Po letnich transferach mogliśmy się zastanawiać – kto będzie strzelał częściej w okolicach Championship, Kamil Jóźwiak czy Przemysław Płacheta. Dziś okazuje się, że trzeba było do tych rozważań dorzucić Michała Helika, który ma więcej bramek na zapleczu niż obaj wspomniani razem. To trochę śmieszne, trochę smutne, na miejscu pomocników wzięlibyśmy się za siebie, bo aż nie wypada, natomiast dzisiaj zamiast szydzić, będziemy chwalić. Helika, który walnął kolejną sztukę.
Tym razem w Pucharze Anglii z Tranmere Rovers. Wiadomo, nie brzmi to jakoś specjalnie magicznie, Tranmere kopie się po czole w League Two (14. lokata), ale warto zauważyć, że bramka Helika była bardzo istotna. Barnsley wymęczyło ledwie 2:0, gdyby nie gol Polaka mogło być różnie, druga sztuka padła dopiero po karnym na samiuśkim końcu meczu, a tak – pyk, siedzi i lecimy dalej. Jak trafił Polak? Oczywiście, że z dyńki:
Michał Helik = Prolific pic.twitter.com/W06KJlZZ0s
— Barnsley FC (@BarnsleyFC) January 10, 2021
No, ładnie wyskoczył do głowy, rywal został zmasakrowany, kompletnie się nie spodziewał tego, że ma Helika za plecami.
Fajnie się układa ta snajperska kariera Helika. W sumie dla Barnsley ma cztery bramki – teraz w Pucharze Anglii oraz trzy w Championship. Trafiał z Bristol City i dwukrotnie z Huddersfield. Jeśli chodzi o wszystkie gole w sezonie jest… drugim strzelcem w drużynie. Razem z Alexem Mowattem, który też ma cztery sztuki. Pierwsze miejsce to Cauley Woodrow i dziesięć skalpów, ale to napastnik, więc ma trochę łatwiej. Forma Helika musi robić wrażenie, bo przecież nie mówimy o błyszczeniu w jakiejś beznadziejnej ekipie. Ot, średniak Championship, ledwie trzy punkty straty do baraży. Wielu chciałoby być na jego miejscu.
Zresztą już w Ekstraklasie Helik pokazywał, że ma czutkę do bramek. W sezonie 17/18 zaliczył przecież osiem trafień, tak że widać: umie znaleźć się w polu karnym. Fajnie, że przełożył to na na „nieco wyższy poziom”. Swoją drogą – być może niedługo zwróci na niego uwagę Jerzy Brzęczek. Grał ostatnio przecież Bochniewicz, a czy on występuje na lepszym poziomie i w lepszym klubie? Niezbyt.
W każdym razie – jeśli mówimy o Heliku i Pucharze Anglii, to nie sposób nie wspomnieć o Leeds, które poleciało dzisiaj po oklepie 0:3 od Crawley.
Jakby to wam powiedzieć… Nie wypada.
Crawley to ledwie szósta drużyny League Two, Leeds gra przecież w Premier League. I nawet jeśli ekipa Bielsy wyszła w rezerwowym składzie (z ostatniego ligowego meczu zostało czterech piłkarzy, nie było Klicha), to mówimy o kompromitacji. Po coś ci rezerwowi w składzie są, za coś biorą spore pieniądze, na pewno nie za dostawanie po głowie od czwartoligowca.
Żeby upokorzeń było mało, to okazuje się, że Crawley na boisko wpuściło prezentera TV. Tak, tak, w 91. minucie na murawie pojawił się Mark Wright, w gruncie rzeczy amatorski zawodnik, a na co dzień robi show gdzie indziej. W styczniu tego roku pojawił się mały serialik Mark Wright: The Last Chance, o tym, jak Wright wraca do futbolu po długim czasie – ostatnie wzmianki jego kopania notuje się na 2011 rok – i proszę. Wrócił, mając swój skromny udział w ogoleniu Leeds 3:0. Oczywiście, trzeba pamiętać, że Wright był obiecującym juniorem Arsenalu i Tottenhamu. W pierwszej dekadzie XXI wieku pograł trochę w niższych ligach. Ale kurczę, to gwiazda seriali. Od prawie 10 lat!
Panowie… Jak wam nie wstyd?
Barnsley – Tranmere 2:0
Bristol – Portsmouth 2:1
Chelsea – Morecambe 4:0
Crawley – Leeds 3:0
Fot. Newspix