Kolejny sezon, kolejne twarde powitanie beniaminków z Ekstraklasą. Głupie błędy, zwłaszcza w defensywie, niska skuteczność, w efekcie słabe wyniki. Od jakiegoś czasu to niemal reguła, od Sandecji Nowy Sącz, Zagłębia Sosnowiec czy Miedzi Legnica, po ŁKS i trójkę obecnych beniaminków. Chwalebnym wyjątkiem jest… obecny lider Ekstraklasy, a ubiegłoroczny beniaminek. Raków Częstochowa gra i rozwija się w taki sposób, że spokojnie mógłby stworzyć praktyczny poradnik dla klubów, które dołączają do elity.
Niektórzy sądzą, że to fart, szczęście, niektórzy dodają, że wyłącznie zasługa Marka Papszuna, który potrafi wycisnąć maksa ze swoich podopiecznych. Ale jeśli ktoś śledzi losy częstochowian nieco uważniej, z pewnością widzi, że to po prostu dobry plan. Plan, który następnie realizowano z benedyktyńską dbałością o szczegóły.
PO PIERWSZE – CO NAGLE, TO PO DIABLE
To absolutna podstawa, coś jak litera A przy nauce alfabetu. Nic na hurra. Co nagle, to po diable. Po co strzelamy tymi wszystkimi ludowymi mądrościami? By przypomnieć, że Raków Częstochowa do Ekstraklasy wszedł po dość długim rozpędzie pierwszoligowym. To nie była historia błyskawicznego sukcesu – o, wchodzi bogaty właściciel, lecimy na europejskie puchary. Raków 10 lat temu walczył o utrzymanie w II lidze. Przez 6 lat tkwił na trzecim poziomie rozgrywkowym, który wówczas był jeszcze podzielony na dwie grupy. Po centralizacji, zaliczył jeszcze trzy sezony w połączonej II lidze. Przegrał baraże. Przegrał sezon 2015/16, w którym zajął dopiero 5. miejsce – tuż za strefą barażową.
Na zaplecze Ekstraklasy dostały się wtedy cztery kluby, w tym Wisła Puławy. A był to już przecież Raków zarządzany przez Michała Świerczewskiego.
Niedzielny fan polskiej piłki widzi, że Raków wszedł do Ekstraklasy i od razu w niej porządnie namieszał. W drugim sezonie zaś siedzi wygodnie w fotelu lidera. Ale pamiętajmy – Świerczewski współpracował w Rakowie jeszcze z Jerzym Brzęczkiem. Z dzisiejszej perspektywy to już prawie prehistoria, ale doskonale uświadamia nam, jak długofalowy był projekt częstochowian. Ta bardzo ostrożna budowa, bez jakiegoś nagłego przeskakiwania o dwa poziomy rozgrywkowe, była kontynuowana już z Markiem Papszunem za sterami. Po upragnionym awansie do I ligi, Raków zaczął sezon fatalnie, po 9 kolejkach zajmował przedostatnie miejsce. Zamiast paniki – spokojna praca całego klubu. W pierwszym sezonie pewne utrzymanie, siódme miejsce. W drugim – atak na Ekstraklasę. Udany atak na Ekstraklasę.
PO DRUGIE – CIERPLIWOŚĆ I KONSEKWENCJA
To niejako wiąże się z punktem pierwszym, ale wymaga pewnego podkreślenia. Najbardziej banalnie byłoby napisać – Papszun w tej robocie siedzi od 2016 roku, wystarczy zatrudnić trenera, dać mu czas, pozwolić na samodzielne wyjście z kryzysu. Ale to jest ledwie część prawdy. Kluczowy w tej układance jest tak naprawdę stabilny właściciel, który nie zniechęca się pierwszym niepowodzeniami. Spoglądamy sobie wstecz nawet na historię trenerów Rakowa. Rozstanie z Jerzym Brzęczkiem, który też przepracował przy Limanowskiego kilka ładnych sezonów. Nie do końca udany mariaż z Radosławem Mroczkowskim, który przegrał baraże o I ligę. Potem Przemysław Cecherz.
A w międzyczasie przecież tak samo było z piłkarzami.
Wspomniany przegrany baraż to między innymi dzieło Dariusza Pawlusińskiego czy Błażeja Radlera. Trudno nie utożsamiać tego choćby z błędami Widzewa w II lidze, gdy nieco za mocno uwierzył w magię doświadczonych nazwisk znanych z Ekstraklasy. W tamtym Rakowie grał też tajemniczy Brazylijczyk ze słynnej akademii Antoniego Ptaka (zanim przez Bytów trafił do Rakowa, występował w Concordii Piotrków Trybunalski), Raków dysponował własnym Starym Słowakiem, miał też Nigeryjczyka wyciągniętego na zaledwie jeden sezon z ligowej konkurencji.
Jeśli to nie są modelowe błędy przy budowie kadry w II lidze… Może inaczej – być może to wszystko miało swoje skautingowe uzasadnienie, być może tak właśnie chcieli budować skład ówcześni szkoleniowcy. Naszym zdaniem jednak Michał Świerczewski i całe jego otoczenie musiało parę razy sparzyć się na świecie futbolowym. Na trenerach, piłkarzach, menedżerach, być może nawet skautach. Ale co ważniejsze – właściciel i całe otoczenie Rakowa musiało te niepowodzenia przyjąć na klatę. I dalej robić swoje, już odrobinę lepiej, już z odrobinę innym bagażem doświadczeń. Nie chcemy tu sugerować, że ze Starym Słowakiem niczego nie ugrasz, wszak Lukas Bielak wprowadził do Ekstraklasy kolejno ŁKS Łódź i Stal Mielec. Chodzi bardziej o uodparnianie się na błędy, o utrzymywanie kursu, mimo przejściowych problemów z załogą czy pogodą.
Wiemy, że ten cytat z Michaela Jordana jest już nieprawdopodobnie oklepany, ale pasuje jak ulał, musimy przywołać.
„Spudłowałem prawie 9000 razy w mojej karierze. Przegrałem prawie 300 meczów. 26 razy nie trafiłem, kiedy miałem oddać decydujący rzut. Ciągle zaliczałem w życiu porażki. I to dlatego odniosłem sukces”.
Raków może o sobie napisać podobne hasełko, znalazłoby się tam miejsce na każdy z jedenastu sezonów, które częstochowianie spędzili na poziomie II i I ligi. Jedenaście lat hartowała się stal, jedenaście lat dzieliło awans z III ligi do II, oraz z I ligi do Ekstraklasy. Dlaczego to podkreślamy? Ano, w przypadku ŁKS-u chociażby awans z III ligi do II oraz z I ligi do Ekstraklasy dzieliły 24 miesiące.
PO TRZECIE – JAK SIĘ NIE MA MIEDZI, TO SIĘ W DOMU SIEDZI
No dobra, byliśmy spokojni, byliśmy cierpliwi, byliśmy konsekwentni. Udało się awansować do Ekstraklasy… Stop. Tu już trzeba postawić bardzo wyraźne zastrzeżenie – jeśli poprawnie wykonałeś punkt pierwszy i punkt drugi, to nie ma mowy o zagrywce typu “udało się awansować”. Promocja Rakowa była poprzedzona sezonem, w którym dominował od początku do końca, w praktyce zapewniając sobie awans jakoś na początku wiosny. Spokojna budowa, ulepszanie drużyny i klubu, pozwalają, by już w I lidze stworzyć podwaliny pod zespół ekstraklasowy.
Natomiast po awansie nie ma zmiłuj. Trzeba inwestować. Raków Częstochowa doskonale to rozumiał już wcześniej, gdy raczej bez żalu rozstawał się ze zbędnym balastem, podmieniając zawodników na lepszych i lepszych. W jednym z okienek skreślono ponad dwudziestu piłkarzy, początki rządów Marka Papszuna to, jak ujął to kiedyś sam trener, czyszczenie z leserów i lawirantów.
To oczywiście kosztowne sprawy, a im wyższa liga- tym wyższe ceny.
– Wydajemy znacznie więcej niż mamy w przychodach i taki jest plan na ten sezon. Również na kolejny, a dopiero od sezonu 2021/22 zamierzamy zrównoważyć budżet i de facto zarabiać. To celowe działanie, wpisujące się w strategię i nie tak duże ryzyko, jakie podejmowano w Legii – powiedział w rozmowie z Przeglądem Sportowym sam Michał Świerczewski. Przy okazji zresztą przyznając, że dotyczy to również transferów. – Według mnie lepiej założyć, że pewne rzeczy po prostu się nie powiodą, ale zaryzykować, niż go nie podejmować. My kilka transferów spudłowaliśmy, ale i część trafiliśmy. W przypadku ŁKS uważam, że wzmocnień dokonano zbyt mało.
Raków miał odwagę, by się wzmocnić, mimo że przecież kadra przed Ekstraklasą nie wyglądała tak źle. Ba, kontynuował też transferową ofensywę zimą, gdy było już jasne, że częstochowianie raczej nie zaplątają się gdzieś w strefie spadkowej. Ale poza odwagą, potrzebne są do tego monety. Raków je miał, tyle. Beniaminku – też już się powoli staraj je zorganizować, jeśli myślisz poważnie o skorzystaniu z tego poradnika.
PO CZWARTE – NIGDY NIE LEKCEWAŻ STOJĄCEJ PIŁKI
Tomas Petrasek strzelił już w Ekstraklasie osiem goli, Peter Schwarz zaliczył 10 asyst, a to przecież nawet nie półtora sezonu. Jak wyliczył portal Ekstrastats, Raków zdobył w ubiegłym sezonie aż 25 bramek po stałych fragmentach gry, to 49% wszystkich goli beniaminka. Co więcej – stracił tylko 17 goli, czyli aż o 13 więcej niż najgorszy w tym zestawieniu… Łódzki KS, a więc drugi z beniaminków.
Patrzymy sobie tak nieśmiało na Podbeskidzie w obecnym sezonie. Spoglądamy na Stal Mielec, Wartę Poznań. Wszystkie trzy beniaminki na tym etapie sezonu mają łącznie 10 goli strzelonych po stałych fragmentach. Sam Raków siedem. Raków stracił z kolei po stałych fragmentach dwa gole. Stal oraz Podbeskidzie – siedemnaście.
Jeśli robi się awans do Ekstraklasy i ma w planach walkę chociaż o utrzymanie, warto mieć jednego typa, który dorzuci celną piłkę na głowę i drugiego, który do niej chętnie wyskoczy. Nie zaszkodzi również trener, który zgra obu tych ludzi, ale nie chcemy już pompować znowu Papszuna. Fakty są jednak takie, że w elemencie gry, w którym najwięcej zależy od trenera, Raków ma wyjątkową powtarzalność.
PO PIĄTE – NIE PODPALAJ SIĘ PIERWSZYMI SUKCESAMI
Trochę wiąże się to z punktem trzecim. W Ekstraklasie nic nie jest dane raz na zawsze, a przede wszystkim – na każdym etapie sezonu można się spektakularnie wyłożyć. W Rakowie cały czas trwa bardzo intensywna praca – Michał Świerczewski wprost przyznaje, że za wiedzą Marka Papszuna spotyka się już czasami z nowymi kandydatami na trenera częstochowian. Nie ma okienka, w którym Raków nie przeprowadziłby jakiegoś transferu, który nawet na papierze wygląda niemal jak hit. Tak, piszemy tu o Tijaniciach, ale pamiętajmy jakim majstersztykiem było przekonanie Petraska, że polska II liga to odpowiednie miejsce, by powalczyć o powołanie do reprezentacji Czech.
Oczywiście hiperbolizujemy, ale takie są fakty – Raków się nie zatrzymuje, nie ma przestojów, wynikających z faktu, że udało się szybciej osiągnąć zakładany wynik. Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że to nie będzie trwało wiecznie. Wskazówką mogą być zwłaszcza słowa samego właściciela, które przywoływaliśmy wyżej – gdy Raków zapragnie być lepiej zbilansowany budżetowo, to zapewne kozackie wzmocnienia zostaną wyparte przez drogie transfery “out”. Ale ma to się stać najwcześniej w sezonie 2021/22. A więc, według planu Rakowa – gdy klub będzie już w pełni ukorzeniony w Ekstraklasie.
PO SZÓSTE – INWESTYCJE SIĘ ZWRACAJĄ
To już wniosek ogólny. Nie chcemy tutaj po raz kolejny rozbijać na czynniki pierwsze pracy, którą wykonano w Akademii Rakowa, nie chcemy wymieniać dobrych strzałów transferowych. Po prostu – beniaminek musi pamiętać, że przynajmniej w teorii pieniądze z kontraktu telewizyjnego nie powinny zostać przejedzone. Raków wydaje na transfery, ale też inwestuje, zarówno w szkolenie, jak i w dział skautingu. Jedno i drugie zwyczajnie musi się spłacać – wystarczy spojrzeć np. na Musiolika, ale w przyszłości pewnie też Piątkowskiego, Schwarza, Petraska, Tijanicia…
Pieniądz robi pieniądz? Wiele na to wskazuje.
***
Czyli co, droga do beniaminkowego nieba – czyli utrzymania w swoim pierwszym sezonie w Ekstraklasie – jest w miarę prosta. Wystarczy mieć plan, cierpliwie go realizować, podsypać obficie pieniędzmi, zadbać o stałe fragmenty i nie podpalać się pierwszym udanymi meczami. Problem polega na tym, że na dziś z trzech beniaminków niespecjalnie widzimy, by któryś tą ścieżką faktycznie podążał.
Przyjmujemy tłumaczenie, że marzenia kończą się w momencie logowania na klubowe konta.
Fot.FotoPyK