Kiedy spoglądamy na grę Podbeskidzia pod wodzą nowego szkoleniowca, jasnym jest, że to drużyna w nowym wydaniu. Po boisku krzątają się podobni goście, ale w trakcie rundy wiosennej widać kluczową zmianę mentalną. Więcej walki, ogień w oczach, jeżdżenie po murawie na tyłkach i gra do ostatniego gwizdka niezależnie od okoliczności. Na coś takiego zawsze dobrze się patrzy. Nawet w chwili, kiedy w piłce dostrzegamy mniej piłki, a walory fizyczne przejmują prym. Problem w tym, że “Górale” wciąż punktują najgorzej w Ekstraklasie.
Tuż po wznowieniu ligi naszym oczom ukazał się zespół, który walkę potrafił przekuć na dobre rezultaty. Zwycięstwo z Legią, później Górnikiem. Następnie dwa remisy i łącznie całkiem przyzwoity dorobek punktowy na starcie rundy wiosennej. Tylko że gdy teraz zagląda się do tabeli, uwagę zwraca brutalna rzeczywistość. Podbeskidzie wciąż jest na samym dnie, mimo że wierzga i stara się odmienić swój los. Na boisku widać ten ogromny zapał jak na dłoni, jednak liczby są nieubłagane: to jedynie trzy punkty w ostatnich pięciu meczach.
Najgorsza forma w lidze obok Wisły Płock i Cracovii.
Co nam to mówi? Że tej ekipie brakuje stawiania kropki nad “i”, która pozwoliłaby mocniej odbić się w górę. Okej, podopieczni trenera Kasperczyka w siedem kolejek zrobili już tyle samo, ile przez czternaście poprzednich. To dobry wyznacznik. Tylko że konkurencja nie śpi, to znaczy: inni punktują podobnie lub lepiej. Taka Jagiellonia zbliżyła się do tego poziomu, ale trudno uwierzyć, żeby ten stan rzeczy utrzymał się po zwolnieniu trenera Zająca – widać to już było wczoraj w Poznaniu. Podobnie ekipa “Pasów”, która stała się realnym kandydatem do spadku. Gra totalne dziadostwo i też punktuje miernie tak jak Podbeskidzie. Ale przewaga krakowian w tabeli nie topnieje.
Podbeskidzie musi być bardziej skuteczne i pragmatyczne.
Podopieczni trenera Kasperczyka muszą wybić się chociażby ponad krakowskie bagno Michała Probierza. Trudno jednak to zrobić, kiedy w meczu kreujesz zbyt mało dogodnych sytuacji i finalnie nie wygrywasz meczów. Tak jak w ostatnim spotkaniu ze Stalą czy w poprzednich kolejkach, kiedy “Górale” mieli z tym problem, dość często polegając na błysku geniuszu Kamila Bilińskiego. W Mielcu walczyli niesamowicie, co pokazują statystyki. 40 minut rzeczywistych akcji na przestrzeni całego spotkania to rzecz mówiąca sama za siebie. Walka walką, ale zabrakło tutaj punktów. Ameryki nie odkryjemy, ale, swoją drogą, gdyby nie umiejętności indywidualne Bilińskiego w ważnym momentach sezonu, rozmawialibyśmy dzisiaj o niemal pewnym spadku.
Trener Kasperczyk przemawia językiem walki. Nie mamy nic przeciwko temu, ale polecalibyśmy się jednak trochę sprężyć. Bo jeśli nie wydarzy się jakiś gwałtowny skok jakości, Podbeskidzie będzie musiało liczyć na potknięcia Cracovii lub Stali Mielec. Pytanie: po co? Lepiej brać sprawy w swoje ręce, tym bardziej że do końca sezonu zostało tylko dziewięć kolejek. Ostatnie pięć to rzeczywistość, która wśród kibiców “Górali” może wywołać pewne obawy. Tu już nie ma miejsca na kalkulacje.
Właśnie tym różni się dzisiejsza Warta od Podbeskidzia. Do czystej walki na boisku potrafi dodać konkret, który po prostu daje punkty. Ekipie trenera Tworka wystarczy tyle okazji bramkowych, ile kot napłakał. Dosłownie. Pojedyncze strzały, zdawkowe groźne sytuacje pod bramką rywala – to działa. Nie tak jak w drużynie z Bielska-Białej, gdzie wartości wolicjonalne wystarczają w ostatnim czasie co najwyżej na podział punktów. Jasne, z Lechią Gdańsk udało się takowy wyrwać w 88. minucie meczu, co należy uznawać za sukces. Ale patrząc na całokształt, mamy status quo.
Podbeskidzie stoi teraz w miejscu.
Niewiele wskazuje na to, że mecz z Wartą tę tendencję odmieni, skoro wyższość nad zespołem ze Śląska okazała nawet Stal Mielec. Oczywiście w Podbeskidziu postęp jest czymś niepodważalnym, ale to wciąż za mało, żeby odsunąć widmo spadku. Czas ucieka, a mecze trzeba wygrywać. Kiedy bezpośredni rywale w walce o utrzymanie w Ekstraklasie tracą punkty, wiadomo, że musisz być bardziej chytry. Nadrabiać dystans na zakrętach, gdzie reszta nie zdołała wyjść z nich bez szwanku. Dopóki to się nie stanie, dla “Górali” nie ma nadziei. No, chyba że Cracovia na własne życzenie założy sobie stryczek.
Fot. FotoPyk