Sobotnia prasa to sporo ciekawej lektury: spore rozmowy z Aleksandarem Vukoviciem i Dariuszem Żurawiem, wspomnienia Adam Frączczaka z Warszawy, odkurzony Andrzej Niewulis czy mający przyjemny dylemat Jorge Felix.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Najbliższe miesiące pokażą, czego nauczył się Jerzy Brzęczek, sprawując dwa lata jedną z najważniejszych funkcji w kraju.
Z reprezentacją Polski nie jest tak dobrze, jakby chciał tego Jerzy Brzęczek, ani tak źle, jak zdaniem trenera kadry uważają krytycy jego drużyny. 12 lipca minęły dwa lata, odkąd wicemistrz olimpijski z Barcelony z 1992 roku prowadzi naszych piłkarzy. Wniosek zawodników po 24 miesiącach jest taki: pod względem merytorycznym i warsztatowym bije poprzednika na głowę. Za to zdecydowanie do poprawy jest zarządzanie grupą.
(…) Brzęczek nie miał takiego komfortu, jak Adam Nawałka, który nim zagrał o punkty, przez dziesięć miesięcy rozgrywał spotkania towarzyskie, ale też dostał pół roku i silnych rywali w Lidze Narodów. Spotkania z Portugalią oraz Włochami mógł poświęcić na testowanie własnych pomysłów. Wynik był ważny, ale nie najważniejszy. Selekcjoner wziął sobie to stwierdzenie do serca chyba zbyt poważnie, bo z pierwszych sześciu meczów Polska nie wygrała żadnego. Piłkarze byli do tego nieprzyzwyczajeni, kibice także, dziennikarze również. W eliminacjach EURO 2016 i MŚ 2018 kadra strzeliła ponad 50 goli, w pierwszych sześciu spotkaniach pod wodzą Brzęczka – ledwie pięć.
Pojawiła się krytyka, a trener otwarcie przyznawał się do błędów. Wskazywał je i można było mieć wrażenie, że ma pomysł, jak ich nie powielać. Ale skoro zaczęło zgrzytać, to szybko wskazał winnych. Zostali nimi dziennikarze. Szkoleniowiec rozmawia tylko na przedmeczowych oraz pomeczowych konferencjach prasowych. I to się nie zmieni.
Rozmowa z trenerem Lecha Poznań, Dariuszem Żurawiem. Jego zdaniem klub wcale nie zakłada letniej wyprzedaży.
Jakub Radomski: Jest pan przygotowany na odejście latem Kamila Jóźwiaka?
Dariusz Żuraw: Tak, jestem.
A co z trzema innymi młodymi zawodnikami, którzy stanowią dzisiaj o sile Lecha – Jakubem Moderem, Jakubem Kamińskim i Tymoteuszem Puchaczem?
Na dziś nie ma żadnej oferty za tych zawodników. Dlatego zakładam, że zostaną w klubie. Uważam, że cała trójka nic nie straci, jeżeli przynajmniej przez rok będzie jeszcze grała w naszym zespole i występowała nie tylko w lidze, ale również w europejskich pucharach.
Radosław Kucharski, dyrektor sportowy Legii Warszawa, powiedział niedawno, że Legia, żeby zrobić postęp i dobrze zaprezentować się w pucharach, potrzebuje trzech, czterech zawodników, którzy mogliby występować w pierwszym składzie. Jak jest w przypadku Lecha?
Nie określam sobie w tym momencie konkretnej liczby graczy, bo nie wiem jeszcze dokładnie, kto z klubu odejdzie. Na pewno w Lechu nie zakładamy wyprzedaży. Jeżeli okaże się, że jakaś pozycja wymaga wzmocnienia, będziemy na bieżąco takie braki uzupełniać.
Kilka dni temu władze klubu poinformowały o pozyskaniu szwedzkiego napastnika Mikaela Ishaka. Gdy prześledziłem sobie jego ostatni sezon, widzę wiele podobieństw do Christiana Gytkjaera z rozgrywek 2016/2017, przed trafieniem do Poznania. Obaj występowali w 2. Bundeslidze, akurat ten sezon mieli przeciętny, obaj występowali też w dwumeczach o utrzymanie na tym szczeblu. Gytkjaer okazał się strzałem w dziesiątkę. Liczycie na to, że z Ishakiem będzie podobnie?
Nie chcę ich porównywać, zresztą nie braliśmy pod uwagę podobieństwa ich historii, a profil zawodnika i jego doświadczenie. Ishak jest napastnikiem, który dobrze gra tyłem do bramki i potrafi wyjść do prostopadłego podania. Umie też zejść do boku, jest dość mobilny i, co ważne, dobrze zakłada wysoki pressing na przeciwniku. Posiada atuty, które mogą się bardzo przydać, patrząc na to, jak chcemy grać w piłkę.
Jorge Felixowi umowa z Piastem Gliwice wygasa wraz z końcem lipca. Interesują się nim kluby z całego świata.
Na tym etapie nie wykluczam żadnego scenariusza. Na brak zainteresowania nie mogę narzekać. Pierwszy raz przekonałem się o tym podczas ubiegłorocznej gali ekstraklasy, na której świetnie się bawiłem, a dzień później w marynarce znalazłem kilka wizytówek dyrektorów sportowych zespołów z ekstraklasy. Wiem, że mój agent swego czasu rozmawiał z Legią, która jest jedną z zainteresowanych mną drużyn, ale teraz mam na stole około 5–10 ofert potwierdzonych już na piśmie, a kolejnych 20 klubów zgłaszało zainteresowanie ustnie, przekonując mnie za pomocą wielu różnych rzeczy. Mam możliwość kontynuowania kariery w Europie, ale też w miejscach bardziej egzotycznych, jak Stany Zjednoczone czy Korea Południowa.
Nie podpisałem jeszcze żadnego kontraktu, ale – prawdę mówiąc – chciałbym to szybko zrobić. Cenię sobie spokój, całe to zamieszanie mnie męczy. Dziennie dostaję mnóstwo telefonów, czy rzeczywiście idę do klubu X, czy może jednak wybiorę Y, a potem na te same pytania odpowiadać musi moja dziewczyna. To z jednej strony miłe, że ludzie o mnie zabiegają, ale z drugiej niełatwe. Fajnie byłoby dostać ofertę, z której mógłbym skorzystać bez zastanowienia i zakończyć to zamieszanie.
Trener Legii, Aleksandar Vuković uważa, że największym sukcesem jest odbudowa zaufania kibiców.
IZABELA KOPROWIAK: Co pan czuł, gdy po zdobyciu mistrzostwa słuchał na barce, jak kibice skandują pana nazwisko?
ALEKSANDAR VUKOVIĆ: Mocno uważałem, bo zabrałem na barkę pięcioletniego syna. Chciałem, żeby był tego dnia ze mną i przeżył taką przygodę. Jest w takim wieku, że musi jeszcze nabrać odwagi. Ja czułem się spełniony, ale i wyczerpany. Jednak najważniejsze: dumny. A samo skandowanie słyszałem też wcześniej, gdy byłem asystentem. Jestem u siebie, kilka fet przeżyłem.
Nie miał pan z tyłu głowy, że sporo z tych osób jeszcze rok temu, jeśli skandowało, to w innym tonie, nierzadko wyzywając?
To druga strona medalu. Dlatego uważam, że największym sukcesem drużyny i klubu jest odbudowa zaufania kibiców. Postrzeganie zespołu jest inne niż na początku sezonu, teraz ludzie mają przekonanie, że ci piłkarze zasłużyli, by zakładać koszulkę z elką na piersi. Uważam, że na początku za mocno płaciliśmy za wszystko, co się działo wcześniej. Pierwsza porażka sprawiła, że wracano do tego, co było rok, dwa lata wcześniej. Przegrana z Rangersami była zrównana do meczów z Trnavą i Sheriffem. Dla mnie to było mocno krzywdzące, nieobiektywne i nie fair. Podobieństwo było takie, że nie awansowaliśmy.
Podczas fety powiedział pan, że Legia ma o 50 tytułów mistrzowskich za mało. Mógłby pan to rozwinąć?
Chodziło o ogólne wrażenie. To klub z ponad stuletnią historią, o którym wszyscy mówią jako o największym, który od zawsze gra o trofea. A jednak mistrzostw według Wikipedii ma 14, według innych źródeł 15. Dla mnie tak czy inaczej to za mało. O Legii mówi się jak o Realu Franco, który zdobywał wszystkie możliwe trofea, a przecież nasz klub nie wygrywał prawie nic podczas ustroju, który rzekomo faworyzował Legię. Jako największy klub powinniśmy mieć o wiele więcej tytułów. Jest co nadrabiać. Kiedy słyszałem, że rzekomo okradaliśmy wszystkie zespoły z najlepszych piłkarzy, to wydawało mi się to zupełnie nielogiczne. Bo na Śląsku było ponad 30 mistrzostw, a w Warszawie cztery.
Adam Frączczak jako młody zawodnik Legii Warszawa m.in. ścigał się wózkami z supermarketu. W niedzielę wraca do stolicy jako kapitan Pogoni Szczecin.
Było bardzo wcześnie, dopiero minęła piąta rano, kiedy Frączczak wyskoczył z wagonu na peron Dworca Centralnego. O dziewiątej zaczynały się testy w Legii. Bagaż niósł niewielki, zabrał ze sobą mało ubrań, w końcu zgodnie z planem miał spędzić w Warszawie maksymalnie kilka dni. Ostatecznie długo nie miał czasu, by wrócić do rodzinnego Kołobrzegu choćby na chwilę, więc najbliżsi przysyłali mu ciuchy pocztą. Przetrwał sprawdziany jako jedyny z mniej więcej 50 zawodników, którzy tego poranka zjawili się na Łazienkowskiej 3.
W ten sposób latem 2006 zaczął się związek Frączczaka z Legią, który przetrwał trzy sezony. W niedzielę napastnik wybiegnie na boisko przy Ł3 jako kapitan Pogoni Szczecin.
Warszawa dała się lubić. Był chwilę przed 19. urodzinami, gdy przeprowadził się do stolicy. Taki wiek ma swoje prawa, nie znosi nudy, a gdy ma się kumpli pod bokiem, łatwo ją przegonić. Młodzi legioniści mieszkali razem, po kilku na lokum, do tego w tej samej dzielnicy. Pomysłów na korzystanie z wolnego po treningach nie brakowało. Wystarczyło usiąść przed telewizorem i zagrać turniej na konsoli albo w „Papier, kamień, nożyce”, jeśli potrzebowano rozstrzygnięcia szybciej. Kto przegrał, musiał wykonywać karne zadania. Jakie? Na przykład zorganizowali wyścig wózków z supermarketu. Albo innym razem trzeba było pojechać na malutkim rowerze do McDrive’a – baru dla kierowców – i przywieźć jedzenie. – Musiałem w zimie rzucić się w śnieg w samych majtkach i później chwilę pobiegać. Nie było to przyjemne – wspominał w rozmowie z nami atakujący Portowców.
Andrzej Niewulis z Rakowa Częstochowa wreszcie wrócił do gry. Jego problemy zdrowotne okazały się bardziej skomplikowane niż początkowo zakładano.
Trener Rakowa Marek Papszun mówił, że pański uraz był dość niecodzienny. O jaką kontuzję dokładnie chodziło?
W maju ubiegłego roku przeszedłem w Hiszpanii zabieg rekonstrukcji chrząstki w stanie kolanowym. Dodatkowo operować trzeba było przesuniętą łąkotkę. Teoretycznie mogłem poddać się zabiegowi czyszczenia jej tylko poprzez artroskopie, ale doszedłem do wnioski, że muszę coś zrobić również ze chrząstką, bo ubytki w niej były już zbyt duże.
Czy gdyby wiedział pan, ile potrwa przerwa w występach, to i tak ponownie zdecydowałby się pan na operację?
Gdybym zrobił tylko artroskopie, to nie byłoby gwarancji, że za chwilę i tak nie musiałbym mieć tej rekonstrukcji chrząstki. W efekcie mógłbym pauzować jeszcze dłużej. Mogę dziś powiedzieć, że zrobiłbym to ponownie. Wiem, w jakiej obecnie jestem dyspozycji, a jak wyglądała przed zabiegiem. Uważam, że po operacji i rehabilitacji mam przed sobą kilka lat grania więcej, niż gdybym tego wszystkiego nie zrobił. Jestem spokojniejszy. Muszę tylko i aż dbać o siebie i stosować się do zaleceń rehabilitantów oraz trenerów Rakowa.
Wiosną miał pan już normalnie trenować i grać. Co się stało, że powrót trzeba było odłożyć w czasie aż do lipca?
Ingerencja w kolano naprawdę była duża i skomplikowana. Dlatego po wznowieniu zajęć pojawiał się kłopot nie tylko z tym stawem kolanowym, ale też z różnymi partiami mięśni w nogach. Wszystko musiałem odbudować. Pracowałem bardzo mocno, a i tak pewnym momencie pojawiały się problemy. Okazało się, że najlepszym lekarstwem na to wszystko był czas.
Korona Kielce i ŁKS żegnają się z ekstraklasą. Choć to łodzianie są niżej w tabeli, o przyszłość mogą być spokojniejsi.
W klubie przy Ściegiennego modny jest ostatnio czarny humor. Pracownicy żartują między sobą, że po ostatnim gwizdku sędziego w meczu z ŁKS wszyscy się spakują i następnego dnia klubowe korytarze będą świecić pustkami. Na pewno z drużyną pożegnają się wszyscy zawodnicy, którym kończą się po sezonie kontrakty, a ci stanowią znaczną większość w szatni. Problem w tym, że na tym eksodus zapewne się nie skończy. Michael Gardawski już zapowiedział, że mimo ważnego kontraktu zapewne pożegna się z Kielcami, bo ma oferty z innych klubów i chętnie z nich skorzysta. Michal Papadopulos z kolei stwierdził, że nie czuje już radości z gry i chyba czas zakończyć karierę. Na pokładzie zostaną więc młodzi. Pytanie, czy uda się ich zatrzymać. Bo po dobrych występach w ostatnich meczach pewnie na brak ofert nie będzie narzekał Daniel Szelągowski i nie można wykluczyć, że odejdzie. Kto zatem będzie grał w pierwszoligowej Koronie? Nikt tego nie wie. Obecnie nie są prowadzone żadne negocjacje, a jedyny plan, jaki pojawił się w gabinetach, to puste hasło: stawiajmy na młodych Polaków.
SPORT
Piast Gliwice ma matematyczne szanse na wicemistrzostwo Polski, ale brąz żadną ujmą nie będzie.
– Oceniając ten sezon, trzeba podkreślić, że dla klubów, takich jak nasz, sezony po wielkich sukcesach są niesamowicie trudne. My pokazaliśmy jednak, że Piast jest stabilnym i mocnym klubem, w którym dobrze się pracuje na każdej płaszczyźnie. Moim zdaniem nasz końcowy wynik jest imponujący. Jest powiedzenie, że łatwiej coś zdobyć a trudniej obronić, a my w kolejnych rozgrywkach potwierdziliśmy, że jesteśmy stabilnym zespołem, który potrafi wygrywać z najlepszymi i potrafi dobrze grać w piłkę – mówi z kolei trener Fornalik. Prawda jest też taka, że ewolucja i przebudowa mistrzowskiej drużyny Piasta trwa od poprzedniego lata i trwać jeszcze będzie…
Igor Angulo przyznaje, że odchodząc z Górnika Zabrze nie brał pod uwagę pozostania w Polsce.
– O wszystkim dowiecie się w przyszłym tygodniu. Nie rozważałem jednak możliwości pozostania w Polsce, bo ciężko byłoby mi grać w innym klubie niż Górnik. Mam kilka ofert, ale na szczegóły jest jeszcze za wcześnie.
Trener Podbeskidzia, Krzysztof Brede najbliższe dwa mecze potraktuje szkoleniowo. Zawodnicy, którzy grali ostatnio więcej, odpoczną.
Euforia i emocje po tym, jak w środę Podbeskidzie zagwarantowało sobie ekstraklasę, powoli opadają. Po meczu z Odrą Opole trener Krzysztof Brede podkreślił, że czas na świętowanie sukcesu jest krótki, bo drużynę czekają w tym sezonie jeszcze dwa spotkania. Dziś w Nowym Sączu „górale” zmierzą się z Sandecją, która wciąż nie jest pewna utrzymania w I lidze.
Opiekun bielskiego zespołu nie ukrywa nawet, że najbliższe mecze będą miały dla niego i zespołu charakter typowo szkoleniowy. Szansę dostaną zawodnicy, którzy w kluczowych spotkaniach grali mniej. To nie tyle rozsądne, co logiczne rozwiązanie. Przypomnijmy, że w przypadku „górali” przerwa w rozgrywkach potrwa cztery tygodnie. Ostatni mecz Podbeskidzie rozegra 25 lipca. Istnieje prawdopodobieństwo, że pierwsze spotkanie w ekstraklasie „górale” zagrają już 21 sierpnia, w piątek, czyli w dzień startu sezonu 2020/21. Skąd taki domysł? Otóż właśnie pierwszego dnia kończącego się sezonu, 19 lipca zeszłego roku, grał ówczesny beniaminek rozgrywek ŁKS. Sezon wcześniej identycznie było w przypadku Miedzi Legnica.
SUPER EXPRESS
Rozmówka z Waldemarem Fornalikiem. Chyba ta sama, co w “Sporcie”, bo pytania i odpowiedzi się powtarzają.
– Czy zgodzi pan się z opinią, że wasz wyścig z Legią o mistrzostwo skończył się, gdy zremisowaliście z nią w Warszawie. Gdybyście dowieźli zwycięstwo, to mogliście walczyć do końca sezonu o tytuł?
– A ja uważam i powiem inaczej. Po remisie z Legią otworzył nam się tunel, żeby być w europejskich pucharach. Byliśmy wtedy po dwóch bardzo dobrych występach z Lechem i Lechią, ale przegranych. Gdybyśmy przegrali z Legią, to być może nie bylibyśmy dziś na miejscu dającym grę w pucharach, a tak mamy kolejny medal i Piast jest jednym z najbardziej utytułowanych klubów w Polsce w ostatnich sześciu latach. To, że straciliśmy mistrzostwo zdobyte przed rokiem, to jedna strona medalu, ale bardziej jaskrawa jest ta, że znów zagramy w europejskich pucharach.
Michał Listkiewicz wspomina najtrudniejszych zawodników z czasów kariery sędziowskiej.
– Najtrudniejszym gościem był nieżyjący już niestety Piotr Jegor. Świetny piłkarz Górnika Zabrze, który podobno miał trafić do Realu Madryt. Może gdyby żył w innych czasach, to by trafił. Obrońca z niesamowitym strzałem, kopytem wręcz. Nie miało znaczenia, czy to 30, czy 40 metrów, on rozrywał siatkę. Natomiast był bardzo trudny i kiedyś puścił mi taką wiązankę na meczu Raków Częstochowa – Górnik Zabrze, że protokół, który normalnie ma jedną stronę, miał 4 strony. Były tam wszystkie możliwe wulgarne słowa, jakie są w języku polskim. Naobrażał wszystkie pokolenia mojej rodziny. Ale godzinę po meczu ochłonął, przepraszał – stwierdził Listkiewicz.
Aleksandar Vuković o przyszłości Michała Karbownika.
– Liczy się pan z tym, że odejdzie kilku podstawowych zawodników?
– Bardzo liczę, że tak się nie stanie. Dużo mówi się o Karbowniku. Jeśli pojawi się coś bardzo dużego, oferta nie do odrzucenia, to trzeba będzie się z tym pogodzić. Liczę, że ten skład się nie zmieni, że ci, którzy stanowili trzon drużyny i odgrywali w nim ważną rolę, dalej tutaj będą. Na tym nam zależy.
– Karbownik jest gotowy do wyjazdu?
– W moim odczuciu jeszcze jeden sezon spędzony w Legii byłby dla niego optymalny. Potwierdziłby to, co pokazywał teraz, i zrobiłby krok do przodu. Byłby bardziej gotowy, aby podołać za granicą. Żeby się nie skończyło, że mu tam nie wyjdzie i będzie musiał dłużej potem czekać na swoją szansę. „Karbo” to jest mój dzieciak. Jeśli chodzi o mnie, to ja bym nigdy go nie sprzedał. Niestety, realia są inne.
Fot. FotoPyK