Reklama

I ustrzeż nas, Panie, od takich meczów, jak ten Chelsea z Manchesterem United

Jan Piekutowski

Autor:Jan Piekutowski

28 lutego 2021, 20:03 • 4 min czytania 5 komentarzy

O ile w poprzednim spotkaniu Chelsea – starciu w Lidze Mistrzów z Atletico Madryt – od snu uchroniła nas wspaniała przewrotka Girouda, o tyle dzisiaj trzymała nas jedynie dobra wola. Przez 90 minut hitowego pojedynku Manchesteru United działo się tyle, co w bardzo słabym meczu Ekstraklasy. Nie ma tutaj cienia przesady – tego wieczoru nawet nie było się z czego pośmiać. 

I ustrzeż nas, Panie, od takich meczów, jak ten Chelsea z Manchesterem United

No chyba, że kogoś jara śmiech przez łzy. Wtedy faktycznie, bardzo proszę, można, jak najbardziej. Wyciągnięcie bowiem czegokolwiek godnego uwagi z pierwszej połowy, to nie lada wyzwanie. Emocji było jak na lekarstwo – żadnych groźnych akcji, żadnego skoczenia sobie do gardeł, nic. Zwyczajne, senne niedziele popołudnie. Tempo może i było niezłe, lecz przebijała przez nie nieprawdopodobna niedokładność piłkarzy, przez co naprawdę ciężko się to dzisiaj oglądało.

Najbardziej interesujące momenty pierwszej połowy? Z kronikarskiego obowiązku:

  • Ziyech podaje w aut
  • Olivier Giroud nie daje rady zamknąć akcji i uderza w słupek
  • Strzał z rzutu wolnego prosto w Mendy’ego
  • Sędziowie znowu wywołują dyskusję na temat słuszności przepisów o zagraniu ręką. Tym razem upiekło się Hudsonowi-Odoiowi

Poza tym naprawdę trudno było zawiesić na czymś oko. Zupełnie zniknął Bruno Fernandes, miotał się Mason Mount. W takiej sytuacji można jedynie pochwalić bloki obronne, bo faktycznie odbyło się bez większych wpadek z ich strony. Raz pomylił się Kante, ale z jego podania wprost pod nogi zawodników Manchesteru United nic nie wyszło. Szkoda o tyle, że być może wówczas spotkanie zostałoby nieco ożywione.

A tak oglądaliśmy typowy mecz Chelsea za kadencji Thomasa Tuchela. Jednak tym razem bez zdecydowanego happy-endu.

Reklama

Ile jeszcze?

W wielu spotkaniach pod wodzą niemieckiego trenera The Blues męczyli bułę. Jasne, przemawiał przez nich przede wszystkim pragmatyzm, można było odnieść wrażenie, że londyńczycy chcą wykonać minimum ruchów, które będą w stanie zagwarantować im zwycięstwo. W takim stylu przeszli Sheffield United, Barsnley, Atletico Madryt. We wszystkich tych meczach byli niepodważalnie lepsi, ale trudno uznać było rzeczone starcia za intrygujące.

Zabiegać rywala, zdobyć jedną bramkę, zamurować, wyjechać, powtórzyć. Tak wyglądała znamienita większość spotkań Chelsea w ostatnim czasie. Dzisiaj jednak zabrakło zdecydowania, woli walki, pierwiastka magii. Czyli wszystkiego, co koniec końców decydowało o zwycięstwach ekipy ze Stamford Bridge. Reece James posłał w tym meczu kilka naprawdę dobrych dośrodkowań, wiatr w drugiej połowie robił też Mason Mount, ale zawsze finalizacja odjeżdżała im z peronu.

Skończyło się na tym, że The Blues oddali sześć celnych strzałów na bramkę Davida de Gei, ale tak naprawdę tylko jeden był oddawany w dogodnej sytuacji. Ben Chilwell urwał się Aaronowi Wan-Bissace i zdołał podać do Ziyecha. Marokańczyk uderzył prosto w hiszpańskiego golkipera, a dobitkę zablokował Luke Shaw. I tyle. Ot, najlepsza sytuacja z całego spotkania.

Być może zabrakło Jorginho, który w ostatnich miesiącach nie tylko zabezpieczał drugą linię, ale też miał spory wpływ na to, jak Chelsea poruszała się do przodu. Ze strony Kante na podobną organizację gry nie można liczyć, a do tego anonimowo pokazał się Kovacić.

Przez większość czasu kiełkowała nam w głowie myśl, że może da się to spotkanie zakończyć po jakiejś godzinie. W gruncie rzeczy nie zanosiło się na przełamanie z jakiejkolwiek ze stron.

Szerszy problem

Tyle o tej Chelsea, a przecież w tym meczu udział brał też Manchester United. Jednak o ile w wypadku Chelsea istniały pewne pozytywne przesłanki odnośnie gry ofensywnej (to znaczy jakiekolwiek), o tyle Czerwone Diabły nie zrobiły sztycha z otwartej gry. No dobra – Mendy wypuścił z rąk płaskie dośrodkowanie Daniela Jamesa, ale traktujmy się poważnie – więcej w tym było błędu Senegalczyka, niż starań walijskiego skrzydłowego.

Reklama

Nieźle jednak wyglądała defensywa. Poza wspomnianą szansą wypracowaną przez Chilwella, Chelsea miała wielki problem z przedarciem się przez zasieki gospodarzy. Bardzo przyzwoite spotkanie zagrali Lindelof i Maguire – pierwszy nie przegrał pojedynku w powietrzu, drugi miał osiem interwencji. A skoro obyło się bez wylewów z ich strony, to trudno było znaleźć źle funkcjonujący element obrony Manchesteru United.

Oczywiście, ich postawa miała wydatny wpływ na to, że oglądało się dzisiejsze starcie okropnie, ale… to nie ich problem. Remis Czerwone Diabły urządzał – zatrzymali Chelsea i zbudowali trochę przewagi nad Leicester City, które zostało pokonane przez Arsenal. To, że styl nie był porywający, to pewnie Solskjaera niespecjalnie obchodzi.

Jednak nie będziemy się tutaj na obie drużyny specjalnie zżymać. One po prostu utrzymały tendencję, którą w lidze angielskiej możemy obserwować od dłuższego czasu. Hitów Premier League nie ma co oglądać z nastawieniem, że zobaczy się naprawdę ciekawy mecz. 

Niemniej – żal nam pewną część ciała ściska, bo dzisiaj znowu było okropnie.

CHELSEA 0:0 MANCHESTER UNITED

Angielski łącznik

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Anglia

United nie ma jeszcze kształtu, w którym można się zakochać. Nieudany debiut Amorima

Szymon Piórek
6
United nie ma jeszcze kształtu, w którym można się zakochać. Nieudany debiut Amorima
Anglia

Czas na debiut Amorima. Najważniejsze wyzwania przed nowym trenerem Manchesteru United

Michał Kołkowski
7
Czas na debiut Amorima. Najważniejsze wyzwania przed nowym trenerem Manchesteru United

Komentarze

5 komentarzy

Loading...