W niższych ligach pojawia się coraz więcej doniesień świadczących o tym, że kluby wykorzystują sytuację związaną z koronawirusem do przekładania spotkań, gdy akurat kilku zawodników wypada przez pracę czy kontuzje. Niejasne kryteria oceny, kiedy należy odwołać mecz już powodują zamieszanie, a może być jeszcze gorzej. Na dobre skończyła się początkowa sielanka. Teoretycznie nie ma kibiców na stadionie. Z kolejki na kolejkę coraz więcej meczów zostaje przesuniętych na inny termin. Regionalne potyczki zupełnie straciły swój niepowtarzalny klimat. Jeżeli dodamy do tego wiele absurdalnych zdarzeń, to z pełną odpowiedzialnością można postawić tezę – świat lokalnego futbolu wywrócił się do góry nogami. Jaka jest jego przyszłość?
Przypadki zakażeń to może tylko pretekst?
Gwałtowny wzrost liczby osób zakażonych koronawirusem coraz bardziej odciska piętno na rozgrywkach organizowanych pod patronatem Zachodniopomorskiego Związku Piłki Nożnej. Problem ten dotyka wszystkie wojewódzkie związki, jednak jeszcze do niedawna na Pomorzu Zachodnim w skali całego kraju nie było wielu przypadków zachorowań i tym samym nie zakłócały w funkcjonowaniu tamtejszych niższych lig. W końcu musiał nadejść moment, w którym zaczęto odwoływać niektóre mecze, gdyż część zawodników z danego klubu musiało udać się na przymusową kwarantannę.
Regionalne rozgrywki nie stanowią aż tak ważnej roli społecznej, żeby za wszelką cenę rozgrywać każde spotkanie. Wszyscy zgodnie podkreślają – życie oraz zdrowie ludzkie jest najważniejsze. Bezpieczeństwo zawodników oraz sztabów ponad wszystko. Ze słusznością tego stwierdzenia nie ma co polemizować. Niestety, za kulisami słychać od pewnego czasu, że niektóre zespoły wykorzystują sytuację związaną z pandemią do tego, by móc przełożyć mecz. Powody? Braki kadrowe spowodowane kontuzjami. Kluczowy dla zespołu zawodnik pojechał na wesele albo chrzciny. I tak dalej można byłoby wymieniać.
– Szczerze mówiąc, jestem bardzo ciekaw weryfikacji tego typu zgłoszeń z strony związków. Z jednej strony obawa o zdrowie, jest jak najbardziej zrozumiała. Z drugiej strony mam wrażenie, że jest to sytuacja wykorzystywana bardziej w momencie braków kadrowych. Tu potrzebna jest jasna interpretacja. Wiele z tych zespołów posiada rezerwy, więc możliwości gry są. Wszyscy jesteśmy za tym, aby rozgrywki trwały. Niestety, obawiam się, że takie naginanie obecnej sytuacji może się źle skończyć. Terminarze i tak są już napięte do granic możliwości, a rozgrywanie zaległych spotkań w niższych ligach w środku tygodnia, jest bardzo uciążliwe – mówi zaniepokojony Daniel Skok, trener Wybrzeża Rewalskiego Rewal (szczecińska klasa okręgowa).
Nikt nikomu nie udowodnił kombinacji ani celowych machlojek. Temat jest delikatny. Dotyczy przecież zdrowia innych osób. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że coś jest na rzeczy. Urokiem małych miejscowości jest to, że wszelkie informacje szybko się rozchodzą. I patrząc na komentarze kibiców, gołym okiem widać, że sprawa ma drugie dno. Dodajmy, że dotyczy ona m.in. przedostatniej drużyny w tabeli IV ligi zachodniopomorskiej – w minionej kolejce na ich prośbę przesunięto terminy rywalizacji.
Mam pytanie do ludzi z @ZZPNpl – czy będziecie tolerować oszustwa przy przykładaniu meczów i wykręcanie się rzekomym covidem?
Sparta Węgorzyno miała problemy kadrowe (kontuzje itd.), więc przełożyła ostatni mecz.
A dziś dwóch graczy z jedynki zagrało w rezerwach.@MSafanow?
— Norbert Skórzewski (@NSkorzewski) October 25, 2020
Luki w regulaminie
Trenerzy oraz działacze słusznie zwracają uwagę na niejasność procedury weryfikacji przypadków kwarantanny w przypadku drużyn, na których wniosek przełożono mecz. Dokładnych przepisów wskazujących, kiedy należy odwołać spotkanie również próżno szukać w regulaminie rozgrywek ZZPN. W wadliwych regulacjach, a raczej ich braku doszukują się źródła problemu oraz tego, że powstaje coraz więcej insynuacji.
Poprosiliśmy ZZPN o komentarz w tej sprawie.
– Kontrola zgłoszonych przypadków koronowirusa, bądź kwarantanny w danym zespole, a co za tym idzie izolacji, jest przeprowadzana wtórnie. Sytuacja jest bardzo dynamiczna i zdajemy sobie sprawę z tego, że dostarczenie dokumentów z sanepidu przed rozpoczęciem spotkania jest zazwyczaj nierealne. Mieliśmy przypadek, gdy w piątek – dzień przed meczem – klub zgłosił nam znaczące braki kadrowe, spowodowane przymusową izolacją kilku graczy. W takim przypadku kontrola pierwotna jest niemożliwa. Czekamy spokojnie na dosłanie odpowiednich zaświadczeń. Do tej pory, żaden klub, na którego prośbę przełożyliśmy mecz, nie uchybił obowiązkom formalnym. Także pogłoski o rzekomym kombinowaniu traktowałbym z dużym dystansem. Zresztą, nie uważam, że sytuacja wymyka się nam spod kontroli. Niewiele meczów zostało przełożonych. Kolejki są rozgrywane normalnie, na bieżąco, a drużyny chcą grać i w mojej opinii poważnie traktują nałożone na nich restrykcję i obostrzenia – stwierdza Jacek Siebert, przewodniczący Wydziału Gier i Ewidencji Zachodniopomorskiego Związku Piłki Nożnej.
Sytuacja rzeczywiście nie wymknęła się jeszcze spod kontroli. Natomiast nie jest tak optymistycznie, jak przedstawił to jeden z lokalnych działaczy związkowych. Jasne, dziewięć przełożonych meczów w miniony weekend w całym województwie to jeszcze żaden powód do tego, by niepotrzebnie dramatyzować. Z kolei, gdy spojrzymy na to, że liczba komplikacji z kolejki na kolejkę wzrasta, ligowa przyszłość nie rysuje się w jasnych barwach.
W ostatnim czasie jednym z przesuniętych spotkań było IV-ligowe starcie Sokoła Karlino z Polonią Płoty. W sieci aż kotłuję się od różnych komentarzy. Zresztą nie tylko odnośnie tego meczu. Prezes Sokoła Karlino nie chciał komentować pogłosek. Odniósł się zaś do braku odpowiedniego uregulowania procedury przekładania meczów.
– Jeśli chodzi o mecz z Polonią Płoty, który został przełożony, to otrzymaliśmy dzień wcześniej informację od związku, że spotkanie nie odbędzie się w planowanym terminie ze względu na przypadki koronowirusa w drużynie gości. Myślę, że związek powinien pochylić się nad sprawą jakiejś specjalnej uchwały, która regulowałaby kwestie odwoływania spotkań z powodu przypadków koronawirusa i kontroli tego procesu. Obecny system, w którym to związek na podstawie własnych kryteriów podejmuję decyzje – na zasadzie własnego uznania – może spowodować w późniejszym czasie dużo chaosu i zamieszania. Konieczne jest uchwalenie odpowiednich przepisów. Skoro mogła powstać specjalna ustawa Sejmu, czy rozporządzenie Rady Ministrów w kwestii normująca materię związaną z Covidem, to czemu związek nie mógłby podjąć uchwały w omawianej wyżej sprawie – zastanawia się Waldemar Miśko, prezes Sokoła Karlino (IV liga zachodniopomorska).
W ZZPN-ie osoby odpowiedzialne za prawidłowe funkcjonowanie rozgrywek uważają, że najbardziej racjonalnym podejściem jest analiza konkretnego przypadku. Według nich przepisy zawierające szczegółowe wytyczne w kwestii przekładania spotkań w obecnej sytuacji mogą być dla klubów szkodliwe.
– Nie ma żadnych odgórnych przepisów mówiących o tym, kiedy i w jakiej sytuacji można przełożyć spotkanie. W niższych ligach trzeba kierować się zdrowym rozsądkiem i generalne przepisy nie zdałyby egzaminu. Każdy zgłoszony przypadek trzeba rozpatrywać osobno, biorąc pod uwagę, ile jest przypadków zakażeń albo jakie czynniki spowodowały kwarantannę. Wprawdzie część drużyn posiada rezerwy w niższych ligach, lecz – podkreślam jeszcze raz – musimy kierować się zdrowym rozsądkiem, a wystawienie zawodników z B-klasy, dajmy na to do IV ligi, nijak ma się z racjonalnym działaniem. Nie chcemy nikomu zaszkodzić – dodaje Jacek Siebert.
Ewentualne zmuszanie klubów do tego, aby w przypadku braków kadrowych wystawiały zawodników z rezerw, byłoby dla nich krzywdzące. Nie ulega to żadnym wątpliwościom. Jak najbardziej w tym całym zamieszaniu konieczne jest zdrowe myślenie. Niemniej medal ma dwie strony. Gdy rezerwy są wzmocnione zawodnikami z pierwszej drużyny i również jest zaburzony proces normalnej rywalizacji, to wówczas związki nie dostrzegają braku racjonalności. Owszem, z sezonu na sezon ogranicza się możliwość swobodnego przepływu zawodników z pierwszej do drugiej drużyny, ale i tak wciąż mamy do czynienia z sytuacją, gdy wyjściową jedenastkę rezerw tworzy szeroka kadra zespołu grającego nierzadko 3 lub 4 poziomy wyżej. Przykładem wspomniana Sparta Węgorzyno. Pierwszy zespół przełożył mecz, a w rezerwach wystąpiło dwóch graczy z podstawowego składu.
Nie we wszystkich związkach jest podobnej natury problem. PZPN pozostawia wojewódzkim organom piłkarskim dość dużą autonomię w kwestii organizacji, zarządzania i uchwalania przepisów dotyczących gier pod ich zwierzchnictwem. Stąd z zupełnie inaczej przedstawia się sytuacja np. w MZPN.
– Na samym początku sezonu, bodajże już po drugiej kolejce, uchwaliliśmy odpowiednie przepisy regulujące to, kiedy mecz może zostać odwołany. Otóż w przypadku, gdy w danym zespole spośród wszystkich zgłoszonych do zawodników, liczba zdolnych do gry wynosi poniżej piętnastu, wówczas dopiero istnieją podstawy do tego, by odwołać mecz. W obecnej sytuacji epidemiologicznej staramy się być elastyczni. Zostawiamy klubom wolną rękę – jeśli dogadają się w kwestii przełożenia meczu i zaproponują alternatywny termin, to powyższy przepis nie jest stosowany. Kluby są zobligowane do tego, by w ciągu 14 dni przesłać odpowiednie zaświadczenia dotyczące przypadków zachorowań lub odbycia kwarantanny wśród ich graczy. Nie zdarzyło się jeszcze, aby nie dostarczono nam stosownych dokumentów. Nikt nie próbował na siłę kombinować – informuje Witold Bogdański, wiceprezes Mazowieckiego Związku Piłki Nożnej.
Trybuny „VIP” za płotem
Kolejną kwestią wzbudzającą kontrowersję w rozgrywkach niższych lig jest uczestnictwo kibiców. Błędne jest przekonanie, że widzowie nie uczestniczą w wydarzeniach sportowych. Nie znajdują się na trybunach – to stwierdzenie jest dopiero zgodne z rzeczywistością. Wystarczy pójść na pierwszy lepszy obiekt w jakimś miasteczku. Stadiony w większości są ogrodzone w ten sposób, że wszystko dobrze widać zza płotu. Metalowe pręty tylko nieznacznie przeszkadzają w odbiorze widowiska. Poza tymi drobnymi niedogodnościami mecze niczym się nie różnią od tych rozgrywanych w normalnych warunkach.
Szymon Tomasik (TT: @TomasikSzymon)Kluby również wpuszczają kibiców na pewnym dobrze znanym patencie. Wydają kamizelkę odblaskową, podsuną do podpisu listę i kibic pełni odpowiedzialną funkcję „Służby Informacyjnej”. Niby nic w tym nadzwyczajnego. Tylko dziwnym trafem, na pustym obiekcie i w dodatku bez kibiców gości liczba osób „służących” jest dwukrotnie wyższa niż w czasie, gdy trybuny były otwarte.
Nie można mieć o to do klubów pretensji. Każdy kombinuje jak może, by choć części fanom umożliwić oglądanie lokalnych ulubieńców. Do związków też nie wypada kierować słów dezaprobaty. To nie one tworzyły ustawy i rozporządzenia zamykające stadiony. Są tylko odpowiedzialne za kontrolę prawidłowego stosowania odgórnych przepisów rządowych. Stosują prawo, lecz nie stanowią. Nie czas i miejsce, by wnikać w aksjologie obostrzeń. W praktyce – biorąc pod uwagi specyfikę niższych lig – wychodzi jednak na to samo, jakby ich nie było. Widzowie zamiast usiąść w na stadionie odpowiedniej odległości od siebie, utrzymać prawidłowy dystans społeczny, są zgrupowani gdzieś na ulicy albo w parku przed stadionem.
Przepisy związkowe, które stosowano do niedawna m.in. w MZPN – tylko 150 osób mogło wejść na stadion – były optymalnym rozwiązaniem. Szkoda, że nie wszystkie kluby traktowały poważnie ten limit. Gdy na mecz wpadl delegat ze związku, to klub się napinał i wzorowo przestrzegał przepisy. Nawet często nadgorliwe. Za absurdalne należy uznać to, gdy podczas jednego z meczów pewnego trzecioligowego klubów ze względu na obecność inspekcji związkowej, dziennikarzy zaczęto wpuszczać na trybunę osobnym wejściem. Mimo że we wcześniejszych spotkaniach wchodzili normalną ścieżką. Byleby przypadkiem nie zeszli do tunelu i nie mieli styczności z żadnym piłkarzem oraz trenerem. Nie można było przeprowadzić wywiadu pomeczowego. Natomiast nikomu z klubu już nie przeszkadzało to, że po meczu zawodnicy robili rundkę honorową i przybijali „piątki” z kibicami, a nawet cykali sobie wspólne fotki. Delegat nie przyjechał, to i limity oraz restrykcje sanitarne nikogo nie obchodziły. Zero odstępów między kibicami. Maseczki u części osób tak, u części nie. Wolna amerykanka.
Trzeba też otwarcie przyznać – niektóre związkowe wymagania były zupełnie chybione. I nie ma co się dziwić, że wielu miłośników futbolu miało je w głębokim poważaniu.
– Nałożono obowiązek robienia list obecności przy wejściu na obiekty. Jako że nikt nie ma prawa cię wylegitymować, mogłeś wpisać Grzegorz Brzęczyszczykiewicz albo Łukasz Szumowski – ja również wpisywałem fikcyjne dane i numer telefonu do MZPN-u. Delikatnie mówiąc nie wiadomo, co z tymi zebranymi, danymi potem się działo. Czy od razu szły do niszczarki, czy nadal gdzieś się walają. Tak więc uznałem, że to lepsza opcja. Kluby, które nie były w stanie tego ogarnąć, nie chciały sobie robić problemów i po prostu organizowały mecze bez udziału publiczności. W praktyce kilkunasto- lub kilkudziesięcioosobowe grupy widzów stały pod płotami, albo w dowolnym miejscu, z którego było widać płytę boiska. Taki właśnie to wyglądało i wciąż wygląda. Generalnie wiele osób zdenerwowanych tymi listami i tym, że można było pocałować klamkę przy wejściu na mecz wybierało inne stadionowe destynacje. Miejscowi groundhopperzy jeździli do województwa łódzkiego, warmińsko-mazurskiego, albo podlaskiego na mecze. W mazowieckich niższych ligach – moim zdaniem bzdurne limity i wymagania formalne. A na Legię w tym samym czasie wchodziło 50% stadionu, czyli – jeśli się nie mylę – około 15 tysięcy osób… – anonimowo wypowiada się jeden w warszawskich groundhopperów.
A tak prezentuje się stoliczek z danymi osobowymi. Nikt nie pilnuje. Hulaj dusza, piekła nie ma.
Wystarczy, że wybierzesz się 15 km za zachodnią granic
Jeśli mieszkasz w województwie lubuskim albo zachodniopomorskim i nie zaklepiesz miejscówki na nowoczesnej trybunie za płotem lub jeśli nie masz znajomego w klubie, co da Ci jakaś „poważną” stadionową funkcję – nie ma szans, byś spokojnie obejrzał trochę futbolu na żywo. Nic straconego. W niektórych niemieckich landach, zwłaszcza tych przygranicznych, wciąż odbywają się rozgrywki z udziałem publiczności w ograniczonym zakresie. Nie ujrzymy tam prowizorycznych trybun nowej (covidowej) generacji. Nikt nie musi tam wchodzić na drzewo, siedzieć jednym pośladkiem na ogrodzeniu okalającym stadion, ani płacić sąsiadowi za korzystanie z balkonu, z którego jako tako widać boisko.
– W niższych ligach, tuż przy polskiej granicy, życie też toczy się zupełnie normalnie. Z reguły kluby po prostu nie mogą wpuścić na stadion więcej niż 1000 widzów, ale niewiele jest takich miejsc, gdzie ta bariera nawet w normalnych czasach jest łamana. W zasadzie w tych najniższych ligach nie widać żadnych różnic w stosunku do lat poprzednich. Maseczki nie są obowiązkowe, piwo dalej leje się hektolitrami, a kolejka po wursta z wody z suchym chlebem tostowym wcale nie zmalała. Czasami na wejściu jest po prostu tzw. lista obecności, gdzie trzeba wpisać swoje imię, numer telefonu i miejsce zamieszkania. Trzeba jednak pamiętać, że na wschodzie migracje ludzi są bardzo nieznaczne. To jeden z regionów z najwyższą średnią wieku w Europie, a mecze, szczególnie w najmniejszych wioskach, są jedynymi okazjami w tygodniu, żeby w jakimś konkretnym celu wyjść z domu. Ryzyko załapania wirusa jest więc znikome, o czym świadczą zresztą statystyki. To, co do tej pory było zmorą tego regionu, teraz stało się zaletą – relacjonuje Mateusz Kasprzyk, groundhopper, autor bloga javolimfudbal.wordpress.com
Model stosowany w Niemczech – możliwość wejścia na stadion, w dodatku z pełnym zapleczem gastronomicznym – w naszych realiach jest nierealny. Inne uwarunkowania społeczne, inna mentalność oraz jak wyżej wspomniano duże mniejsze migracje ludności. U nas już raz kluby dostały palec, to wzięły od razu całą rękę. Nie uszanowały możliwości jaką dawały im przepisy. I tak musiały do granic możliwości je naginać, stosując ich luźną i wybiórczą interpretacje. Jeszcze raz należy postawić pytanie – jaka jest różnica w perspektywie ryzyka zakażeń pomiędzy sytuacją, że ktoś usiądzie z piwkiem na trybunach, a tym, że stanie za płotem i z tej perspektywy będzie obserwował mecz?
Widoki na przyszłość
Rzeczywistość pokazuje to, jak wiele przepisów i obostrzeń w praktyce łatwo obejść. Inne kompletnie nie spełniają swojej profilaktycznej roli. Jeszcze gorzej jest wtedy, gdy jak brakuje odpowiednich regulacji, tak jak ma to miejsce w przypadku ZZPN-u. Klasyczny „jakośtobędzizm”. Tendencja przekładania meczów jest wzrostowa i nic nie zapowiada się, aby miało to zmienić. Liczyć też trzeba, że kluby będą podchodzić uczciwie do sprawy, ale polski działacz, nie byłby działaczem, gdyby nie kombinował. Już raz prezesi zgodnie stwierdzili, że w sumie to nie opłaca się grać i skoro wszyscy mają się utrzymać, to nie ma sensu dokończyć ligi. Będzie po kłopocie. Istnieją uzasadnione obawy, że taki scenariusz zimą znów może się powtórzyć. Ale to wizje pesymistyczne. Związki jednym głosem mówią – trzeba wytrzymać do zimy i grać, póki to jest możliwe. Przecież jakoś to będzie…