– Negocjacje z Górnikiem trwały od wielu tygodni. Nie były łatwe, bo z jednej strony Bochniewicz to bardzo ważny element układanki w zespole Marcina Brosza, ale z drugiej – już za rok kończy mu się kontrakt z zabrzanami, co oznaczało, że letnie okienko to praktycznie ostatnia okazja do zarobienia większych pieniędzy za niego. Całkowita kwota transakcji to według naszych ustaleń 1,3 mln euro plus 10 proc. od kolejnego transferu. W umowie są też inne bonusy – czytamy w “Super Expressie”. Co poza tym dziś w prasie?
“SPORT”
Paweł Bochniewicz jest już coraz bliżej transferu do Heerenveen, a Górnik pytał m.in. o Jakuba Kiwiora z Żyliny.
Zabrzanie na transferze Bochniewicza do Heerenveen mają sporo zarobić, bo 1,4 mln euro. Już szuka się też ewentualnych wzmocnień. Pisaliśmy o Serbie z austriackim paszportem Danielu Petroviciu. Górnik pytał też jeszcze o innego zawodnika, a chodzi o młodzieżowego reprezentanta Polski Jakuba Kiwiora. Grający w tyskich klubach – Chrzciciel, Grom, GKS – obrońca z powodzeniem daje sobie radę w słowackim MSK Żilina. W poprzednim sezonie 20-latek wystąpił tam w 13 ekstraklasowych grach. Po czystkach w kadrze przeprowadzonych przez właściciela w okresie pandemii koronawirusa – doświadczeni piłkarze nie chcieli się zgodzić na drastyczne obcięcie pensji – ostał się w zespole, razem z innym młodym Polakiem Dawidem Kurminowskim i gra coraz lepiej. Grający na środku obrony Kiwior zagrał w obu ostatnich wygranych meczach młodzieżówki z Estonią 6:0 i z Rosją we wtorek w Łodzi 1:0. Rośnie też jego pozycja w klubie z Żyliny, gdzie liczą, że utalentowany chłopak z Tychów będzie zawodnikiem na miarę samego Milana Skrinara, który odszedł z MSK w 2016 roku do Sampdorii Genua, a teraz wartość środkowego obrońcy reprezentacji Słowacji i Interu oscyluje w granicach 50 milionów euro.
Piotr Mandrysz tłumaczy się ze słabego początku sezonu w wykonaniu Sandecji. Jego zespół w dwóch meczach nie zdobył punktu, strzelił tylko jednego gola.
Jak zatem oceni pan start Sandecji?
– Start jest taki, jakie były nasze przygotowania. 5 sierpnia zostałem trenerem nowosądeckiej drużyny, a sześć dni później byliśmy już na kwarantannie. Zawieszone zajęcia, odwołane sparingi oraz 8-dniowa izolacja skróciły nam i tak wyjątkowo krótki w tym roku letni okres przygotowawczy. Mogę nawet powiedzieć, że praktycznie wcale go nie mieliśmy. Dlatego przesunięty mecz I rundy Pucharu Polski z Rakowem Częstochowa, którego 25 lat temu byłem zawodnikiem, czy inauguracja I-ligowego sezonu z Miedzią w Legnicy, nie wyglądały tak, jakbym tego chciał. Z Bruk Betem było już lepiej i mieliśmy kilka okazji, żeby wyrównać na 1:1, ale Tomkowi Boczkowi i Adrianowi Dankowi zabrakło precyzji.
Czy na mecz z GKS-em Tychy Sandecja będzie już w pełni przygotowana?
– Będzie w pełnym składzie. Dochodzą nowi, a ci, którzy musieli się leczyć, wracają do treningów, więc kadrowo wyglądamy już całkiem dobrze. Nasi zawodnicy są jednak na różnych etapach przygotowań i proces zgrywania drużyny trwa. Pod tym względem GKS Tychy jest w lepszej sytuacji, ale patrząc na jego dotychczasowe wyniki można mówić o rozczarowaniu. Przecież to jest klub aspirujący do walki o ekstraklasę, a więc mający diametralnie odmienne cele niż my.
Skąd się wziął ten świetny strzał głową w wykonaniu Kamila Glika? A z Wodzisławia. Janusz Pontus opowiada o tajnikach treningu reprezentanta Polski.
Efektowne trafienia Glika nie są przypadkiem. W Wodzisławskiej Szkole Piłkarskiej, gdzie w poprzedniej dekadzie uczył się futbolowego abecadła, miał dobrego nauczyciela, a chodzi o Janusza Pontusa. Ten były piłkarz m.in. Górnika Zabrze, a potem drugoligowej Odry Wodzisław, uchodził w latach 80., za jednego z najlepiej grających głową na naszych ligowych boiskach. – Z czego się to wzięło? Do 16. roku życia w Sławnie, skąd pochodzę, grałem
i w piłkę, i w zespole szkolnym w siatkówkę. To pomogło w wyćwiczeniu wyskoku, w skoczności. Potem, już w tej ligowej piłce, miałem dobrych trenerów, którzy akurat na ten element zwracali uwagę, a chodzi o takich szkoleniowców, jak Zdzisław Podedworny, Hubert Kostka czy Wojciech Łazarek. Teraz to element, który jest kompletnie zaniedbany na treningach, czy to w profesjonalnych zespołach, czy w szkoleniu dzieci – mówi Pontus, który od lat z powodzeniem prowadzi piłkarską akademię. To nie przypadek, że wychowankowie WSP, jak Glik, Kamil Wilczek czy Szymon Matuszek są dobrzy czy bardzo dobrzy w tym akurat elemencie.
“PRZEGLĄD SPORTOWY”
Czesław Michniewicz opowiada o dwóch zwycięstwach młodzieżówki, debiutantach w kadrze, stracie Walukiewicza czy Jóźwiaka.
Białkowi w Wolfsburgu będzie trudno o miejsce w składzie. Nie on jeden ma takie kłopoty. W Celticu mało gra Klimala, Mateusz Bogusz w zeszłym sezonie odgrywał w Leeds rolę epizodyczną. A to kluczowi piłkarze pana zespołu. Nie martwi pana, że nie grają?
Bogusz jest bardzo blisko przenosin do innego klubu. Liczę, że będzie występował regularnie. To chłopak o niesamowitym talencie, na miarę pierwszej reprezentacji. U trenera Bielsy bardzo się rozwinął.
Czyli może pan z optymizmem patrzeć w najbliższą przyszłość?
Na pewno, ale niektóre rzeczy stanowią problem.
Jakie?
Brakuje nam piłkarza klasy Patryka Dziczka na jego pozycji. Ma dwie żółte kartki, przyjechał po kontuzji, więc nie wystąpił przeciwko Estonii. Nie chcieliśmy ryzykować. Bez Dziczka to zupełnie inna drużyna, co widzieliśmy w Bułgarii. Daje spokój i pewność siebie. To zawodnik z potencjałem na pierwszą reprezentację. Poza Krychowiakiem nie widzę piłkarza tego typu.
To największy wygrany wrześniowych meczów?
Wszyscy nowi piłkarze są wygranymi. Jednego nie będę wyróżniać, bo to krzywdzące dla innych, ale na pewno Patryk zasłużył na słowa uznania. Tym bardziej że przyjechał, choć klub (Salernitana – przyp. red.) chciał, aby tam się leczył.
Śląsk Wrocław próbuje łowić na trudnym rynku i wyciąga z zagranicy zawodników młodzieżówki. Teraz trafiło na Marcela Zyllę.
W Śląsku ciągle muszą czekać na solidnych piłkarzy wychowanych w swojej akademii, dlatego wymyślili inny cudowny patent – zatrudniają polskich graczy szkolonych w renomowanych klubach za granicą. Byli już Przemysław Bargiel z AC Milan, Mateusz Maćkowiak z RB Lipsk, a teraz przyszła pora na Marcela Zyllę z Bayernu Monachium. Śląsk w tym względzie wyrobił sobie dobrą markę i przyciąga także młodych z rynku wewnętrznego, o których bije się pół Polski – rok temu Przemysława Płachetę, a w lipcu Mateusza Praszelika. – Oczywiście nie wygrywamy z konkurencją oferowaniem lepszych warunków finansowych, bo u nas nie ma złotych gór. Magnesem jest natomiast trener Vitezslav Lavička, ważne jest też staranne badanie rynku i składanie propozycji odpowiednio wcześniej, zanim ustawi się kolejka chętnych. Jeśli przedstawimy piłkarzowi interesujący i wiarygodny plan rozwoju, jest duża szansa, że go zaakceptuje, mimo iż cały transferowy proces musi jeszcze trwać. Przykład Płachety też robi swoje. W negocjacjach akurat tego argumentu nie używamy, lecz przecież każdy kandydat do gry w Śląsku na pewno robi własne rozeznanie i dobrze wie, co się dzieje w naszej drużynie – mówi się dyrektor sportowy wrocławskiego klubu Dariusz Sztylka.
Cristiano Ronaldo złamał granicę stu goli w barwach narodowych. Pobicie rekordu świata jest właściwie tylko kwestią czasu.
Napastnik bez wątpienia zakończy karierę jako jeden z największych piłkarzy, jednak on chce więcej i więcej. Dlatego, w przeciwieństwie do wielu doświadczonych kolegów z boiska, mimo 35 lat nie zrezygnował z gry w kadrze i goni Alego Daei. Słynny Irańczyk zdobył w kadrze 109 bramek w latach 1993–2006. Jego rekord wydawał się nie do pobicia, ale dla CR7 granice nie istnieją. Kwestią czasu jest, aż gwiazdor Juventusu zostanie najlepszym strzelcem w historii reprezentacyjnego futbolu, a jedyną niewiadomą stanowi to, jak bardzo wyśrubuje rekord. Mówi się, że planuje grać przynajmniej do mistrzostw świata w 2022 roku, czyli jeszcze dwa i pół roku. Patrząc na to, że po trzydziestce, czyli w ostatnich pięciu latach, zdobył dla Portugalii aż 49 bramek w 47 spotkaniach, można przewidywać, że Cristiano karierę zakończy, mając na swoim koncie przynajmniej 120 goli. – Czuję się świetnie, szczególnie w otoczeniu tylu młodych zawodników, których mamy obecnie w składzie. Tylko Bóg wie, ile jeszcze będę miał sił i ile jeszcze uda mi się zdobyć bramek – przekonywał snajper, który narzekał jedynie, iż nie mógł celebrować sukcesu z kibicami. – Futbol bez nich jest jak wizyta w cyrku, gdzie nie ma klaunów – stwierdził.
“SUPER EXPRESS”
Kolejny tekst o odejściu Bochniewicza. Według Piotra Koźmińskiego zabrzanie mają zarobić na nim 1,3 mln euro + bonusy.
Wybór klubu wydaje się bardzo rozsądny. Heerenveen ma spore ambicje, a plan Bochniewicza jest konkretny: wypromować się tam, a za rok, dwa iść jeszcze wyżej. Negocjacje z Górnikiem trwały od wielu tygodni. Nie były łatwe, bo z jednej strony Bochniewicz to bardzo ważny element układanki w zespole Marcina Brosza, ale z drugiej – już za rok kończy mu się kontrakt z zabrzanami, co oznaczało, że letnie okienko to praktycznie ostatnia okazja do zarobienia większych pieniędzy za niego. Całkowita kwota transakcji to według naszych ustaleń 1,3 mln euro plus 10 proc. od kolejnego transferu. W umowie są też inne bonusy. Jeśli uda się Bochniewiczowi spełnić kilka warunków, to do Zabrza wpłynie kolejna przyjemna suma.
“GAZETA WYBORCZA”
Abramowicz znów się bawi. Chelsea tego lata kupiła zawodników za ćwierć miliona euro i znów ma być potęgą na mapie europy.
O hojność mu o tyle łatwiej, że przez ostatni raz blokował go zakaz transferowy – nałożony przez FIFA za nielegalne ściąganie z zagranicy piłkarzy niepełnoletnich – a londyńczycy zarabiali na eksporcie. Za Edena Hazarda otrzymali od Realu Madryt 100 mln, za Alvaro Moratę od Atlético – 60 mln. Kiedy natomiast zaczęli kupować, ceny umiejętnie zbijała Granowska, dyrektorka klubu i wieloletnia zaufana Abramowicza, z którym współpracowała już w naftowej spółce Sibnieft. Z negocjacyjnej zręczności słynie, BBC cytuje kibiców apelujących o postawienie jej przed stadionem pomnika. Teraz sprzyjały jej okoliczności, czyli większa ugodowość kontrahentów, którzy zaakceptowali pandemiczne realia – przez rynek przepływa mniej pieniędzy. Jednak rozmach działań Chelsea wynika przede wszystkim z zapału rosyjskiego przedsiębiorcy, któremu ewidentnie nadal się chce. I który korzysta z decyzji UEFA, by z powodu zarazy poluzować reguły Finansowego Fair Play, zezwalając właścicielom zasypywać dziury budżetowe. – Znam mniej ryzykowne metody na zarabianie. W futbolu chodzi o to, by się dobrze bawić, a dobra zabawa to sukcesy, zdobywanie trofeów – mówił Abramowicz w 2003 r., gdy kupił Chelsea. Był prekursorem, otwierał epokę przejmowania wielkich futbolowych firm przez egzotycznych krezusów. A teraz każdym ruchem przypomina, że kryzys pozostaje przykrością, która dotyka głównie biednych. Na dobra luksusowe – tutaj: wybitni piłkarze – popyt jest zawsze.
fot. FotoPyk