Arsenal to jeden z ulubionych rywali Jose Mourinho. Portugalski szkoleniowiec od lat lubuje się w pokonywaniu, czy nawet upokarzaniu “Kanonierów”. No ale dzisiaj menedżer Tottenhamu musi obejść się smakiem. “Kanonierzy” wygrali bowiem w derbach Londynu 2:1 i to wygrali zasłużenie. Wynik może na to nie wskazuje, ale ekipa Mikela Artety była o klasę lepsza.
Arsenal – Tottenham. Magiczny gol Erika Lameli
Fatalnie zaczęło się dzisiejsze spotkanie z perspektywy Mourinho.
Po pierwsze – bardzo szybko kontuzji nabawił się Heung-min Son. Koreańczyk nawet nie próbował rozbiegać urazu, natychmiast zszedł z boiska ze zbolałą miną, a przecież nie jest żadną tajemnicą, iż jest on w bieżącym sezonie kluczowym zawodnikiem w układance taktycznej Mourinho. Po drugie zaś, “Koguty” dały się zdominować Arsenalowi i to w takim stopniu, jakiego się doprawdy nie spodziewaliśmy. Przez pierwsze pół godziny spotkania Tottenham po prostu nie istniał na boisku. Atakowali tylko “Kanonierzy”. I to atakowali bardzo groźnie. Doskonałą okazję strzelecką zmarnował Alexandre Lacazette, w poprzeczkę z dystansu huknął Emile Smith Rowe. Mikel Arteta nie wystawił w wyjściowe jedenastce Pierre’a-Emericka Aubameyanga, ale i bez byłego króla strzelców Premier League ofensywa Arsenalu funkcjonowała naprawdę świetnie.
Brakowało gospodarzom wyłącznie kropki nad i. Czyli – gola. Tottenham miał powody z wypchnięciem rywali z własnej połowy, a co tu dopiero mówić o wykreowaniu jakiegoś zagrożenia pod bramką. Gareth Bale nie zrobił sztycha, Harry Kane nie powąchał piłki.
A potem Erik Lamela strzelił gola krzyżakiem. Arteta mógł na ten widok tylko załamać ręce – pierwsza składna akcja Spurs zakończyła się golem dla gości i to w dodatku jednym z najpiękniejszych w najnowszej historii rywalizacji o prymat w północnej części Londynu. Poświęciliśmy zresztą już temu trafieniu oddzielny tekst informacyjny, bo niewątpliwie krzyżaczek Lameli zasługuje na wszelkie słowa uznania.
Arsenal – Tottenham. Zasłużone zwycięstwo “Kanonierów”
Szczęśliwego prowadzenia nie udało się jednak gościom dowieźć do ostatniego gwizdka sędziego w pierwszej połowie. Tuż przed przerwą ładną akcję Kierana Tierneya wykończył Martin Odegaard, przełamując tym samym strzelecką indolencję swojej ekipy. Jose Mourinho miał skwaszoną minę, ale prawda jest taka, że powinien dziękować losowi, ponieważ jego podopieczni naprawdę nie zapracowali przed przerwą nawet na remis.
W drugiej połowie los już “Kogutom” nie sprzyjał.
Zaczęło się w 64 minucie, gdy kompletnie spóźniony Davinson Sanchez wykosił w polu karnym Lacazette’a. Sędzia nie miał wątpliwości i wskazał na jedenasty metr, a sam poszkodowany wyprowadził Arsenal na prowadzenie. Dziesięć minut później z murawy wyleciał natomiast bohater pierwszej połowy. Lamela obejrzał drugą żółtą kartkę, również w pełni zasłużoną. Wtedy stało się już jasne, że Tottenham może w dzisiejszym spotkaniu uratować jedynie cud. Spurs nawet w komplecie nie potrafili realnie zagrozić rywalom, a co dopiero w osłabieniu.
Cud się nie wydarzył. Ale było blisko. Tuż przed upływem podstawowego czasu gry Kane huknął z rzutu wolnego w słupek, a dobitkę Sancheza zablokował heroicznie Gabriel. Wściekał się Arteta na swoich podopiecznych i miał rację. “Kanonierzy” niepotrzebnie oddali rywalom pole i zaczęli się rozpaczliwie bronić. Niewiele brakowało, a wszystko by w ten sposób spartaczyli. No ale koniec końców to Arsenal świętuje zwycięstwo w derbowym starciu. I trzeba raz jeszcze podkreślić, że gospodarze na triumf zasłużyli w stu procentach. Byli po prostu zdecydowanie lepsi od Tottenhamu.
ARSENAL 2:1 TOTTENHAM
(M. Odegaard 44′, A. Lacazette 64′ – E. Lamela 33′)
fot. NewsPix.pl