Przed tą kolejką Leeds United liderowało pod względem wykonanych sprintów, najagresywniejszego pressingu, a także było drugie, jeśli idzie o przebiegnięte kilometry. Tylko, że to wszystko jak krew w piach, bo z Leicester City zagrali po prostu beznadziejnie.
Zaczęło się trochę jak u Hitchcocka. Najpierw było małe trzęsienie ziemi, a później napięcie tylko rosło. Już w drugiej minucie Pawie mogły i powinny objąć prowadzenie, ale znakomitą sytuację zmarnował Patrick Bamford, który z pięciu metrów główkował prosto w ręce Kaspera Schmeichela. Jest to o tyle kluczowe, że kilkanaście sekund później to Leicester cieszyło się z bramki.
Duński golkiper podał do Fuchsa, a ten w swoim stylu kopnął prostopadłą, wysoką piłkę. Gdy wydawało się, że defensywa Leeds upora się z tym zagraniem – wszak Koch dopadł do futbolówki pierwszy – ktoś nagle przepalił styki w głowach piłkarzy Bielsy. Ayling stanął w miejscu, Koch podał prosto pod nogi Vardy’ego, a Anglik wystawił na pustą Barnesowi. Całość rozegrała się w mgnieniu oka i mocno siadła na psychikę gospodarzy.
Właściwie przez całą drugą połowę nie byli w stanie ponownie zagrozić bramce Lisów. Mateusz Klich i Pablo Hernandez raz po raz popełniali błędy w rozegraniu, prezentując piłkę przyjezdnym. Polak posunął się nawet do tego, że po jego złym zagraniu głową, Jamie Vardy wybiegł między Kocha i Coopera. Na swoje nieszczęście stracił wówczas piłkę.
Jednak problem ze środkiem pola nie był jedyną zagwozdką, którą w przerwie próbował rozgryźć Marcelo Bielsa. Okazało się bowiem, że jego Leeds zostało przez Brendana Rodgersa przeczytane niczym bajki dla dzieci Brzechwy, a nie „Ulisses”. Podopieczni szkoleniowca z Irlandii Północnej raz po raz przechwytywali podania piłkarzy Pawi, którzy z uporem maniaka starali się grać przez środek pola.
Obrazu nędzy i rozpaczy gospodarzy dopełniły warunki atmosferyczne. Mokra piłka przez pierwszą część meczu sprawiała spore problemy Illanowi Meslierowi oraz Robinowi Kochowi, co zagwarantowało Leicester gola w 21. minucie. Przy dośrodkowaniu z prawej strony wyłożył się Niemiec, Vardy zdołał oddać strzał na bramkę, francuski golkiper intuicyjnie odbił piłkę, lecz ta trafiła go w łeb i spadła pod nogi Tielemansa.
Złudne nadzieje
Przez krótki moment drugiej połowy, Leeds United mogło myśleć, że deszcz ma w sobie coś z Temidy. Agresywnie zaczęli drugą połowę, zmuszając Leicester City do bezpardonowej gry w ofensywie. Kończyło się rzutami wolnymi z teoretycznie bezpiecznej odległości. Tylko teoretycznie, bo mokra murawa spłatała figla również Schmeichelowi. Stuart Dallas kopnął piłkę w pole karne, a ta… wpadła do siatki. Irlandczyk ni to centrował, ni to strzelał, po prostu zagrał tam, gdzie stało dużo jego kolegów. Skupili oni uwagę Duńczyka na tyle, że futbolówka prześlizgnęła się obok wszystkich i wlała nadzieję w serca fanów Leeds. Nadzieję bardzo złudną.
Mimo, że Pawie cisnęły jeszcze przez kilkanaście minut, to nie potrafiły sfinalizować żadnej ze stworzonych akcji. Pablo Hernandez na trochę oprzytomniał i z osiemnastu metrów huknął w spojenie. Poza tym sytuację znowu miał Bamford, lecz tym razem Anglika w biegu do piłki uprzedził bramkarz Leicester.
Jakieś konkretny? Ano nie.
Do tego po chwilowej stagnacji obudziły się Lisy. Początkowo niespiesznie zbierały się do kontrowania, ale jak dostrzegły kolejne fatalne ustawienie defensywy gospodarzy, to nie mogli z okazji nie skorzystać. Maddison posłał podanie między liniami, do podania dopadł Under, posadził na ziemi Dallasa, a później pomógł Vardy’emu w strzeleniu kolejnego gola na poziomie Premier League. Leeds już wtedy znalazło się na kolanach, a i tak zarobiło jeszcze wychowawczego klapsa w potylicę.
Elektryczny Klich
Wszystko z powodu bezsensownego faulu Mateusza Klicha. Reprezentant Polski przez cały mecz był co najwyżej przeciętny, zaliczając jedynie kilka udanych przerzutów. Poza tym było bardzo blado – a to podawał do Vardy’ego, a to zatracał się w dryblingu (25% udanych), a to gubił krycie, a to biegał jak kurczak bez głowy (16 strat piłki). Zupełnie jak nie on pod batutą Marcelo Bielsy.
Chociaż powyższa mapa potwierdza wybieganie Polaka, to jest też dowodem na to, że nie grał on na swojej pozycji. W większości meczów Leeds występuje jako środkowy pomocnik, zbiegający na skrzydło. Dzisiaj takiej możliwości nie miał, wszak zabrakło jego nominalnego partnera – Kalvina Phillipsa. Występujący zamiast niego Jamie Shackleton był bezbarwny i zszedł po przerwie.
Oczywiście brak Anglika nie powinien być dla Klicha okolicznością łagodzącą. Nic bowiem nie może wytłumaczyć wspomnianego faulu, którego pomocnik dopuścił się w 89. minucie. 30-latek popełnił juniorski błąd i kopnął w nogi Jamesa Maddisona. Andre Marriner podyktował rzut karny, a Leeds zostało pogrążone przez Tielemansa.
Mecz z Leicester City udowodnił, że beniaminka czeka jeszcze daleka droga do pełnej aklimatyzacji w Premier League. Krótka ławka rezerwowych, przetrzebiona jeszcze przez sprawy okołofutbolowe, boleśnie dała się Bielsie we znaki, lecz nade wszystko zawiodła go wyjściowa jedenastka. Rozczarował Klich, Hernandez, Bamford, Koch, Meslier, właściwie każdy, na kogo Argentyńczyk postawił.
A Leicester? A dla Leicester brawo. W 100% byli przygotowani do tego spotkania i było to widać niemal przez cały mecz, a wynik osiągnęli taki, że można uznać, iż wykonali 110% zakładanego planu. Wykorzystali każde potknięcie Leeds, nie pozostawiając złudzenia co do ostatecznego wyniku.
LEEDS UNITED 1:4 LEICESTER CITY
0:1 – Harvey Barnes – 2’
0:2 – Youri Tielemans – 21’
1:2 – Stuart Dallas – 48’
1:3 – Jaimie Vardy – 76’
1:4 – Youri Tielemans – 90’+1’
Fot. Newspix