Legia podpadła wszystkim. Dzisiejsza prasa skupiona jest na skandalu wirusowym w stołecznej drużynie. W “PS” czytamy o szczegółach sprawy. – Zespół już się tym zajął, bada sprawę uważnie, niezależnie od wyników wtorkowych testów legionistów. Nie po raz pierwszy ma bowiem do klubu z Łazienkowskiej zastrzeżenia. Z naszych informacji wynika, że Legia odsyła najmniej precyzyjne raporty ze wszystkich klubów w ekstraklasie (do niedawna nie robiła tego w ogóle) – z kolei w “Superaku” Jan Tomaszewski mówi o barbarzyństwie Legii. – – Tego nawet nie można określić mianem skandalu. To barbarzyństwo! – mówi Tomaszewski. – Jeśli to wszystko się potwierdzi, to dla mnie jest to nie do pomyślenia. Jakaś tragedia!
Sport
Andrzej Juskowiak świętował 50. urodziny. Z tej okazji “Sport” przypomina jego sylwetkę z czasów biegania po boisku.
W kadrze narodowej występował do 2001 roku, rozgrywając łącznie 39 meczów i zdobywając 13 bramek. Dołożył cegiełkę do awansu kadry Jerzego Engela na mistrzostwa świata 2002, ale na mundial do Korei Południowej i Japonii nie poleciał. W 2001 roku borykał się z kontuzją, co przekreśliło jego szanse wyjazdu na turniej. Ostatni mecz w drużynie narodowej rozegrał 6 czerwca 2001, w eliminacjach przeciwko Armenii w Erewaniu. Bardziej imponująco wygląda jego kariera klubowa. Po okresie gry w Lechu i m.in. dwóch tytułach mistrza Polski przeszedł do Sportingu Lizbona, z którym wywalczył Puchar Portugalii w sezonie 1994/95. Później występował w Olympiakosie Pireus, Borussii Moenchengladbach, VfL Wolfsburg, Energie Cottbus, MetroStars z Nowego Jorku i na koniec kariery – w latach 2004-07 – w Erzgebirge Aue. Łącznie wystąpił w 493 meczach ligowych, w których strzelił 170 goli. Do historii przeszło jego trafienie przewrotką w barwach Sportingu Lizbona, po akcji słynnego Luisa Figo, w meczu z Boavistą. Z kolei w barwach Wolfsburga przez trzy pierwsze sezony zdobywał po kilkanaście bramek w Bundeslidze – 13 w edycji 1998/99, 11 w 1999/00 i 12 w 2000/01
19 meczów bez wygranej GKS-u Jastrzębie. Seria może dziś zostać przełamana, jednak w Pucharze Polski nie zagra wielu podstawowych zawodników.
Dzisiejsze spotkanie zostanie rozegrane na stadionie w Wodzisławiu Śląskim, oczywiście bez udziału publiczności. Nie będzie również transmisji telewizyjnej czy internetowej, co nie zmienia faktu, że jastrzębianie chcą się wreszcie przełamać. – Do tego spotkania podchodzimy poważnie. Chcemy je wygrać i awansować, bo seria meczów bez zwycięstwa trwa już zdecydowanie za długo – mówi trener Ściebura, lecz będzie musiał poradzić sobie bez kilku zawodników. – Nie możemy brać pod uwagę Daniela Szczepana, który po meczu w Tychach ma bardzo mocno stłuczoną kość śródstopia. Pod znakiem zapytania stoją też występy Dominika Kulawiaka, Łukasza Zejdlera i Mariusza Pawełka, leczących drobne urazy. Pozostali są do dyspozycji, oczywiście oprócz tych, których brakuje już od dłuższego czasu, czyli Michała Bojdysa, Dominika Szczęcha i Adama Wolniewicza – kończy szkoleniowiec GKS-u Jastrzębie.
Zamiast derbów z Piastem, Górnik zagra ze Śląskiem Wrocław. Terminarz jest dostosowywany pod nowe okoliczności, czyli koronawirusa.
Fala pozytywnych wyników na obecność SARS-CoV-2 w ekipie Piasta spowodowała, że niedzielne derby zostały przełożone na 20 listopada. W poniedziałek linia pomiędzy szefami klubów, władzami Ekstraklasa SA i stacją Canal+ była gorąca. Żeby uniknąć pustych terminów, zespoły, w których nie ma zakażeń powinny wybiegać na boiska. W tej sytuacji w najbliższą sobotę o 20.00 Górnik rozpocznie wyjazdowy mecz ze Śląskiem, w ramach 10. kolejki, zaplanowanej na 21-23 listopada, a więc po przerwie na mecze reprezentacji. Drużyna trenera Vitezslava Laviczki miała grać w sobotę w Gdańsku, ale w Lechię ponownie uderzył koronawirus i mecz ten – tak jak derby Górnego Śląska – przełożono na 20 listopada. Z kolei bielskie Podbeskidzie – również w ramach 10. kolejki – w najbliższy poniedziałek gościć będzie w Szczecinie, gdzie podejmie je Pogoń. Odpowiedzialni za rozgrywki elity uważają, że jeśli jest możliwość, to trzeba grać, by zaległości nie było zbyt wiele. Być może w ten sposób uda się dokończyć pierwszą część sezonu, który jest planowany 20 grudnia.
Rozmowa z prezesem Chrobrego Głogów, Zbigniewem Prejsem. Główne tematy to próba dokończenia rozgrywek oraz przedłużenie umowy z Ivanem Djurdjeviciem.
Dogramy tę I-ligową jesień do końca?
– Wszystko może się stać, ale nie zawracamy sobie głowy tym, na co nie mamy wpływu. Na ostatniej wideokonferencji przedstawicieli klubów I ligi wraz z dyrektorem Łukaszem Wachowskim z PZPN zgodnie wyraziliśmy przekonanie, że trzeba grać. Zostało ustalone, że jeśli zespół ma 15 zdrowych zawodników, w tym 2 bramkarzy i 2 młodzieżowców, to ciągniemy ten wózek. Tego wymagają kibice, zawodnicy, trenerzy, działacze, sponsorzy. Nie wolno się wahać. Trzeba zdawać sobie sprawę, że jeśli się wycofamy, to trudno będzie wrócić. Wierzę, że konsekwentnie będziemy nadrabiać zaległości. Dziś pierwsza z nich, potem zostanie nam jeszcze mecz z Odrą Opole.
Kiedy?
– To jest do ustalenia. Wiemy, że runda może zostać wydłużona do 20 grudnia. To dałoby dwa dodatkowe terminy – środowy i weekendowy. Trzeba zrobić wszystko, by rozegrać w tym roku komplet meczów, a wiosną wystartować z czystą głową – nie ze świadomością, że trzeba gonić terminarz, łapać chwilę na niedograne mecze. Nie można narzekać, tylko trzeba zmierzyć się z tą sytuacją. Pogoda w grudniu powinna pozwolić nam na granie.
Super Express
Jan Tomaszewski twierdzi, że działania Legii Warszawa – wystawienie piłkarza z gorączką – to barbarzyństwo. Mocne słowa.
– Tego nawet nie można określić mianem skandalu. To barbarzyństwo! – mówi Tomaszewski. – Jeśli to wszystko się potwierdzi, to dla mnie jest to nie do pomyślenia. Jakaś tragedia! Jak niby mają czuć się teraz piłkarze Warty Poznań? Jak coś takiego można zrobić?! Piłkarze mieli objawy, a w trakcie meczu przecież stykają się z innymi, walczą, chuchają na siebie przy rywalizacji o piłkę! Całą sprawą najpewniej zajmie się Komisja Ligi. Czy możliwa jest kara dla Legii? – Ależ tak! Dla przykładu powinna być kara i to ogromna! Słyszę, że Legia wystawiła Lewczuka, bo nie miała nikogo na jego pozycję? Ach tak? Ludzie, przecież Legia ma najszerszy skład w całej lidze!
Rozmówka z Grzegorzem Krychowiakiem. Czy faktycznie miał ofertę z Zenita i jak reaguje na krytykę za mecze kadry?
„Super Express”: – Ostatnio pojawiły się plotki, że mogłeś odejść z Lokomotiwu do Zenitu Sankt Petersburg. Coś było na rzeczy?
Grzegorz Krychowiak: –Nie chciałbym komentować doniesień na temat transferów ze względu na ogromny szacunek, którym darzę Lokomotiw. Chciałbym jedynie podkreślić, że plotki o moim rzekomym konflikcie z trenerem Marko Nikoliciem są nieprawdziwe. Nie zagrałem przeciwko Zenitowi z powodu drobnego urazu. Musiałem pauzować przez kilka dni i tak się złożyło, że było to podczas meczu z Zenitem.
– Po ostatnich spotkaniach kadry byłeś chyba najbardziej krytykowanym polskim piłkarzem. Jak reagujesz na takie głosy?Zgadzasz się z opiniami, że faktycznie byłeś wtedy w słabszej formie?
– Uważam, że krytykę trzeba po prostu zaakceptować. Dla mnie najważniejsza jest relacja z trenerem, z zawodnikami. To szkoleniowiec będzie mnie rozliczał z postawy na boisku. Inna sprawa, że pozycja defensywnego pomocnika jest trudna do obiektywnej oceny. Możesz harować na boisku, odbierać piłki, naprawiać błędy kolegów. Ale jeśli przy tym nie błyśniesz także w ofensywie, to twoja gra bywa niezauważana, spada na drugi plan.
Przegląd Sportowy
Mocny tytuł w “PS” – “Koronacyrk”. Zespół medyczny ma dość podejścia Legii do procedur. To kolejny razy, gdy stołeczny klub łamie zasady.
Wygląda na to, że miarka się przebrała – zareagował prezes Zbigniew Boniek, oburzona jest Warta Poznań, sprawę bada Komisja Ligi, a Zespół Medyczny PZPN ma dość lekkomyślnego podejścia do tematu koronawirusa, jaki podobno prezentuje warszawski klub. (…) Słowa lekarza z Łazienkowskiej Filipa Latawca też nie były przekonujące. W rozmowie ze sport.tvp.pl tłumaczył, że kluczowym jest fakt, że Pekhart nie wykazywał żadnych objawów związanych z koronawirusem, jednocześnie przyznając, że miał zaburzenia powonienia. Ostatecznie historia dobrze się zakończyła, obaj piłkarze przeszli we wtorek testy na obceność koronawirusa, ich wyniki były negatywne. Co jednak nie zmienia faktu, że jeśli prawdą są pierwsze pomeczowe wypowiedzi, to zasady zostały złamane. Piłkarze z jakimikolwiek objawami budzącymi niepokój nie mają prawa grać, co jest zapisane w procedurach stworzonych przez Zespół Medyczny. (…) Zespół już się tym zajął, bada sprawę uważnie, niezależnie od wyników wtorkowych testów legionistów. Nie po raz pierwszy ma bowiem do klubu z Łazienkowskiej zastrzeżenia. Z naszych informacji wynika, że Legia odsyła najmniej precyzyjne raporty ze wszystkich klubów w ekstraklasie (do niedawna nie robiła tego w ogóle). A monitorowanie zawodników i codzienne wypełnianie przez nich ankiet medycznych są kluczowe. Test jest tak naprawdę aktualny tylko w momencie, kiedy jest wykonywany. Na wyniki kluby czekają od kilku do czasem kilkudziesięciu godzin, kiedy zawodnik jeszcze wiele razy może się zarazić. Dlatego tak ważne jest monitorowanie stanu zdrowia, dlatego w procedurach Zespołu Medycznego jest jasno napisane, że przy jakichkolwiek budzących niepokój objawach konieczna jest izolacja. Legia zapewnia, że została ona wykonana, ale po meczu. Bo z kolei w wersji zdarzeń, jaką klub opublikował we wtorek, żaden z piłkarzy będących w kadrze na spotkanie z Wartą nie wykazywał przed meczem objawów charakterystycznych dla COVID-19.
Lech Poznań ma kolejne kadrowe kłopoty przed meczem Ligi Europy. Z powodu kontuzji z gry wypadają Alan Czerwiński i FIlip Marchwiński.
W poniedziałek tuż przed początkiem rywalizacji ze Zniczem Pruszków w 1/16 finału Pucharu Polski z powodu kłopotów z łydką z wyjściowej jedenastki wypadł Filip Marchwiński, natomiast w drugiej połowie za sprawą problemów z plecami zmieniony został Alan Czerwiński. Tiby ciągle brak Urazy mają nie być poważne, tyle że… kontuzję Tiby też początkowo oceniano jako niegroźną, a Portugalczyk opuścił trzy ostatnie mecze Kolejorza i nie da się przewidzieć, czy będzie gotowy na czwartkowe spotkanie w 3. kolejce Ligi Europy ze Standardem Liege. By nie ryzykować kolejnych urazów, w kadrze na starcie ze Zniczem zabrakło Lubomira Šatki, Jakuba Modera, Mikaela Ishaka oraz Jakuba Kamińskiego, który tak jak Tiba nie wystąpił w meczu z Rangers FC (0:1) w związku z urazem. – Wszyscy, mam nadzieję, będą gotowi na czwartek – powiedział Żuraw po spotkaniu z ekipą z Pruszkowa.
Reportaż o Jakubie Kamińskim. Dowiadujemy się, że skrzydłowy nie trafił do Legii, bo chuligani prawie pobili jego rodzinę, gdy był na testach w Warszawie.
Przez moment wydawało się, że pójdą w ślady mamy, bo trenowali akrobatykę. Do dziś mają w pokoju kilka medali z zawodów wojewódzkich. Ale Kuba wolał futbol – zawsze gonił po mieszkaniu z piłką przy nodze, nawet z nią spał. Najbliższa szkoła z klasą piłkarską była w Bytomiu, więc nawet się z Kacprem nie zastanawiali, gdzie kontynuować naukę. Kacper: – Zacząłem grać rok wcześniej. Za to brat już w wieku dwunastu i trzynastu lat z Szombierkami zdobył dwa mistrzostwa Polski. (…) Lech zgłosił się po Kubę jako pierwszy. Później zadzwoniła Legia. Kacper z mamą i dwoma innymi rodzinami ze Śląska pojechali na testy do Warszawy. W sobotę odbyli trening, a następnego dnia mieli rozegrać mecz. Tyle że wieczorem Ślązacy zostali zaczepieni w hotelu przez jakichś kiboli. Prawie doszło do bijatyki, a rano chuligani czekali pod hotelem na drugą rundę. Przestraszeni rodzice i młodzi piłkarze zamiast na stadion spakowali się i momentalnie wrócili na Śląsk. Po Kamińskiego zgłaszał się też Górnik. Gdyby nie to, że skauci zadzwonili za późno, Kuba grałby pewnie przy Roosevelta. Dziadek zaszczepił chłopcom miłość do Górnika. Zna nawet osobiście Staszka Oślizłę i parę innych legend. A Kuba jako młody chłopak podawał na meczach zabrzan piłki. Tyle że kiedy przyszła oferta, Kamińscy byli już dogadani z Lechem. Paweł wydzwaniał do znajomych trenerów i radził się, do której akademii ma posłać syna. Wszyscy wskazali na Lecha. I mówili, żeby z Legią i Górnikiem dać sobie spokój. Kamińscy posłuchali.
Rozmowa z byłym selekcjonerem reprezentacji Belgii, związanym także ze Standardem Liegie – Markiem Wilmotsem. Belg opisuje Liege i mówi, że Lecha nie zna, a z Polaków to tylko Hajto i Wałdoch.
MACIEJ KALISZUK: Jest pan rozczarowany dwiema porażkami Standardu Liege w Lidze Europy?
MARC WILMOTS (BYŁY PIŁKARZ STANDARDU I BYŁY TRENER REPREZENTACJI BELGII): Na pewno czułem zawód po spotkaniu z Rangers. Teraz to mecz ostatniej szansy. Standard musi koniecznie wygrać z Lechem. Niestety stracił kapitana Zinho Vanheusdena, a to ważny zawodnik i jedna z nadziei belgijskiej piłki.
Których piłkarzy Standardu może pan szczególnie wyróżnić?
Na pewno Amallaha. Marokańczyk biega od jednego pola karnego do drugiego, ma przy tym dobrą technikę. Jego gra bardzo mi się podoba.
W zeszłym sezonie był też najlepszym strzelcem drużyny z dorobkiem zaledwie siedmiu bramek. W tych rozgrywkach drużynie dalej brakuje skutecznego
snajpera. To największy problem Standardu?
Na pewno ciągle szuka napastnika. Jest bardzo młody Balikwisha, Oulare potrafi sprawić rywalom wiele kłopotów. Brakuje jednak jednego zawodnika w ataku, który by się wyróżniał. Ci, którzy są, prezentują dość przeciętny poziom. Jeśli najlepszym strzelcem jest pomocnik Amallah, to pokazuje, że brakuje zawodników w ataku.
O Lechu Poznań coś pan wie?
Nie znam tej drużyny. Z Polaków najlepiej pamiętam Hajtę i Wałdocha, z którymi występowałem w Schalke.
Antoni Bugajski w swoim felietonie pisze, że wybory PZPN mogły się odbyć w tym roku. Związek zorganizował bowiem zjazd w formie zdalnej.
Mieliśmy już żyć w nowej rzeczywistości. Pod koniec października 2020 roku były zaplanowane wybory nowych władz Polskiego Związku Piłki Nożnej. Pandemia wywróciła wszystko do góry nogami. A w tym roku zjazd PZPN i tak się odbędzie, tyle że w listopadzie! Zostanie przeprowadzony w trybie wirtualnym, bez fi zycznej obecności delegatów na sali obrad, za to z możliwością przeprowadzenia zdalnego głosowania. Technicznie związek sprawę zdołał ogarnąć. Z jednym zastrzeżeniem – na tegorocznym zjeździe nie będzie wyborów nowych władz. (…) Decyzja zarządu PZPN siłą rzeczy jest sygnałem, że w obecnych warunkach zorganizowanie zjazdu wyborczego w tym roku było jednak możliwe. Całą resztę warto sobie dopowiedzieć. Otóż może się okazać, że odwlekanie wyborów było zwyczajnie błędem. Jaką mamy gwarancję, że sytuacja epidemiczna wiosną przyszłego roku będzie lepsza niż była w czerwcu albo w lipcu, kiedy odwoływano tegoroczne wojewódzkie zjazdy? Bardzo możliwe, że trzeba będzie jednak uciekać się do wirtualnych spotkań, albo do spędów na dużym stadionie, czyli dokładnie do tego, co można było zrobić już w tym roku. A przecież może być jeszcze trudniej, bo wszystkie wojewódzkie związki – także te, które wybrały już nowe władze – muszą znowu umówić się na spotkanie, by wytypować wspomnianych delegatów na centralne wybory (nie można tego zrobić wcześniej niż pół roku przed terminem zjazdu wyborczego w PZPN). Szkoda, że niektórym piłkarskim decydentom zabrakło w tym roku wyobraźni i odwagi. Mam wrażenie, że w wielu przypadkach odezwał się bezwarunkowy instynkt typowego związkowego działacza: można przedłużyć sobie kadencję? No to przedłużajmy, przedłużajmy!
Gazeta Wyborcza
Ale kolejny tekst o tym, że Legia narobiła sobie problemów, to już darujemy.
Fot. FotoPyK