Niedawno Barcelona zwolniła dyrektora sportowego, Andoniego Zubizarretę. Były bramkarz Barcy zasłynął z masy wpadek transferowych, a dla kibiców stał się wręcz synonimem nieudacznika. Jednak nie tylko on zawodził przy kupowaniu piłkarzy – niesamowite pomyłki zdarzały się też jego poprzednikowi, Txikiemu Begiristainowi. Przed wami zbiór najbardziej spektakularnych wtop autorstwa duetu Begiristain-Zubizarreta.
10. 6.5 miliona za jedną bramkę
Maxi Lopez trafił do Hiszpanii w zimowym oknie transferowym za 6.5 miliona, a wiele osób widziało w nim wówczas kolejnego świetnego argentyńskiego napastnika. I trzeba przyznać, że początek miał całkiem obiecujący – co prawda przez pierwsze pół roku nie zdołał strzelić żadnej bramki w lidze, jednak jego gol i asysta dały Barcelonie kluczowe zwycięstwo nad Chelsea w 1/8 Ligi Mistrzów.
Kolejny sezon Lopeza w Katalonii to był jednak po prostu dramat. Zagrał niecałe trzysta minut, nie strzelił ani jednej bramki i na tym skończyła się jego krótka przygoda z Barceloną. Wypożyczono go do Mallorki, a potem sprzedano do FK Moskwa. Od tamtej pory tuła się po Europie i raczy kibiców kolejnych klubów swoją przeciętnością. Stracił nawet żonę na rzecz Mauro Icardiego.
9. Wielki talent, wielki problem
Gdy Quaresma przechodził za sześć milionów do Barcelony wydawało się, że przed Portugalczykiem świat wielkiej piłki stoi otworem. Miał zaledwie dziewiętnaście lat, za sobą świetną grę w Sportingu Lizbona i trafił do klubu, który jak żaden inny potrafi docenić piłkarskich wirtuozów. Młody, utalentowany, z olśniewającą techniką i zmysłem do ośmieszania obrońców – był po prostu skazany na sukces.
Sukces ten jednak nigdy nie nadszedł, wprost przeciwnie – Ricardo zaliczył spektakularny zjazd. Quaresma widział na boisku tylko czubek swojego nosa, grał pod siebie, a nie dla drużyny i choć było w tym sporo efektowności, to zupełnie nie przekładało się to na efektywność. Jego osiągnięcia wyglądają żenująco – zaliczył zaledwie jedną bramkę i tyle samo asyst. Kompletnie nie pasował do stylu gry Barcy, a pod koniec sezonu prawie nie pojawiał się na boisku. Jakby tego było mało, po zakończeniu rozgrywek Portugalczyk stwierdził, że nie zagra w klubie dopóki trenerem nadal będzie Frank Rijkaard.
I faktycznie, nie zagrał – został sprzedany do FC Porto.
8. Byleby niczego nie zepsuć
Jeden z kilku nietrafionych transferów z Arsenalu do stolicy Katalonii. Alexandre Song miał być zastępcą Busquetsa i w teorii trudno było o lepszego kandydata – Kameruńczyk był wszechstronnie rozwiniętym defensywnym pomocnikiem, potrafił bronić, piłka mu nie przeszkadzała, zdarzały mu się także bardzo kreatywne zgrania – w ostatnim sezonie w barwach Kanonierów zaliczył ponad dziesięć asyst.
Niestety, mimo że kosztował aż 19 milionów, Song nigdy nie zdołał zyskać zaufania trenerów. Zresztą nic dziwnego, bo grał po prostu przeciętnie – co prawda nie popełniał koszmarnych błędów, ale to zdecydowanie za mało jak na piłkarza takiego klubu. W środku pola regularnie zapewniał zero kreatywności, grał na alibi, nie sprawdził się także jako środkowy obrońca, gdzie wyglądał na kompletnie zagubionego. Nikt się więc specjalnie nie zdziwił, gdy latem Barcelona wypożyczyła go do West Hamu i wszystko wskazuje na to, że ciężko będzie Katalończykom odzyskać choć część z wyrzuconych na Songa pieniędzy.
7. Piłkarz-widmo
Transfer Vermaelena był sporym zaskoczeniem. Po pierwsze nigdy nie był on jakimś wybitnym i pewnym obrońcą, po drugie nie był zbyt młody, a po trzecie i najważniejsze – facet już w momencie transferu był kontuzjowany i nie było do końca jasne, kiedy wróci na boisko.
I tak naprawdę nadal tego nie wiadomo. Za nami nowy rok, mamy półmetek sezonu, a Vermaelena jak nie było na boisku, tak nadal go nie ma. Belg póki co zajmuje się zwiedzaniem klinik medycznych, a ludzie odpowiedzialni za jego transfer powtarzają, że doskonale zdawali sobie sprawę z jego sytuacji i świadomie ściągnęli go z kontuzją. W takim razie nie pozostaje nam nic innego, jak tylko pogratulować. Wieczny rekonwalescent kosztował Blaugranę 10 milionów i szczerze mówiąc Katalończycy mieliby większy pożytek z tych pieniędzy, gdyby postanowili nimi napalić w piecu. Póki co wygląda na to, że kupili sobie za tę kasę własnego Woodgate’a.
6. Wpadka po białorusku
Hleb kosztował Barcę 17 milionów, jednak wydawało się, że taka kwota, to w jego przypadku prawdziwa okazja. Sezon wcześniej w barwach Arsenalu Białorusin dorobił się aż jedenastu asyst, a w stolicy Katalonii miał z gracją dyrygować grą drużyny i siać popłoch w defensywach rywali. Zwłaszcza, że dołączał w Barcelonie do Thierry’ego Henry, którego znał doskonale jeszcze z czasów, gdy obaj grali dla Kanonierów.
I choć w teorii idealnie pasował do nowego klubu, w praktyce okazał się kompletnym niewypałem. Zdecydowaną większość spotkań zaczynał na ławce i często wstawał z niej dopiero po ostatnim gwizdku sędziego. Nie strzelił żadnej bramki, zaliczył marne trzy asysty i po sezonie poszedł na wypożyczenie do Stuttgartu. Potem odwiedził jeszcze Birmingham i Wolfsburg, aż w końcu Barcelona rozwiązała z nim kontrakt, a sam zainteresowany trafił do Krylji Sowietow Samara.
5. Kupić, rozwiązać kontrakt, zapomnieć
Henrique nie kosztował być może fortuny, jednak i tak swoją grą nie spłacił nawet jednego eurocenta. Powód jest prosty – Brazylijczyk ani razu nie wystąpił w oficjalnym meczu Barcelony. Praktycznie od razu po przejściu do katalońskiego klubu Henrique został wypożyczony do Bayeru Leverkusen, potem trafił do Racingu Santander i Palmeiras. Aż w końcu Blaugrana doszła do wniosku, że nic z niego już nie będzie i rozwiązała z nim kontrakt. Innymi słowy kupili go tylko po to, by zafundować mu kilka wycieczek po Europie i opłacić bilet powrotny do Brazylii. Bardzo ciekawy sposób na to, jak zmarnować osiem milionów euro, zwłaszcza że po półtora roku Palmeiras sprzedało Henrique do Napoli za cztery bańki.
4. Wielki transfer i jeszcze większy zawód
Gdy Zlatan przechodził do Barcelony wydawało się, że klub trafił w dziesiątkę. Ściągnęli silnego, wysokiego i jednocześnie niesamowicie utalentowanego technicznie napastnika, który w końcu pozwolił im na stworzenie planu ‘B’. Wszystko wskazywało wówczas na to, że Barca i Ibra zostali dla siebie stworzeni – tymczasem transfer ten okazał się kompletną wtopą.
Póki Szwed grał na środku ataku, póty jakoś sobie radził. Szału nie było, jednak na papierze wcale nie wyglądał źle – zaliczył pięć trafień w pięciu pierwszych meczach, a łącznie 21 bramek w sezonie, które okrasił 13 asystami. Problem w tym, że Guardiola zrobił z nim to samo, co kiedyś Cruyff z Linekerem – typowego środkowego napastnika postanowił przestawić na skrzydło, co delikatnie mówiąc nie spotkało się z aprobatą Ibrahimovicia. Mówiąc niedelikatnie – Szwed się wkurwił.
Efekt? Konflikt z trenerem, konflikt z Messim, który domagał się gry na środku ataku i w końcu wypożyczenie za 6 milionów do Milanu, a potem transfer definitywny za 24 miliony. Niezła kasa, ale biorąc pod uwagę, że Ibrahimović kosztował Barcelonę aż 46 baniek i będącego w doskonałej formie Samuela Eto’o – była to prawdziwy katastrofa.
3. Jak stracić kilkanaście baniek na Urugwajczyku
Caceres przykuł uwagę Barcelony świetnymi występami w Recreativo Huelva i wydawało się, że Urugwajczyk jest idealnym kandydatem na nowego obrońcę ze względu na spore umiejętności techniczne. Problem w tym, że musiał rywalizować między innymi z Puyolem, Marquezem, Pique i Milito – i tę rywalizację, co nie dziwi, przegrał.
Mimo, że Caceres kosztował Barcę aż 16,5 miliona, ta po roku bez żalu wypożyczyła go najpierw do Juventusu, a potem do Sevilli, by ostatecznie sprzedać go Andaluzyjczykom za marne trzy bańki. Trzynaście milionów w plecy na jednym zawodniku brzmi jak kiepski żart, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że Sevilla po pół roku opchnęła go za osiem baniek do Turynu.
2. Pierwszy Ukrainiec, pierwsza wpadka
Czyhrynski był pierwszym Ukraińcem w historii Barcelony i zapowiadał się na naprawdę niezłe wzmocnienie. Sezon wcześniej w barwach Szachtara Donieck wygrał Puchar UEFA i był czołową postacią drużyny. Młody i doświadczony – co mogło pójść nie tak? Grał na tyle dobrze, że Katalończycy zdecydowali się wyłożyć za niego aż 25 milionów, co jak się później okazało było kompletnie poronionym pomysłem.
Podobno Czyhrynski był prezentem dla Guardioli, który uważał go za idealnego kandydata do wzmocnienia defensywy. Tymczasem Ukrainiec grał bardzo słabo, popełniał fatalne błędy, nie nadążał za grą i ostatecznie wystąpił zaledwie w dwunastu meczach ligowych. Okazał się kompletnym parodystą, w dodatku z dość kruchym zdrowiem i został odsprzedany do Szachtara, gdzie także nie zdołał odbudować swojej formy. Bilans ekonomiczny? 10 baniek w plecy w ciągu jednego roku. Finansowa patologia.
1. Miał być jak Ronaldo, a nie był nawet jak Fred
Keirrison przechodził do Barcelony z łatką wybitnego talentu. Miał być nowym wcieleniem Romario, kolejnym Ronaldo i cholera wie kim jeszcze. Kosztował blaugranę aż 14 baniek i zawiódł na całej linii. W jego przypadku nie ma nawet sensu pisać o bramkach i asystach – facet był tak słaby, że ani razu nie wybiegł na mecz w koszulce Barcelony. Zamiast czarować na hiszpańskich boiskach Keirrison był rzucany z miejsca na miejsce – zaliczył pięć wypożyczeń, w tym do Fiorentiny i Benfiki. Kompletnie zawodził w każdym klubie w którym się pojawił, aż w końcu za darmo odszedł do Coritiby. Jedna, wielka wtopa i ciężko zrozumieć, czemu Barcelona zdecydowała się wyłożyć za niego aż tak wielką kasę, skoro od samego początku nie miała zamiaru dać mu szansy choć w jednym sparingu.