Rok temu, kiedy Wojciech Pawłowski trafiał na wypożyczenie do Śląska Wrocław, pisaliśmy, że wznawia karierę. Można nawet powiedzieć, że życzyliśmy mu występów takich, jakimi żegnał się z parszywą w jego mniemaniu ekstraklasą. Takich, którymi finalnie przykuł uwagę uważnych skautów Udinese. Uważnych, ale okazuje się, że nie nieomylnych.
Myśleliśmy, że powrót do ligi polskiej, której brzydził się już po pierwszym treningu pod południowym niebem, da mu do myślenia. Że gra w piłkarskim ciemnogrodzie zmusi go do refleksji. Niestety. Minął rok, a czas jakby zatrzymał się w miejscu. Przepraszamy, zagrał trzy mecze. W ostatnim z nich próba modnego w ostatnim czasie naśladowania Manuela Neuera zakończyła się czerwoną kartką i pewnym angażem w kolejnej edycji piłkarskich jaj. Jasne, każdemu przytrafiają się wpadki. Problem w tym, że ten chłopak wciąż niczego nie zrozumiał.
W nasze ręce trafił wywiad, który przeprowadził z nim dziennikarz serwisu WKS.pl. Kilka cytatów:
“Przeczytałem ostatnio, że zostałem najgorszym transferem klubu w 2014 roku. Ten, kto wyciągnął taki wniosek, nie zna się na piłce.” – mówi to piłkarz, który trafił do ligi polskiej z klubu Serie A i który pierwszym bramkarzem był tylko przez trzy kolejki, a finalnie wylądował na pozycji numer trzy. Przegrał rywalizację zarówno z Marianem Kelemenem, jak i Mariuszem Pawełkiem i 18-letnim Jakubem Wrąblem.
“Nikt nie powiedział jeszcze, że do Udinese mam wrócić. Styczeń będzie kluczowy. Z trenerem jestem umówiony na rozmowę. Z Ekstraklasy już pojawiły się zapytania. Ja sobie daję jednak czas. Z moim agentem pracujemy przede wszystkim nad klubem, który tym razem faktycznie zapewni mi regularną grę.”
Rzeczywiście, w Udinese miałby problemy z regularną grą nawet w drugim zespole. Ostatnio w “La Gazzetta dello Sport” ukazał się duży artykuł na temat tamtejszej bramkarskiej rywalizacji. Jest kłopot bogactwa. Bardzo dobrze spisuje się reprezentant Grecji, Orestis Karnezis. Wtórują mu włoska nadzieja Simone Scuffet oraz Żelijko Brkić, z którym Pawłowski zdążył przegrać rywalizację przed dwoma sezonami. Nie musimy pisać, że nazwisko Wojtka nie padło w tym tekście choćby jeden raz.
I na koniec perełka. Wypowiedź dla Sport.pl.
“Z pewnością ucieszyłbym się, gdyby przyszła oferta od Lechii. W tym klubie przeżyłem swoje najlepsze piłkarskie chwile. Później sporo rzeczy się pogmatwało. Lechię darzę olbrzymim sentymentem i powrót do tego klubu jest z pewnością pewnego rodzaju marzeniem.”
Wojtek musi mieć krótką pamięć. Bardzo krótką. Dwa i pół roku temu poczuł się jak Pan Piłkarz, sześćdziesiąt metrów nad ziemią. Zgnoił wszystko i wszystkich. Wyrzygał się na Polskę jako ogół, środowisko, ludzi z Gdańska. “Później trochę się pogmatwało”, czyli gdziekolwiek bym się nie pojawił, moim maksimum była ławka rezerwowych.
Dla kontrastu przypomnijmy wypowiedź sprzed dwóch i pół roku (2×45.info)
“Nie mam zamiaru więcej grać w polskiej lidze. Przez tych 16 meczów poznałem Ekstraklasę od środka i zdążyłem się przekonać, jaki to brud, smród i obłuda. Wolałbym zakończyć karierę, zamiast znów grać w Polsce. Mentalność i sposób rozumowania niektórych ludzi w polskiej piłce to dramat. (…) W naszym kraju ludzie są tacy, że chętnie śmieją się z rodaka. Ludzie z Gdańska też chętnie szydzą, ale nie powinni zapominać, dzięki komu w tej zapyziałej ekstraklasie, która jest przesiąknięta brudem i oszczerstwem, ich klub zdobył w tamtym sezonie parę punktów.”
A teraz, jak już nic innego nie pozostało, robi maślane oczy. Hipokryzja sięgnęła poziomu absurdalnego. Oto on, Pan Piłkarz z Udinese, czołga się, marząc o powrocie do Lechii. Dwa i pół roku temu był kozakiem. Teraz można przymierzać go co najwyżej do klubów, które mają najsłabszych bramkarzy w lidze.
Karma. Kiedyś on wypiął się na zapyziałą ekstraklasę, a teraz zapyziała ekstraklasa z przyjemnością wypina się na niego.
Fot.FotoPyk