Reklama

Dźwignięci z dna. Southampton jest gotowe, by walczyć o swoje

Jan Piekutowski

Autor:Jan Piekutowski

17 stycznia 2021, 08:43 • 8 min czytania 8 komentarzy

W miniony wieczór Southampton przegrało z Leicester City 0:2. Była to porażka zasłużona, wszak to Lisy przedstawiły więcej argumentów, łącznie ze strzałami z ostrego kąta, które lądowały pod poprzeczką bramki rywala. Mimo tego nie można powiedzieć, że Święci zagrali zły mecz.

Dźwignięci z dna. Southampton jest gotowe, by walczyć o swoje

Wręcz przeciwnie, starali się objąć prowadzenie, a później odrobić straty, ale tego dnia zbyt dobrze dysponowany był Kasper Schmiechel. Duńczyk hucznie uczcił swój mecz numer czterysta w barwach klubu z King Power Stadium, kilkukrotnie wyciągając się jak struna i zachowując czyste konto. Strzały Bertranda czy długie piłki Jana Bednarka z pewnością miałyby większą szansę powodzenia, gdyby nie 34-latek i jego nieprzeciętna dyspozycja.

Nie mniej, porażka z Leicester City sprawiła, że Southampton zsunęło się w ligowej tabeli za Chelsea i okupuje ósma pozycję.

Do miejsca gwarantującego udział w Lidze Mistrzów nadal traci tylko trzy punkty, ale Manchester City rozegrał aż dwa mecze mniej. Wydaje się jednak, że nie powinniśmy traktować tego w kategoriach klęski. Święci pozostają bardzo dobrą ekipą, która może w tym sezonie przepełnionym dziwnymi zwrotami akcji, mocno zamieszać w czołówce.

Po cichu, bez większego zamętu i szukania sensacji. Z trenerem, którego zostawiono nawet po tym, jak zespół zaliczył kompromitującą porażkę. Southampton od roku mozolnie buduje swoją pozycję w tabeli i wreszcie wydaje się, że ma wszystko, by wrócić do europejskich pucharów. Byłaby to zasłużona nagroda dla Ralpha Hassenhuettla i jego ekipy.

Przed tym sezonem większość uwagi skradły czołowe ekipy Premier League, ale to nie jest żadną sensacją, wszak kluby z elitarnego TOP6 mają największą rzeszę fanów na całym świecie. Wiele czasu poświęcano też Leeds United, które wracało do elity po kilkunastu latach niebytu. Natomiast Southampton? Oni po prostu byli, zdegradowani nieco do roli stałego bywalca.

Reklama

Nikt nie skazywał ich na spadek, nikt nie sądził, że będą w stanie zbliżyć się do TOP4. A jednak – minęło już blisko pół sezonu, a oni dalej walczą o europejskie pucharu. Chociaż do ewentualnego sukcesu, jakim bez wątpienia byłoby miejsce w Lidze Europy jeszcze daleka droga, to Soton nie należy skreślać. Ich droga z dna, na jakie zepchnęła klub porażka z Leicester City aż 0:9, to przykład tego, że czasami warto zaufać trenerowi, nawet gdy drużyna działa nieco poniżej oczekiwań.

Southampton zakończy sezon w TOP6? Kurs 4.5 w LV BET!

Oczywiście osławione starcie z Lisami miało miejsce tylko teoretycznie niedawno, bowiem minął już ponad rok, a to w futbolu może oznaczać wieczność. Nie mniej pozostaje ono punktem zwrotnym w losach Southampton pod wodzą Ralpha Hassenhuttla. Nie ma co ukrywać – pod koniec 2019 roku zespół zawodził i widziano podstawy, by żegnać austriackiego szkoleniowca. Święci nie grali źle w piłkę, raczej nie sądzono, że pożegnają się z Premier League, ale z drugiej strony balansowali na granicy strefy spadkowej i brakowało określonego planu na spotkanie. Gdy Angus Gunn niemal nabawił się kontuzji od sięgania po piłkę, reprezentowany przez niego klub zajmował osiemnaste miejsce w tabeli. Niżej jedynie Norwich City i Watford.

Włodarze postanowili jednak zaufać swojej intuicji i zostawili byłego szkoleniowca RB Lipsk na stanowisku. Z perspektywy czasu była to odpowiednia decyzja. Southampton dojrzało, odbiło się od owianej legendą porażki. Austriak zdołał nawet sprawić, że przerodziła się ona w sukces.

Siła mentalna

Gdy przegrywasz 0:9, różne myśli mogą przechodzić przez twoją głowę. Zapisujesz się w niechlubny sposób na kartach historii, w dodatku twój zespół ma nie najlepszą pozycję wyjściową, tułając się w okolicach dołu tabeli. Zresztą, pozycja nie powinna mieć tutaj najmniejszego znaczenia. Przegrałeś różnicą dziewięciu bramek z klubem z tej samej ligi. Maleńkie Marine AFC potrafiło bardziej postawić się Tottenhamowi. Trudno spodziewać się, że ktoś dostrzeże w tej sytuacji nawet mikroskopijny plus. Nie było małych rzeczy, w których byłby zapisany wzór na szczęście. Sylwia Grzeszczak nie miałaby o czym śpiewać. To mogło być spotkanie, które przerażałoby piłkarzy Świętych przez lata.

A jednak Leicester City skopało sprawę.

Gdy na początku 2020 roku Southampton znowu musiało walczyć z ekipą Brendana Rodgersa, spodziewano się, że podopieczni północnoirlandzkiego szkoleniowca spotkanie wygrają. Przewaga psychologiczna wydawała się być zbyt duża, nie do przeskoczenia nawet dla najlepszego terapeuty. Wszystko zmieniło się w momencie przedmeczowej rozgrzewki, gdy na King Power Stadium telebimy pokazały skrót z osławionego spotkania.

Hassenhuttl zebrał swoich piłkarzy i wspólnie oglądali pogrom. Powiedzieć, że nie mieli ochoty na powtórzenie wyniku, to nie powiedzieć nic. Jerzy Brzęczek mógłby być z nich naprawdę dumny – podopiecznym Austriaka coś przeskoczyło w głowie. Zagrywka ze strony Leicester nie wypaliła, Southampton zjednoczyło się, a odprawa przedmeczowa poszła tak gładko, jak tylko można było marzyć.

Reklama

Sam mecz był trudny, wynik tańczył na ostrzu noża, ale udało się Świętym ten mecz wygrać. Nie była to może najbardziej spektakularna zemsta, wszak pokonali rywala jedynie 2:1, ale z pewnością smakowała ona najsłodziej ze wszystkich. Zagrano na nosie tym, którzy trzy miesiące wcześniej wypalili bolesny znak na tyłku.

Październikowa porażka stała się zatem niespodziewaną podwaliną sukcesu. Czymś, co skonsolidowało cały zespół. Od tamtej pory stali się kompletnie inną drużyną, która koniec końców w 2020 roku zdobyła 56 punktów, co stanowiło piąty wynik w Premier League. Poszło im lepiej Wolverhampton, Arsenalowi, Evertonowi, Tottenhamowi i… Leicester City.

Jednak nie byłoby to możliwe, gdyby nie praca, którą wykonał Hasseuhettl na boisku treningowym. Nie ma co się oszukiwać, że sam telebim wystarczyłby, aby coś u Świętych kliknęło. Trzeba było solidnej roboty, obejmującej nieco większy obszar niż tylko mental.

Wybitni w niewybitnym sezonie

Nie trzeba chyba kogokolwiek przekonywać, że ten sezon Premier League jest dziwny. Niekoniecznie w tym dobrym kontekście – tempo meczów znacznie siadło, zespoły mniej pressują. Ale Southampton jest w tym gronie inne. Jest niczym komiksowa wioska Galów, która broni się przed covidowym najeźdźcą. To właśnie Święci – obok Aston Villi – są jedyną ekipą, która w porównaniu do poprzedniego sezonu częściej atakuje piłkę na połowie przeciwnika.

To niebagatelne osiągnięcie, bo zmęczenie dotknęło także zawodników Manchesteru City, Liverpoolu, Chelsea, Manchesteru United, notowanych wyżej niż drużyna Jana Bednarka. Nic więc dziwnego, że to mecze podopiecznych austriackiego szkoleniowca ogląda się tak dobrze. Dają to pozytywne złudzenie normalności, wzmacniane przez imponujący dorobek bramkowy, który – nim podstawowi strzelcy stali się niedyspozycyjni – był najlepszym w całej lidze.

Wielka w tym zasługa Danny’ego Ingsa oraz Che Adamsa.

Duet Anglików okazał się całkiem zgrany, a bardziej doświadczony piłkarz przyjął rolę niesamolubnej gwiazdy. W tym sezonie nader często widać, że szuka podaniami swoich kolegów, a nie koncentruje się jedynie na wykańczaniu akcji. Adams zaś regularnie gra de facto na pozycji numer dziesięć, zaskakująco często odbierając piłkę i włączając się do kreowania, dzięki czemu odciążone są nieco wątłe barki Jamiego Warda-Prowse’a.

Hassenhuttl poprawił nie tylko ofensywę i środek pola, który stał się teraz bardziej zaciekły (Oriol Romeu jest drugim najczęściej odbierającym piłkę pomocnikiem w lidze), ale zdołał też zdyscyplinować defensywę.  Na ten moment Święci dysponują piątą najszczelniejszą obroną w Premier League, ustępując tylko Manchesterowi City, Tottenhamowi, Arsenalowi i Aston Villi. Duża w tym zasługa Jana Bednarka, który jest jednym nietykalnym defensorem w tym sezonie. Polak gra mecz za meczem i radzi sobie naprawdę dobrze. Jasne, zdarzyła się kompromitująca porażka przeciwko Chelsea (2:5), ale poza tym 24-latek w niczym nie ustępuje swoim klubowym kolegom, przebijając nawet kilku ligowych wyjadaczy.

Deprecjonować nie można też zasług Alexa McCarthy’ego. Anglik zachował w tym sezonie już siedem czystych kont.

Pod tym względem lepszy jest jedynie Ederson oraz Emiliano Martinez, a więc przedstawiciele klubów mających szczelniejsze defensywy niż Święci.

31-latek robi jednak największe wrażenie z tej trójki, przede wszystkim za sprawą swojej przebojowości. Gracz Southampton najczęściej ze wszystkich golkiperów wychodzi z piątego metra, by powstrzymać nadbiegającego rywala. Co więcej, bije też konkurencję pod względem przechwyconych dośrodkowań. Nie czeka na linii bramkowej, ale stara się jak najbardziej uprzyjemnić robotę swoim obrońcom. Trzeba przyznać, że wychodzi mu to całkiem nieźle, żeby nie powiedzieć: wybitnie.

Jednak nawet w sytuacji, gdy McCarthy wypadł na chwilę ze składu, z powodu koronawirusa, Hassenhettl zdołał sprawić, że Fraser Forester poczuł się w bramce komfortowo. A wcale nie było to takie oczywiste, gdyż 32-latek nie słynął nigdy ze szczególnie spokojnego operowania piłką oraz miał długi rozbrat z graniem. Między jego ostatnim meczem a starciem z Liverpoolem minęło bagatela dziesięć miesięcy.

A jednak przeciwko ekipie Jurgena Kloppa Anglik imponował.

Jego podania były niekonwencjonalne. Jasne, zawodnicy The Reds nie atakowali szczególnie zaciekle, ruszając się gorzej niż po bożonarodzeniowym obiedzie, ale  nie zmienia to faktu, że wychowanek Newcastle United kilkukrotnie zaskoczył piłkarzy z Anfield. Dzięki niemu Southampton miało niespodziewanie dużo miejsca do tworzenia akcji, dzięki niemu udało się im kontrolować właściwie cały przebieg spotkania.

Jakby tego było mało, w momencie największej próby – gdy strzał oddawał Mane – Anglik ponownie nie zawiódł, a Święci zaliczyli kolejny mecz na zero z tyłu. Nic więc dziwnego, że to właśnie Forster był tym, którego w pomeczowym wywiadzie wyróżnił trener.

Od czasu porażki 0:9 z Leicester minął ponad rok. Mimo tego przemiana Southampton jest zaskakująca. Zespół Hassenhuettla urósł mentalnie, a także piłkarsko. Jest teraz w stanie rzucić rękawicę każdemu rywalowi w lidze, a być może powalczyć o europejskie puchary. Kto wie, czy w tym dziwnym sezonie Austriak nie będzie miał więcej okazji do tego, by wylewać kolejne łzy. Jednym z obrazków tego sezonu bez wątpienia będzie 53-latek płaczący po zwycięstwie na Anfield.

Fot. NewsPix.pl

Angielski łącznik

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Anglia

Czas na debiut Amorima. Najważniejsze wyzwania przed nowym trenerem Manchesteru United

Michał Kołkowski
4
Czas na debiut Amorima. Najważniejsze wyzwania przed nowym trenerem Manchesteru United
Anglia

Guardiola po laniu od Tottenhamu: Przez osiem lat nie przeżyliśmy czegoś podobnego

Paweł Marszałkowski
2
Guardiola po laniu od Tottenhamu: Przez osiem lat nie przeżyliśmy czegoś podobnego
Anglia

City zdemolowane przez Tottenham. Guardiola wyrównał niechlubny rekord z 2006 roku

Paweł Marszałkowski
10
City zdemolowane przez Tottenham. Guardiola wyrównał niechlubny rekord z 2006 roku

Komentarze

8 komentarzy

Loading...