Mecz L’Hospitalet – Atletico na pozór nie powinien wiele znaczyć. Ot, kolejna runda Copa del Rey do odfajkowania. Goleada, na którą nawet nie ma co stawiać, bo kursy niespecjalnie zachęcają. W normalnych okolicznościach – nic wyjątkowego, spotkanie do zapomnienia. Dziś jednak okoliczności w Hiszpanii nie są normalne. Afera kibolska po zabójstwie „Jimmy’ego”, ultrasa Deportivo zatacza coraz szerze kręgi. Władze dmuchają na zimne, a środowisko stoi na baczność. Starcie Atletico z Depor przy 45 tysiącach fanów ochraniało 150 policjantów. Na L’Hospitalet – przy absurdalnie niskiej pięciotysięcznej publice – pofatygowało się ich 600. Mecz wysokiego ryzyka – tak tę potyczkę zakwalifikowała Komisja ds. walki z przemocą w sporcie.
Kibice Atletico tym razem zachowali spokój. Zakończyło się 0:3 i obyło się bez przemocy oraz manifestacji. Nikt też nie nawiązywał do ostatniej decyzji prezesa klubu, który na stałe wyrzucił Frente Atletico ze stadionu. W następstwie niedzielnych wydarzeń peña straciła prawo do dystrybuowania biletów i korzystania ze schowka na Vicente Calderón. Klub dał tym samym jasny sygnał – nie mamy możliwości rozwiązywać organizacji kibicowskich, ale możemy je wyrzucić poza margines. A to dopiero początek cięć. – Każda grupa kibicowska jest inna. Wszystko trzeba analizować, ale środki, jakie podejmiemy, na pewno będą wymagać od klubów, by te definitywnie zerwały z grupami odpowiedzialnymi za przemoc na stadionach i poza nimi – zapowiada Miguel Cardenal z ministerstwa sportu. – Prosimy o wyrzucenie przestępców ze stadionów. Usuńmy ich, zabrońmy im wstępu i wymażmy ten problem z hiszpańskiego futbolu.
Konkrety powinniśmy poznać jeszcze dzisiejszego popołudnia. Na 15:30 zaplanowano spotkanie władz ligi z federacją, gdzie – jak sugerują media – działacze zdecydują o częściowym zamknięciu aren. Ma też powstać oficjalna lista grup ultras, które definitywnie zostaną wyrzucone ze stadionów, oraz funkcja delegata odpowiedzialnego za zgłaszanie incydentów. Wszystkie tego typu inicjatywy wychodzą ze strony władz ligi i – jak czytamy w „El Pais” – każde wyzwisko może dać wystarczający powód do zamknięcia trybuny lub całego obiektu. – Hay antes y despues – mówi Cardenal, co w dosłownym tłumaczeniu brzmi: Jest „przed” i „po”. A w „po” nie ma już miejsca dla ultrasów. Recykling – jak określają to Hiszpanie – został rozpoczęty.
Oberwało się nawet samym działaczom…
Feans, dzielnica La Corunii. Trwa pogrzeb Jimmy’ego. Na miejscu pojawia się około trzystu osób. Słychać wiele przyśpiewek frakcji Riazor Blues, która wnosi transparent z galicyjskim napisem os teus non te esquecen. „Twoi o tobie nie zapomną”. W grupie pojawia się Augusto Cesar Lendoiro. Były prezydent Deportivo, obecnie ambasador Liga de Futbol Profesional, odpowiedzialny za kreowanie wizerunku rozgrywek w Indonezji, Malezij i Chinach. Żegnając Jimmy’ego jeszcze nie wie, że za karę pożegna się z posadą. – Grupom ultras nie można wysyłać sygnałów poparcia – powie po kilku godzinach Cardenal. – Kondolencje to jedna sprawa, hołdy – druga. Nie akceptujemy żadnego sposobu wspierania przestępstw, ani nawet minuty ciszy. Wszystkie rzeczy mają swoją symbolikę.
Od chuliganki odcina się też Tino Fenandez, prezes samego Deportivo, zapewniając, że ci, którzy brali udział w zamieszkach, splamili markę klubu i grupa Riazor Blues nie pojawi się już na stadionie. Policja tymczasem nie próżnuje. Schwytano już trzech braci z Frente Atletico, którzy mogli być odpowiedzialni za zabójstwo Jimmy’ego, ale największym utrudnieniem jest brak wsparcia ze strony… kibiców Depor. Ci, którzy do wczoraj przebywali w areszcie, postanowili, że nikogo nie wsypią. Nie wskazali ani jednego członka „Frente”, który mógł mieć coś wspólnego z morderstwem.
Wendeta zostanie przeniesiona na inny grunt? Nawet jeśli, to na pewno nie na stadion. Epoka ultras w Hiszpanii chyba właśnie minęła.
TĆ