Reklama

Klub z komputera kontra futbolowi giganci. Midtjylland czeka na Liverpool

redakcja

Autor:redakcja

27 października 2020, 13:38 • 8 min czytania 5 komentarzy

Jest deszczowy wieczór w Londynie. Rasmus Ankersen przybył właśnie na spotkanie z Matthew Benhamem, świeżo upieczonym właścicielem Brentford, aby porozmawiać w sprawie objęcia urzędu wicedyrektora. Duńczyk miała jednak pewne obawy – zastanawia się, na co stać The Bees, które w trzeciej lidze zajmują trzynaste miejsce. W odpowiedzi usłyszał: mamy dokładnie 42.3% szans, aby awansować.

Klub z komputera kontra futbolowi giganci. Midtjylland czeka na Liverpool

Okazało się, że angielski przedsiębiorca miał rację. Jego klub nie zdołał sobie wywalczyć awansu do Championship, ale sam sposób rozmowy zaskoczył Ankersena na tyle, że przystał on na propozycję i dołączył do Brentford. Sam wszak jest uznawany za człowieka zakochanego w niestandardowym myśleniu. Jego książka – “Gold Mine Effect” – opiera się na dywagacjach wokół zawodności ludzi w identyfikowaniu talentu u innych. Duńczyk odwiedził afrykańskie szkółki biegaczy, europejskie akademie muzyczne i piłkarskie kopalnie talentów. Wszędzie odniósł jedno wrażenie – zbyt wiele zostawia się przypadkowi.

Zatem w momencie, w którym usłyszał od swojego rozmówcy, że klub ma dokładnie 42.3% szans na awans, wiedział, że spotkał swoją bratnią duszę. W dodatku duszę, która może wyłożyć pieniądze, wszak Benham dorobił się fortuny na obstawianiu meczów, korzystając z setek wyliczeń i analiz. Postanowił połączyć z Anglikiem siły i wkrótce rozpoczęła się jedna z największych rewolucji, jakie widziały niższe ligi na Wyspach.

Podpatrzone na świecie, aby Dania i Anglia rosła w siłę, a klubom żyło się dostatniej

Podstawowym problemem, jaki miał rozwiązać Ankersen i Benham, było poprawienie skuteczności udanych transferów. Panowie zauważyli, że większość klubów zwyczajnie nie potrafi przeprowadzać transakcji, które byłby dobre z biznesowego punktu widzenia. Zawodnicy byli przepłaceni, często nie pasowali do systemu, a także nie spełniali oczekiwań, mimo głośnych nazwisk. W Brentford postanowiono, że kwestię transferów należy rozstrzygać w inny sposób.

Zarząd klubu nie miał zamiaru wydawać dziesiątek milionów na niespełnione gwiazdy Premier League, którymi zapchane było Championship. Wiedzieli również, że nie mogą sięgnąć po zawodników z najlepszych lig świata, gdyż tacy nawet na The Bees nie spojrzą. Znaleziono jednak klucz, który pozwolił im wyciągnąć niezbędnych piłkarzy za śmieszne wręcz pieniądze.

Reklama

Analiza opierała się na współczynniku expected goals, który miał eliminować z oceny siły zespołów dwa najbardziej nieprzewidywalne czynniki – pecha oraz szczęście. Ankersen i Benham wierzyli, że w ten sposób są w stanie ocenić realną siłę danego zespołu, poznać ich najlepsze oraz najgorsze strony, a co więcej, znaleźć do swojego klubu odpowiednich piłkarzy. Regularnie zatem dokonywano hierarchizacji europejskich klubów i na tej podstawie selekcjonowano zawodników.

W taki sposób Brentford ubiło całą masę dobrych interesów:

  • Ollie Watkins – Exeter City/2 miliony euro -> Aston Villa/30 milionów euro
  • Andre Gray – Luton Town/640 tysięcy euro -> Burnley/12 milionów euro
  • Chris Mepham – Brentford B -> Bournemouth/13 milionów
  • Neal Maupay – Saint-Etienne/2 miliony -> Brighton/22 miliony
  • Saïd Benrahma – Nicea/1.7 miliona -> West Ham United/23 miliony

Nic zatem dziwnego, że gdy pomysł wypalił w Anglii, postanowiono przenieść go do ligi duńskiej. Ankersen i Benham połączyli szyki także w kwestii FC Midtjylland, ówczesnego średniaka. Postanowili jednak sprawić, by klub ten regularnie walczył o zwycięstwo w lidze. A do tego trzeba było odpowiednich piłkarzy.

Tim Sparv wzmocnił Wilki, ponieważ tak nakazywały statystyki. W sezonie 2013/14 niespodziewanie wysokie miejsce w rankingu xGoals zajęło Greuther Fürth, a ich najbardziej wyróżniającym się piłkarzem był właśnie fiński pomocnik. Wyliczenia sztabu analityków oceniły, iż jest on zawodnikiem na poziomie Premier League, mimo że występował wówczas w 2. Bundeslidze. Duński klub wyłożył za niego 300 tysięcy euro i okazało się, że był to strzał w dziesiątkę. Sparv wystąpił w 160 meczach Wilków, sięgając po trzy tytuły mistrzowskie, puchar kraju oraz nagrodę dla zawodnika roku.

W podobny sposób wyciągnięto i sprzedano Alexandra Sorlotha (FC Groningen -> Crystal Palace), Bubacarra Sanneha (AC Horsens -> Anderlecht), Paula Onuachu (FC Ebedei -> Genk), Pione Sisto (Tjorring -> Celta Vigo) i Rasmusa Kristensena (Midtjylland B -> Ajax). Żaden nie kosztował więcej niż 450 tysięcy. Każdego sprzedano za ponad 5 milionów.

Jednakże samo posiadanie łba do interesów nie gorszego niż Ricky z “Chłopaków z baraków” nie wystarczy, aby zdobywać tytuły. Żeby dopasować zawodników do systemu, należy ten system wykształcić. A i Brentford, i dzisiejszy rywal Liverpoolu ten system mają, wszak pierwsi dotarli do finału baraży o Premier League, zaś drudzy regularnie walczą o mistrzostwo Danii.

Siła statystyki

O sile każdego trenera świadczy jego sztab. Żaden ze szkoleniowców w europejskich czołowych ligach, nie jest w stanie wziąć wszystkiego na swoje barki niczym Atlas. Potrzebują odpowiednich ludzi – za Grahamem Potterem od lat podąża zespół analityków, Nenad Bjelica mógł liczyć na swoich ludzi nawet po odejściu z Dinama, zaś Jurgen Klopp ściągnął do Liverpoolu specjalistę od wyrzutów z autu. W Midtjylland i Brentford postawiono na te same karty.

Reklama

Jeden z najważniejszych urzędów w duńskim zespole sprawuje Brian Priske, obecnie szkoleniowiec Wilków. Były piłkarz, który zagrał kilkanaście razy dla reprezentacji, lecz nigdy nie wyróżniał się czymś specjalnym. Co innego można powiedzieć o jego trenerskiej karierze, bowiem 43-latek uchodzi za jednego z najlepszych specjalistów odnośnie stałych fragmentów gry. To właśnie on sprawił, że Midtjylland zerwało z tezą głoszoną przez autorów ”Futbonomii” i zaczął wręcz zachęcać swoich podopiecznych do egzekwowania jak największej liczby rzutów rożnych, wolnych, a nawet autów. Oczywiście swoje działania poparł odpowiednimi cyferkami, a w tej kwestii nie wypada się kłócić z armią komputerów, które Benham i Ankersen wcielili w szeregi swoich klubów. W końcu to oni przykładają wagę nawet do takich szczegółów, jak prawdopodobieństwo urodzenia się wybitnego piłkarza w marcu czy w grudniu.

Midtyjlland jest jednak elastyczne, oczywiście na tyle, na ile pozwalają im cyferki. Potrafią dobrze dostosować się do każdego rywala, o czym przekonał się nie tylko Aarhus, ale i Manchester United, któremu Pione Sisto i Paul Onuchu wpakowali po golu (2:1). W wypadku Wilków naprawdę można powiedzieć, że przeciwnik został rozłożony na części pierwsze, są zatem zagrozić każdemu, nawet Liverpoolowi. Szczególnie jeśli The Reds dopuszczą Duńczyków do narożników boiska.

Każdy Dawid ma swoją procę

W latach 2008-12 w Premier League można było zaobserwować dziwne zachowanie zawodników podczas meczów ze Stoke City. Rywale The Potters woleli wykopywać piłkę za linię końcową boiska, zamiast posyłać ją na rzut z autu. Działo się tak nawet wtedy, gdy sytuacja wydawała się być pod pełną kontrolą.

Przyczyną strachu wielu drużyn był Rory Delap – młodzieżowy oszczepnik, który został piłkarzem, i który przede wszystkim zasłynął z potężnego wyrzutu, siejącego spustoszenie w szeregach rywala. Doszło do tego, że ligowi przeciwnicy Stoke wariowali i podejmowali teoretycznie irracjonalne decyzje.

To teraz wyobraźcie sobie klub, który złożony jest z całej armii takich Delapów.

Midtyjlland wyspecjalizowało się w wykorzystywaniu stałych fragmentów gry. Wspomniany Priske to zaledwie wierzchołek góry lodowej, bowiem Duńczycy dawno już zatrudnili analityka trajektorii lotu piłki i trenera od wyrzutów z autu, wyprzedzając o krok sam Liverpool, który zresztą ściągnął Gronnemarka właśnie z MCH Arena.

To wznowienia gry stały się przyczyną sukcesu Wilków w sezonie 2014/15. Sięgnęli po mistrzostwo kraju, strzelając w całym sezonie 25 bramek po stałych fragmentach gry. W całej Europie więcej miało ich tylko Atletico Madryt. A później było tylko lepiej.

W kolejnych dwóch kampaniach, Duńczycy strzelali 32 i 29 razy ze stałych fragmentów gry. Stanowiło to kolejno 40% i 38% ich wszystkich trafień. Według portalu The Athletic, średnia w “normalnych” europejskich klubach waha się od 20% do 26%.

Osobne sesje pod stałe fragmenty

Nic zatem dziwnego, że obrońcy wybijają piłkę na oślep. Nic zatem dziwnego, że gdy Wilki znajdują się 30 metrów od bramki rywala, to zaczyna się festiwal trzęsienia portkami. Tym bardziej, że nie mają oni jednego modelu wykonywania SFG.

Spójrzcie tylko na trafienie z pierwszej minuty tego filmiku. Zawodnicy Midtjylland zagęszczają pole karne, zasłaniają jakąkolwiek widoczność bramkarzowi i prowokują błąd, który przynosi im gola. Brzmi banalnie, ale wymaga wielu treningów.

W sensie – naprawdę wielu. Większość klubów nadal trenuje stałe fragmenty gry tylko pod koniec tygodnia. W Danii organizowane są cztery takie sesje.

Nagromadzenie różnych scenariuszy sprawia, że trudno je wszystkie opisać. Części pewnie by się nawet nie dało, gdyż wymagają bezpośredniego uczestnictwa w treningach Wilków. Dziennikarz Jordan Campbell zauważył jednak, że większość stałych fragmentów gry oparta jest na postaci Erika Sviatchenko.

Obrońca ustawiony jest na skraju pola karnego i wbiega w nie dopiero w momencie kopnięcia piłki. Duńczyk rusza zwykle na krótszy słupek, a tor jego biegu asekuruje kolega z zespołu, odcinający defensora rywala. Przynosi to wymierne korzyści – w swojej dotychczasowej karierze Sviatchenko strzelił 12 bramek dla Wilków.

****

Oczywiście Midtjylland nie jest ekipą z nordyckich baśni i można ją zatrzymać. Udowodniła to Atalanta, która dopuściła Duńczyków do zaledwie czterech rzutów rożnych i piętnastu rzutów wolnych. Mecz skończył się wynikiem 4:0 dla ekipy z Serie A.

Co innego dzieje się w meczach, gdy rywale pozwalają Wilkom na granie swojej piłki. W meczu z Brondby egzekwowali 8 kornerów i 19 rzutów wolnych – wygrali 3:2. Później w meczu z OB – 10 kornerów i 18 rzutów wolnych – 3:1. W meczu ze Slavią Praga – 6 kornerów i 15 rzutów wolnych – 4:1.

Liverpool ma zatem powody do obaw. Są jednak one o tyle mniejsze, że do bramki wrócił Alisson, a daje on znacznie większą pewność niż Adrian, którego maślane ręce mógłby dać się we znaki samym The Reds. Niemniej, mistrzów Anglii nie powinien czekać wieczorny spacerek, bo Duńczycy z pewnością mają chrapkę i pomysł, jak napsuć im krwi. W końcu ich komputery już to wyliczyły.

“Zespoły lepiej bronią się przed naszymi stałymi fragmentami? Nie będziemy udawać zaskoczonych, byliśmy przygotowani. Pamiętajcie, że na rozpracowanie naszych wznowień muszą poświęcić masę czasu, a wtedy możemy zaskoczyć ich w inny sposób” – Mads Buttgereit, były trener Midtjylland.

JAN PIEKUTOWSKI

fot. NewsPix

Najnowsze

Anglia

Guardiola po laniu od Tottenhamu: Przez osiem lat nie przeżyliśmy czegoś podobnego

Paweł Marszałkowski
2
Guardiola po laniu od Tottenhamu: Przez osiem lat nie przeżyliśmy czegoś podobnego
Hiszpania

Co za partidazo na Balaidos! Barcelona posypała się w końcówce

Patryk Stec
7
Co za partidazo na Balaidos! Barcelona posypała się w końcówce

Liga Mistrzów

Komentarze

5 komentarzy

Loading...