Jakiś czas temu przybliżaliśmy wam na naszych łamach historię Cheda Evansa, byłego piłkarza Sheffield United, który opuścił mury więzienia po odbyciu połowy kary za dopuszczenie się gwałtu. Stara się wrócić do futbolu, bo – jak sam mówi – nic innego w życiu robić nie potrafi. Kulminacyjny punkt, wóz albo przewóz – pisaliśmy wtedy. Jak się jednak okazało, proces ten – skojarzenie z polskimi sądami nieuniknione – potrwa zdecydowanie dłużej.
Anglia nim żyje. Zupełnie jak telenowelą. A może bardziej na miejscu byłoby porównanie do programu typu reality show? Chodzi przecież o życie prawdziwego człowieka, a nie fikcję literacką. Generalnie nie ma dnia, by w gazetach nie pojawiło się zdjęcie Evansa. Na stronach internetowych trwają relacje LIVE. Nie ma dnia, by ktoś nie musiał jednoznacznie powiedzieć: za albo przeciw.
Skomplikowana sprawa. Nie napiszemy, że środowisko jest spolaryzowane prawie tak samo jak polska scena polityczna. Nieprawda. Zdecydowana większość jest przeciw. Cuchnie to samosądem, ale mają oni swoje argumenty. Piłkarz jest wzorem dla młodzieży – oto najważniejszy z nich. To nie zawód jak każdy inny. Ktoś, kto dopuścił się tak haniebnej rzeczy, po prostu nie może wrócić na tę prestiżową pozycję w społeczeństwie. To byłby zły sygnał.
PRZECZYTAJ: Kolejny proces gwałciciela z Sheffield. Anglia sądzi Cheda Evansa
Kluby piłkarskie się więc o niego nie zabijają. Teoretycznie jest całkiem łakomym kąskiem dla zespołów z niższej półki. Wolny zawodnik z całkiem przyzwoitą przeszłością. Nie zapuścił się w więzieniu, według relacji tych, którzy widzieli go na treningu, fizycznie wygląda bardzo dobrze. Jest zdeterminowany, robotę weźmie za grosze, nie pogardzi ofertą nawet z kompletnej prowincji. W praktyce klub, który choćby zająknie się o Evansie, musi liczyć się z nagonką. Ze strony mediów, kibiców, autorytetów, a co za tym idzie – sponsorów.
Na razie były trzy poważne podejścia.
Pierwsze: jego były klub Sheffield United.
Drugie: Hibernians F.C., zespół z Malty.
Trzecie: Oldham Athletic.
Każde kończyło się tak samo. Burzą. O ile kluby radziły sobie jeszcze z protestami opinii publicznej, to w przypadku weta ze strony sponsorów, potulnie się wycofały. W Oldham chodziło o milion funtów. Na Malcie – choć obie strony były dogadane – zatrudnieniu Evansa sprzeciwił się… premier. Joseph Muscat wyraził wątpliwość, władze Hibernians wyrzuciły kontrakt do kosza.
Footballers are role models. Hibs decision will define them + to an extent #Malta. I hope mgmt understand this clearly before final decision
— Joseph Muscat (@JosephMuscat_JM) January 3, 2015
Dopiero później okazało się jeszcze, że Evans nie może – przynajmniej na razie – podejmować pracy poza Wielką Brytanią. Zapewne chciałby zaszyć się gdzieś na końcu świata, zarabiać na życie w jakiejś egzotycznej lidze. Nic z tego. To znacznie ogranicza pole manewru. Póki co – na Wyspach kolejnych „odważnych” nie widać.
To jak? Każdy zasługuje na drugą szansę?