Co dziś słychać w prasie? Klasyczne, weekendowe echa ligowe. Jest m.in. o przełożonych meczach Lecha oraz Legii. – Chcemy w każdy możliwy sposób wspomóc polskie kluby w walce o awans do fazy grupowej Ligi Europ – mówi Marcin Animucki. Co jeszcze? Problemy w tyłach Podbeskidzia i Lechii, blisko pierwszego zwolnienia na zapleczu Ekstraklasy i Bayern, który zapomniał o Lewandowskim i zostawił go na deszczu. Sami widzicie – pełen przekrój wydarzeń!
Sport
Krzysztof Brede przyznaje, że Podbeskidzie musi zdecydowanie poprawić grę w defensywie. W meczu z Lechią zapowiada zmiany, czy skuteczne?
– Przygotowania do meczu w Gdańsku wyglądały normalnie. Wszystko dopięliśmy na ostatni guzik. Po długiej, piątkowej podróży zaplanowaliśmy jeszcze trening – wyjaśnił trener Brede. – Przeprowadziliśmy wiele analiz. Dogłębnie sięgnęliśmy do przyczyn naszej dyspozycji, która nie jest taka, jaka być powinna. Szczególnie w defensywie – powiedział opiekun „górali”. Warto zauważyć, że Podbeskidzie w każdym z czterech dotychczasowych spotkań zagrało w innym składzie. Chodzi zwłaszcza o linię obrony, która za każdym razem była inna. Krzysztof Brede nie zdradził konkretów, ale zapowiedział, że na Lechię przewiduje kolejne korekty. – Będą zmiany personalne, ale musimy też zmienić organizację gry w defensywie. Mam nadzieję, że już w Gdańsku będzie lepiej wyglądała – podkreślił trener Podbeskidzia.
“Sport” analizuje mecz Piasta w Kopenhadze. Oberwało się Kristopherowi Vidzie, co specjalnie nas nie dziwi. Węgier jest totalnym rozczarowaniem.
I tu dochodzimy do personaliów, bo jeden piłkarz ostatnio skupia na sobie uwagę i krytykę zarówno kibiców, jak i ekspertów. Chodzi o Kristophera Vidę. Tak to jest, gdy nie idzie graczowi, który kosztował najwięcej. Na papierze i w zapowiedziach Węgier wyglądał ciekawie. W pierwszych meczach również, ale gdy tygodniami nie wnosi on nic pożytecznego do gry, irytuje swoimi zagraniami i nie ma liczb, to cierpliwość się kończy. Nie wiemy skąd się biorą te problemy. Widać, że sztab (słusznie) próbuje znaleźć rozwiązanie. Vida grał już na skrzydle i na środku, jako ofensywny pomocnik. Wychodził w podstawie, jak i z ławki na podmęczonego rywala. I nic. Widać, że być może to sprawa mentalna, bo Węgier nie potrafi się przełamać. W meczach z Jagiellonią i Kopenhagą miał świetne okazje w końcówkach, ale nie potrafił ich wykorzystać. Im dłużej będzie tkwił w tym marazmie, tym gorzej dla niego i drużyny.
Legia Warszawa przerzuca się na styl, którego oczekuje Czesław Michniewicz. Mistrzowie Polski mają czerpać m.in. z reprezentacji Polski do lat 21.
Zrobiliśmy to, co do nas należało. Momentami graliśmy tak, jak chciałem, ale było także dużo chwil, nad którymi musimy pracować. Interesuje mnie dynamika w grze, więcej ruchu w budowaniu akcji i po stracie piłki – diagnozował 50-letni trener. – Mieliśmy fajne momenty, gdy podchodziliśmy pressingiem, bo wiedzieliśmy, że Drita lubi grać od tyłu i nie chcieliśmy oddawać jej pola. Parę razy gościom udało się wyjść spod tego pressingu i to jest dla nas sygnał do pracy. Mecz sfilmowaliśmy z trzech kamer, więc mamy materiał do analizy. Wcześniej pracowaliśmy na schematach z kadry U-21, a teraz mamy już własny materiał poglądowy – zdradził Michniewicz. W starciu z Dritą legioniści nie stworzyli przesadnej liczby sytuacji strzeleckich, mimo że dominowali nad przeciwnikami praktycznie od pierwszej do ostatniej minuty. Obie bramki padły po strzałach głową, kiedy do Pawła Wszołka i Tomasa Pekharta dośrodkowywał świetnie dysponowany Filip Mladenović. Wrzutek w tym meczu było więcej, lecz pozostawiały sporo do życzenia, ale taki właśnie warszawiacy mieli na to starcie pomysł. – Po całym zamieszaniu związanym ze zwolnieniem trenera oraz z presją, która na nas ciążyła, nie było łatwo – mówił Mladenović. – Pokazaliśmy jednak, że jesteśmy dobrą drużyną i staraliśmy się wykorzystać nasze atuty, stąd duża liczba dośrodkowań. Mamy zawodników, którzy dobrze grają głową, więc staramy się stworzyć sytuacje w powietrzu – opisał styl Legii lewy obrońca.
Krzysztof Dębek na gorącym krześle? “Sport” informuje, że po czwartej porażce w sezonie, stołek trenera Zagłębia Sosnowiec zaczął się poważnie chybotać.
Wiosną Zagłębie pokonało u siebie Stomil, a posadą za tamtą porażkę zapłacił ówczesny trener Stomilu Piotr Zajączkowski, którego miejsce zajął Adam Majewski. Wczorajsza porażka w Olsztynie może być końcem Krzysztofa Dębka w Sosnowcu, a przecież pojawiały się głosy, że to Majewski straci posadę, jeśli jego zespół w piątek przegra. W piątym meczu bieżących rozgrywek sosnowiczanie przegrali po raz czwarty. Tym razem z drużyną, która do wczoraj miała na koncie jeden remis i żadnej strzelonej bramki… Zagłębie próbowało odwrócić losy meczu, ale jego ataki nie przynosiły efektu. Brakowało dokładności i wykończenia pod bramką Stomilu, który umiejętnie się bronił. Sosnowiczanie ostatecznie nie znaleźli sposobu na sforsowanie defensywy, która we wcześniejszych meczach stracił 6 goli… Ze statystycznego obowiązku warto jeszcze odnotować, że to pierwsza ligowa wygrana Stomilu z Zagłębiem od 1988 roku.
Carlo Ancelotti ściąga do Anglii swoich byłych podopiecznych. Jest Allan, jest James Rodriguez, będzie… Arkadiusz Milik? Być może, bo ponoć Everton zarzucił sieci na Polaka.
Jak do tej pory po dwa zwycięstwa odnotowało pięć zespołów. W gronie tym trochę niespodziewanie znalazły się Crystal Palace i Everton. Małe zaskoczenie polega na tym, że pierwszy z wymienionych zespołów pokonał m.in. Manchester United, a drugi uporał się z Tottenhamem. Dlaczego warto dziś obejrzeć starcie Evertonu? Otóż pojawiają się informacje, że klub ten jest drugą, obok Tottenhamu, ekipą Premier League, która jest zainteresowana usługami Arkadiusza Milika. Warto przypomnieć, że trenerem „The Toffess” jest Carlo Ancelotti, który doskonale zna napastnika reprezentacji Polski z pracy w Napoli. I kto wie, czy właśnie przenosiny na Goodison Park nie byłby na 26-latka lepszym rozwiązaniem, aniżeli transfer do Tottenhamu? W drużynie „Kogutów” na „dzień dobry” Polak musiałby walczyć o miejsce w składzie z Harrym Kane’em i Son Heung-minem. Everton ma wprawdzie świetnego napastnika, bo Dominic Calvert-Lewin strzelił w dwóch meczach tego sezonu aż cztery bramki, ale miejsce obok niego byłoby do zagospodarowania przez Milika.
Nietypowa sytuacja w III lidze. Rekord Bielsko-Biała wynajmuje większy stadion, żeby… zmieścić kibiców Ruchu Chorzów. “Niebiescy” sami zajmą 1500 miejsc.
Rekord Bielsko-Biała zwykle podejmuje rywali na swym kameralnym stadionie przy Startowej. Gdy jego działacze poznali terminarz III-ligowych rozgrywek, natychmiast sprawdzili datę meczu z Ruchem Chorzów, rezerwując Stadion Miejski na 26 września. Pamiętali bowiem o ostatniej wizycie „Niebieskich”, których przy Rychlińskiego wspierało ponad 1000 kibiców. Nie inaczej ma być dziś, bo pod Klimczok wybiera się nawet liczniejsza grupa fanów i wiele wskazuje, iż na trybunach zasiądzie więcej niż zeszłoroczne 1500 osób, co znacznie podnosi rangę spotkania. Dla klubu z Bielska -Białej wizyta 14-krotnego mistrza Polski to bez wątpienia wielkie święto. Podobnego zdania są zawodnicy, którzy mają jeszcze w pamięci ostatnie 0:3. Pragną się więc za nie zrewanżować oraz udowodnić, że o porażce zadecydowała dyspozycja dnia, a właściwie premierowa odsłona, niezwykle skuteczna w wykonaniu chorzowian.
Super Express
W “Superaku” mamy dziś tekst o Tomasie Petrasku. Czeski defensor jest filarem defensywy Rakowa Częstochowa, a mógł przedwcześnie zakończyć karierę.
Niewiele brakowało, aby już w Polsce o końcu kariery Petraska zadecydowała nie ambicja, a zdrowie. Piłkarz długo zmagał się z urazem podobnym do słynnej kontuzji Santiego Cazorli, czyli zapaleniem ścięgna piszczelowego. Jak sam przyznaje, w pewnym momencie groziła mu nawet amputacja nogi. – Nie trafiłem do pięciogwiazdkowej kliniki w Warszawie czy Poznaniu, tylko do szpitala w Jastrzębiu. Wszedłem na salę, a tam leżało kilku górników po poważnym wypadku. Gdy to zobaczyłem, chciałem uciekać nie tylko z tego szpitala, ale i z Polski! Później okazało się, że stworzyliśmy zgraną ekipę, która godzinami dyskutowała na każdy temat. I najważniejsze: spotkałem doktora Krzysztofa Ficka, który postawił mnie na nogi. Do końca życia będę mu za to wdzięczny – wspomina łamiącym się głosem.
Nie mogliśmy się powstrzymać. Króciak o tym, że Bayern zapomniał o Lewandowskim i odjechał z Budapesztu bez niego. Skandal to mało powiedziane…
Dwa busy Bawarczyków odjechały bez kapitana naszej kadry. Wszystko wskazuje na to, że zwyczajnie o nim zapomnieli! Zdezorientowany „Lewy“ stał samotnie z walizką. Po chwili elegancko ubrany moknął na deszczu i załatwiał sobie transport, którym podróżował indywidualnie.
Przegląd Sportowy
Jeśli Artur Skowronek grał o posadę, to chyba ją uratował. Wisła Kraków jako pierwsza w sezonie odparła ataki Górnika Zabrze i urwała mu punkty.
Nie podejrzewamy piłkarzy Marcina Brosza o zlekceważenie rywali z nizin ekstraklasowej tabeli, ale na pewno dali się im zaskoczyć. Wyglądali na mocno zdezorientowanych i nie byli w stanie odpowiedzieć na zaczepnych wiślaków. Od dawna ich najgroźniejszą bronią jest odbiór piłki na połowie przeciwnika (ich nie interesuje rozgrywanie od bramkarzy i wymienianie wielu podań na własnej połowie), ale wiślacy w pierwszej połowie w ogóle im na to nie pozwolili. Górnik nie dość, że nie miał piłki, to i nie potrafi ł jej odzyskać (po pierwszych 20 minutach Wisła utrzymywała się przy futbolówce przez 69 procent czasu gry, a oni przez 31). Więzy nieco poluzowali po przerwie, dzięki czemu Górnik złapał oddech i częściej odwiedzał pole karne bramki Mateusza Lisa. W tej części gry lider pokazywał już oblicze z poprzednich spotkań. W tygodniu Skowronek nasłuchał i naczytał się o poważnie zagrożonej posadzie. W gabinetach przy Reymonta rozmawiano o kandydaturach Kazimierza Moskala czy Macieja Skorży, ale jeszcze nie zdecydowano się na zmiany. Mecz w Zabrzu, gdzie Wisła zagrała dobrze, pokazał, że Skowronek nie zgubił kompasu przy prowadzeniu drużyny.
Wyjątkowe okoliczności, wyjątkowe rozwiązania. Nasze kluby grają w pucharach fatalnie, więc trzeba im pomóc. Stąd przełożone mecze Lecha oraz Legii w lidze.
– Chcemy w każdy możliwy sposób wspomóc polskie kluby w walce o awans do fazy grupowej Ligi Europy. Dzięki tej decyzji drużyna z Poznania zyska więcej czasu na przygotowania do meczu IV rundy eliminacji tych rozgrywek – mówił po wygranej Lecha z cypryjskim Apollonem Limassol (5:0) prezes Ekstraklasy SA Marcin Animucki. Analogicznie postąpiono w przypadku Legii. Przeniesienie spotkania ze Śląskiem jest bardzo na rękę Legii. Nowy trener Czesław Michniewicz będzie mógł dłużej popracować z piłkarzami przed najważniejszym spotkaniem tego półrocza. Brak awansu warszawskiego zespołu do grupy Ligi Europy mógłby okazać się fi nansową katastrofą. – Przełożony mecz ze Śląskiem? Założenie było takie, że w czwartek zagraliśmy jednym składem. W niedzielę można było spodziewać się wielu zmian. Ze Śląskiem mieli wystąpić m.in. rezerwowi lub zawodnicy, którzy nie znaleźli się w kadrze meczowej na spotkanie z Dritą. Zyskaliśmy troszeczkę czasu, aby skupić się na starciu z Karabachem. Będziemy chcieli maksymalnie wykorzystać ten czas. Wynik wszystko rozgrzeszy lub pokaże, że coś jest nie tak – przyznał trener Michniewicz podczas konferencji prasowej po wygranej z kosowskim zespołem.
Początek Bogdana Zająca? Bardzo udany, jest za co chwalić. Nowy trener Jagiellonii statystycznie zbliża się do Ireneusza Mamrota. Warto także docenić odbudowanie Jesusa Imaza.
Jeśli drużyna Bogdana Zająca pokusi się o pierwszą wygraną na własnym boisku, statystycznie szkoleniowiec zbliży się do Ireneusza Mamrota. Ten zapisał w CV najlepszy start w historii pracujących z drużyną Dumy Podlasia. Początej mamrotowej Jagi był naprawdę dobry. Trzy z czterech starć wygrała, raz musiała uznać wyższość przeciwnika, jednak chwilę później wpadkę z Sandecją Nowy Sącz zatarła triumfem nad Koroną Kielce. Trudno przypuszczać, by Zając zaprzątał sobie głowę rekordami, lecz byłby to sympatyczny bonus na początku jego pobytu w Białymstoku. Na teraz jego zespół prezentuje się interesująco. Na ochy i achy zdecydowanie za wcześnie, lecz w porównaniu z tym, co serwował zespół Iwajło Petewa, postęp jest aż nadto wyraźny. A największy plus (również w konfrontacji z poprzednikiem) to odbudowanie i przywrócenie przez Zająca do żywych Jesusa Imaza. Katalończyk, który za kadencji Bułgara popadł w strzelecką niemoc, odzyskał wigor, strzela gola za golem (trzy trafi enia w pięciu meczach) i ponownie ma wielką frajdę z grania.
Lechia ma spore problemy z grą w tyłach. Czy odpowiada za nie Mario Maloca? Nie tylko, ale spora w tym rola Chorwata. Defensor przeżywa gorszy czas.
Analizując pierwsze cztery spotkania Biało-Zielonych, nie sposób nie zauważyć, że do porażek swoją cegiełkę dorzucił Mario Maloča. Chorwat już w poprzednim sezonie pokazywał, że daleko mu do formy, jaką prezentował w swoich poprzednich okresach w Lechii. Z przydomku „Generał”, jakiego dorobił się wśród gdańskich kibiców za kadencji trenera Piotra Nowaka, zostało tylko wspomnienie. – Maloča ma nie najlepszy okres. Jego pierwszy pobyt w Lechii był dużo bardziej udany. Trochę go rozumiem, bo wszedł od razu do składu i musiał zastąpić Błażeja Augustyna. Uważam, że para Augustyn – Nalepa dawała drużynie największą jakość. Grali ze sobą długo. W pierwszym okresie, kiedy Lechię objął Piotr Stokowiec, też popełniali błędy. Potem zaczęli się lepiej rozumieć i tworzyli defensywny monolit. Ciągłe rotacje w linii obrony nie służą zespołowi. Stoperzy muszą tworzyć jeden organizm, aby móc grać skutecznie. Dzięki nim bramkarz Dušan Kuciak też był bardziej spokojny. Ostatnio patrzy na grę defensywną swojego zespołu i się złości albo sprzecza z kibicami – tłumaczy były obrońca Lechii Lech Kulwicki.
Rywalizacja Barcelony z Realem wkrótce może zacząć przypominać kolej dwóch prędkości. Real to TGV, które finansowo odjeżdża Barcelonie. Ta stoi na stacji i ruszać się z niej nie zamierza.
Bartomeu chwali się, że Barcelona została pierwszym klubem, którego przychody przekroczyły miliard euro. Ale obsesja na punkcie tej granicy wprowadziła ją w problemy. Barca ma długi na poziomie 600 mln euro, zmuszona jest wziąć 700 mln euro kredytu na przebudowę Camp Nou, a za rok wygasają kontrakty z dwoma głównymi sponsorami – Rakutenem i Beko. Podpisywano je jeszcze w erze wielkiego trio MSN (Messi – Suarez – Neymar). Dziś w Katalonii dwóch ostatnich nie ma, a trzeci chce odejść, co powoduje, że wartość umowy może zmaleć. Niewykluczone też, że Nike, które rokrocznie płaci Blaugranie 105 mln euro, również będzie chciało renegocjować warunki współpracy. Kłopoty widać szczególnie, gdy zestawimy Barcelonę z Realem. Sezon 2019/20 Katalończycy zakończyli ze stratą 98 mln euro. Królewscy ogłosili 320 tys. euro zysku. Madrytczycy zarobili ok. 100 mln euro na sprzedaży niepotrzebnych zawodników. Blaugrana albo oddaje ich za darmo, albo posługuje się kreatywną księgowością, jak przy wymianie Miralema Pjanicia na Arthura, która miała pomóc spełnić i jej, i Juventusowi wymagania Finansowego Fair Play. Przebudowa Santiago Bernabeu jest w zaawansowanym stadium, a zapowiadane od kilku lat prace na Camp Nou nie ruszyły. Florentino Perez zbiera środki na lato 2021 roku, gdy jego celami będą Kylian Mbappe czy Eduardo Camavinga.
Dele Alli rozmienia się na drobne. Anglik jest już cieniem piłkarza, na którego się kiedyś zapowiadał. Jose Mourinho to widzi i traktuje go wyjątkowo surowo.
Jeden trener mógł się pomylić, ale nie trzech. Najpierw w umiejętności piłkarza zaczął wątpić były menedżer Tottenhamu Mauricio Pochettino. Następnie Gareth Southgate, dla którego Alli już od ponad roku nie rozegrał meczu w reprezentacji Anglii. Wreszcie Jose Mourinho, następca Pochettino w północnym Londynie. Ten ostatni najgłośniej i najbardziej dosadnie mówi, że z formą jego zawodnika jest coś nie tak. W pierwszym meczu tego sezonu, przeciwko Evertonowi (0:1), Portugalczyk zdjął pomocnika z boiska już po 45 minutach. Na następne dwa spotkania Alli w ogóle nie załapał się do kadry meczowej. Zawodnik, jak donosiła angielska prasa, miał być tym faktem zszokowany, podobnie jak pozostali gracze zespołu. Mourinho przywrócił zawodnika na czwartkowe starcie w eliminacjach Ligi Europy ze Shkendiją (3:1), ale ściągnął go z murawy już po godzinie. – Jeśli piłkarz nie gra lub gra słabo, 99 procent winy leży po jego stronie. Dzisiaj mamy tendencję do obwiniania trenera za to, że nie dał zawodnikowi zbyt dużo miłości albo jest zbyt surowy. Ale w rzeczywistości tylko jeden procent odpowiedzialności spoczywa na trenerze. Reszta zależy od piłkarzy – tłumaczy Mourinho.
Andrea Pirlo w trakcie kariery zachowywał zimną krew i stalowe nerwy. Teraz zaczyna drogą, na której musi porwać piłkarzy swoją osobowością. Początek był niezły.
– Według mnie mamy więcej frajdy niż w zeszłym roku. Treningi są wyczerpujące, ale mimo to znajduje się czas na trochę zabawy – powiedział Aaron Ramsey. Nic dziwnego, że Walijczyk jest zadowolony, skoro w meczu z Sampdorią zagrał najlepiej od momentu transferu z Arsenalu, czyli od roku. Tyle że to dopiero dobry start Pirlo, a nie faktyczna weryfi – kacja umiejętności. Jako piłkarz zapracował na tytuł legendy i nikt mu tego nie odbierze. Mistrzostwo świata z kadrą, dwukrotny triumf w Champions League z Milanem, w sumie sześć zdobytych scudetto. Poza murawą stał się ikoną mody, wyznacznikiem tego, jak się powinno nosić, by być eleganckim i modnym. W internecie rozpowszechniły się memy z fotografi ą patrzącego z niewzruszoną miną Włocha, których hasło przewodnie brzmiało: „Pirlo nie jest pod wrażeniem”. Pytanie, czy ktoś będzie pod wrażeniem Pirlo jako szkoleniowca.
Felieton Artura Wichniarka. Były piłkarz Arminii Bielefeld pisze o Bundeslidze, a konkretniej o Robercie Lewandowskim i Hansim Flicku.
Robert Lewandowski co prawda bramki nie zdobył, ale miał piękną asystę przy wyrównującym golu Leona Goretzki. W ostatnich pięciu meczach Bayernu Robert zdobył 11 punktów w klasyfi kacji kanadyjskiej, co pokazuje dalszą pozytywną przemianę Polaka. Nie dość, że zdobywa mnóstwo bramek, to jeszcze potrafi asystować kolegom. Widać dużą mądrość i rozwagę w grze RL9. Doświadczenie zebrane przez lata występów na najwyższym poziomie nie poszło na marne. Widać było także, że Bayern jechał do Budapesztu, by wygrać, by sen na jawie o dominacji w Europie trwał. Zadanie wykonał nie bez problemów. Hansi Flick już przeszedł do historii, bo jest pierwszym trenerem w Niemczech, który zdobył z zespołem cztery tytuły w jednym sezonie. Można powiedzieć, że Flick przemienił się z poczwarki w pięknego motyla. Trener, który jeszcze przed rokiem nie był brany na poważnie jako lider, w niecały rok sięga po czwarte trofeum. Jego zespół kroczy od tytułu do tytułu, a Bayern nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. W środę czeka go walka o zdobycie Superpucharu Niemiec, mecz przeciwko Borussii Dortmund, a następnie klubowe mistrzostwa świata, na które monachijczycy również się szykują. Być może w ciągu roku liczba trofeów wzrośnie do sześciu, co będzie pobiciem wszelkich rekordów.
Gazeta Wyborcza
Nic o piłce.
Fot. Newspix