– Jest też problem z byłymi piłkarzami, których nazywam nowotworem polskiej piłki. Męczą ją. Wielu z nich jest niekompetentnych, a uważa się za nieomylnych. Oni są najważniejsi i im się należy. Marek Citko został doradcą czy dyrektorem Stali Stalowa Wola. Funkcji jeszcze nie ustalono, nie wiadomo, skąd będzie brał wynagrodzenie, bo prezydent miasta nie może mieć doradców. Michał Żewłakow pracę jako dyrektor sportowy Motoru łączył z innymi obowiązkami, a wiosną na meczu swojej drużyny był kilka razy – mówi Janekx89, znany twitterowicz, na łamach “Przeglądu Sportowego”. Co tam dziś w prasie?
“SPORT”
Szalone doliczone minuty do meczu Cracovii ze Śląskiem. Pachniało rzutem karnym dla Cracovii. Skończyło się… faulem w ataku bramkarza i czerwoną kartką dla Tamasa.
Ale na tym nie zakończyły się emocje w tym spotkaniu, o nie! W doliczonym n czasie gry podopieczni Michała Probierza strzelili kontaktowego gola. Cornel Rapa z prawej flanki obsłużył Sergiu Hancę, Rumun podał do lepiej ustawionego Pellego van Amersfoorta, który płaskim strzałem zmusił do kapitulacji Putnockiego. Sędzia Wajda do podstawowego czasu gry doliczył najpierw 4 minuty, które potem wydłużyły się do 11! Wtedy doszło do zdarzenia żywcem wziętego z westernu. Hroszszo został sfaulowany przez Marka Tamasa, będąc w polu karnym Śląska przy próbie powrotu na swoją połowę. Arbiter zdecydował się przerwać grę i skorzystał z pomocy VAR-u. Decyzja? Bramkarz Cracovii został ukarany żółtą kartką, stoper Śląska wyleciał z boiska, ale rzutu karnego dla gospodarzy nie było, bo wcześniej Hroszszo faulował Krzysztofa Mączyńskiego.
Statystyka, która dziwi – Łukasz Trałka obejrzał wczoraj pierwszą czerwoną kartkę w karierze.
Wczoraj 37-letni pomocnik ujrzał czerwoną kartkę za faul na Kacprze Kozłowskim. Była 9 minuta. Luis Mata dośrodkował z lewej flanki, Luka Zahović główkował piłką w słupek, a Kozłowski próbował jeszcze dobijać. Przeszkodził mu pomocnik Warty. Sędzia Damian Sylwestrzak, po skorzystaniu z VAR-u, usunął Trałkę z boiska. Ten zszedł spokojnie, nawet nie protestował, wykąpał się, a mecz oglądał sprzed tunelu, ubrany w seledynowy dres. Po ostatnim gwizdku mógł być dumny z kolegów. Bo choć Kamil Drygas wykorzystał sprokurowaną przez niego „jedenastkę”, to Warta zagrała ambitnie i mimo osłabienia w końcówce dała radę wyrównać. W 84 minucie Jan Grzesik wyrzucił piłkę z autu, nie wybili jej ani Konstantinos Triantafyllopoulos, ani Paweł Stolarski, a głową do siatki wpakował ją Robert Ivanov.
GKS Katowice w swoim żywiole. Prowadził 2:0, by w doliczonym czasie gry zremisować z Resovią 2:2.
Radosław Mroczkowski, szkoleniowiec rzeszowian, natychmiast dokonał potrójnej zmiany. Wprowadzeni na boisko Marek Mróz, Maksymilian Hebel czy Kamil Antonik bardzo pomogli gościom. Roszady nie przysłużyły się za to GieKSie. Można było zastanawiać się, jak w roli zmiennika Szymczaka spisze się napastnik nr 1 poprzedniego sezonu, czyli Filip Kozłowski. W sobotę nie podołał. To również za jego sprawą gospodarze mogli wykończyć trzecim golem którąś z inicjowanych przez Jaroszka kontr i „zabić” ten mecz. Taką szansę miał też Błąd. Siatka trzepotała jednak już tylko po przeciwnej stronie boiska. Najpierw wspaniale wolejem z dużego dystansu przymierzył Bartosz Jaroch. Prawy defensor miał duży entuzjazm do takich uderzeń, już przed przerwą pomylił się nieznacznie. Tym razem pocelował lepiej. Nie dał rady Kudła, nie dał rady też Grzegorz Janiszewski, próbując głową przeciąć tor piłki. Katowiczanie – jako się rzekło – zmarnowali kilka kontr. Sami kilka razy wrócili z dalekiej podróży. Ale z najdalszej… w doliczonym czasie gry. Stracili wtedy dwa punkty, ale mogli – dwa gole. Pewnie dowieźliby prowadzenie do końca, gdyby nie pech Błąda. Próbował przyjmować piłkę, ale tak niefortunnie odbiła się od niego, że wróciła pod katowickie pole karne. Rezerwowy Karol Twardowski obsłużył Aleksandra Komora, a ten pokonał bezradnego Kudłę i ruszyli w euforii pod sektor zajmowany przez kibiców Resovii, którą stać było na jeszcze jeden zryw.
“PRZEGLĄD SPORTOWY”
Dariusz Dziekanowski – o Górniku, Podolskim, Lechu, ale i o Legii, która jest w ciągłej rotacji. Może to efekt masochizmu i Legia po prostu chce odbijać się od dna?
Jest za to pewna konsekwencja w grze mistrzów Polski, czyli Legii. Poza jednym występem pucharowym (pierwszym przeciwko Bodö/Glimt) zespół Czesława Michniewicza gra na ręcznym hamulcu. Szkoleniowiec konsekwentnie dba o to, żeby zespół nie wystąpił w dwóch meczach z rzędu w takim samym składzie. Żeby jego zawodnicy przypadkiem się nie przemęczyli już w sierpniu. Niestety te rotacje ani specjalnie nie pomagają utrzymać zawodnikom świeżości, ani też nie można powiedzieć, że w zespole zaczynają funkcjonować jakieś automatyzmy, że piłkarze rozumieją się na boisku. Tak, pamiętam, że kilka dni temu legioniści zapewnili sobie awans przynajmniej do fazy grupowej Ligi Konferencji, ale dla mnie pokonanie Flory Tallin było absolutnym minimum. Bez wątpienia po meczu z Radomiakiem w drużynie panuje frustracja. Piłkarze mistrzów Polski wyglądali w Radomiu, jakby każdy z nich dźwigał plecak wypchany kamieniami. Po raz kolejny albo nie mieli ochoty biegać i walczyć, albo nie mieli na to siły. A czerwonych kartek nie można usprawiedliwiać zbyt dużą ambicją czy ostrą grą rywali – to był tylko i wyłącznie wynik bezradności i frustracji. Dobra wiadomość przed meczem trzeciej rundy eliminacji Ligi Mistrzów z Dinamem Zagrzeb jest taka, że Legii trudniej będzie zagrać gorzej niż z Radomiakiem. Plusem może być także to, że po takich wpadkach pojawia się zazwyczaj sportowa złość i pozytywna reakcja w kolejnym spotkaniu. Jest w tym jakiś element masochizmu: najpierw musi być beznadziejnie, żeby było lepiej i można było odbić się od dna.
Jakub Kamiński, czyli śląski synek, który popsuł święto Podolskiemu. Lech wygrał w Zabrzu, a mistrza świata przyćmił wychowanek Kolejorza, który kibicuje Górnikowi.
– Mama siedem lat temu zaprowadziła mnie na Górnika. Gdy trener Maciej Skorża poprzednio był trenerem Lecha, ja podawałem tutaj na stadionie piłki – mówił o obiekcie z ulicy Roosevelta. Znamienna uwaga, bo w takim razie chodzi o mecz przedostatniej kolejki z czerwca 2015 roku. Smutny musiał to być dzień dla zafascynowanego Górnikiem trzynastolatka, bo Lech Skorży rozbił gospodarzy 6:1, choć oni pierwsi strzelili gola. To zwycięstwo – przy jednoczesnym potknięciu Legii w Gdańsku (0:0) – dawało poznaniakom niemal już pewne mistrzostwo Polski, które w ostatniej kolejce zostało przypieczętowane. To wciąż ostatni mistrzowski tytuł dla Kolejorza. Po sześciu latach wrócił do niego Skorża – w ambitnym założeniu, żeby odzyskać dawny blask. Tamten trzynastoletni Kuba z rozczarowaniem obserwujący, jak jego Górnik jest demolowany przez Lecha, zapewne nie przypuszczał, że to stadion przy Bułgarskiej a nie przy Roosevelta będzie jego piłkarskim domem. W Zabrzu pierwszy raz zagrał we wrześniu 2019 roku i też było 3:1 dla Lecha, a młodziutki Kamiński wszedł na niewiele ponad 20 minut, zastępując trzy lata starszego Tymoteusza Puchacza.
Rozmowa z twitterowiczem Janekxem89. Swego czasu słynął z podawania wielu informacji transferowych, ostatnio jest go nieco mniej, ale wciąż ma świetne źródła. Zobaczył piłkę z bliska. I mocno krytykuje zarządzanie klubami, byłych piłkarzy czy działaczy nazywa wprost – to rak polskiej piłki.
Największe rezerwy mamy w zarządzaniu klubami?
Zdecydowanie. Nie dopuszcza się młodych, kompetentnych osób z wizją i odwagą. Podoba mi się, jak działa Michał Świerczewski. W Raków inwestuje własne pieniądze i pokazał, jak można zarządzać klubem bez doświadczenia w piłce – cały czas się uczył i rozwijał. Jest też problem z byłymi piłkarzami, których nazywam nowotworem polskiej piłki.
Dlaczego?
Męczą ją. Wielu z nich jest niekompetentnych, a uważa się za nieomylnych. Oni są najważniejsi i im się należy. Marek Citko został doradcą czy dyrektorem Stali Stalowa Wola. Funkcji jeszcze nie ustalono, nie wiadomo, skąd będzie brał wynagrodzenie, bo prezydent miasta nie może mieć doradców. Michał Żewłakow pracę jako dyrektor sportowy Motoru łączył z innymi obowiązkami, a wiosną na meczu swojej drużyny był kilka razy.
Łączyła go też umowa z Canal+.
Albo jest dyrektorem na sto procent, albo nim nie jest. Zaczął pracę w ważnym dla lokalnej społeczności klubie, za którym stoi zaplecze kibicowskie i nie bierze za to odpowiedzialności.
Wszyscy są źli?
W sobotę w Katowicach na meczu GKS z Resovią spotkałem Arka Głowackiego. Pracuje jako szef skautów dla Wisły, oglądał kandydatów do gry w Krakowie. Nie zdziwiłbym się, gdyby w ciągu weekendu widział więcej meczów niż pan Żewłakow przez całąrundę Motoru. Cenię pracę Konrada Gołosia czy Tomasza Dawidowskiego, słyszę, jak działa Mariusz Mowlik. Tylko dlaczego takich ludzi nie ma w klubach? Dlaczego ktoś w miarę ogarnięty i kompetentny musi być w agencji menedżerskiej?
Już ci mówię. Bo tam zarobi więcej.
Trzeba zrobić tak, żeby kluby stały się dla nich konkurencyjne.
To powiedz Mariuszowi Piekarskiemu, żeby zostawił rozwijającą się agencję i poszedł pracować do klubu.
On jest na innej półce, można powiedzieć, że to agencyjna Liga Mistrzów. Są też tacy – jak ich nazywam – z Pucharu Konferencji. Kluby ich nie chcą, bo boją się uwikłań. Zamiast nich zatrudniają byłych piłkarzy. Na jakiej podstawie? Bo im się po prostu należy. Dostają pracę za nazwisko i przywiązanie do klubu. Nie rozumiem, dlaczego w Wiśle Płock Emil Kot jest od skautingu młodzieżowego, a Bartłomiej Sielewski od seniorskiego. Nic do niego nie mam, ale jakie doświadczenie i wiedzę posiada, żeby zaraz po karierze dostać tak odpowiedzialne stanowisko jak dyrektor ds. skautingu?
Jakie masz zdanie o działaczach?
Znam wielu, którzy ślizgają się w trzecim czy czwartym klubie, a w żadnym nie mieli sukcesów. Zawód: działacz. Jest, żeby być. Wystarczy, że nawinie prezydentowi czy szefowi radu miasta makaron na uszy. Miałem propozycje z klubów miejskich i zawsze odmawiałem. Uważam, że nie jestem na tyle kompetentny, ale też nie chcę wchodzić w jakieś polityczno-towarzyskie układy.
“SUPER EXPRESS”
Czesław Michniewicz zapowiada wyciągnięcie konsekwencji wobec piłkarzy, którzy w meczu z Radomiakiem dostali durne czerwone kartki.
Koszmar zespołu ze stolicy zaczął się w drugiej połowie. Zaraz po przerwie drużyna straciła gola. To był sygnał ostrzegawczy dla warszawskiej drużyny. Jednak nie było wyrównania, ale za to czerwoną kartkę dostał Filip Mladenović. Serb uderzył Damiana Jakubika w twarz. Zdarzenie wyłapał system VAR. Tyle że to nie był koniec emocji. W końcówce zawodów Radomiak podwyższył prowadzenie, a za moment piłkarzom znów puściły nerwy. W ekipie trenera Dariusza Banasika, który przed laty był związany ponad dekadę z klubem z Łazienkowskiej, czerwoną kartką sędzia ukarał Filipe Nascimento. Portugalczyk kopnął Bartosza Slisza. Ta sama kara spotkała jego rodaka z Legii. Josue uderzył rywala łokciem. W końcówce goście mieli dużo szczęścia, że skończyło się tylko na stracie trzeciego gola.