W piątkowej prasie m.in. Michał Probierz tłumaczący się z gry jednym Polakiem, Milik coraz bliżej Juventusu, wywiady z Marko Vesoviciem, prezesami Górnika Zabrze i Zagłębia Lubin oraz łączony z Pawłem Bochniewiczem i Przemysławem Wiśniewskim, sylwetki Petra Schwarza i Bogdana Tiru. Jest ciekawie.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Arkadiusz Milik zapewnił Napoli wygraną z Juventusem w finale Coppa Italia. Czy w przyszłym sezonie Polak będzie grał właśnie w Turynie?
(…) – Trzeba patrzeć na sprawę szeroko. Milik, z tego co słyszymy w ostatnich tygodniach, chce odejść z Napoli. Z klubem są już łączeni jego potencjalni następcy, przede wszystkim Sardar Azmoun. Prezes Aurelio De Laurentiis wolałby sprzedać go do zagranicznego klubu. Juventus nie jest jednak wykluczony, tylko że najpierw w Turynie muszą rozwiązać kwestię Higuaina, a to nie jest łatwe. Poprzedniego lata „Pipita” odrzucał wszystkie możliwe kierunki, bo chciał koniecznie zostać w Juventusie. Jego agent wciąż powtarza, że Higuain chce wypełnić kontrakt i grać w Turynie do końca przyszłego sezonu – dodaje Raffaele Campo z portalu EuropaCalcio.it.
Przez ostatnie lata nie tylko Legia przeszła przemianę, zmienił się także on – Marko Vesović, wulkan z Bałkanów już nie eksploduje.
IZABELA KOPROWIAK: Z jakiego meczu pochodzi ta blizna na czole?
MARKO VEŠOVIĆ (POMOCNIK LEGII WARSZAWA): To nie z meczu, ale z dzieciństwa. Mieliśmy z bratem po sześć lat, jechaliśmy z ojcem samochodem. Padał deszcz, na drodze leżały skórki od bananów. Wpadliśmy w poślizg, spadliśmy ze skarpy jakieś 20 metrów. To cud, że przeżyliśmy. Ojciec wydostał nas z auta, w jedną rękę wziął mnie, w drugą brata i wdrapał się z nami z powrotem na szosę. Ja miałem rozciętą głowę, Nikola złamane nogi w kostkach, tata drobne obrażenia. Wszyscy byli w szoku, że z takiego wypadku wyszliśmy w miarę cało. Mam jeszcze jedną bliznę z tyłu głowy, też z czasów młodości. Grałem na podwórku w piłkę, upadłem, uderzyłem w piach, zabrali mnie do szpitala. Nic dziwnego, że jestem na boisku taki szalony, skoro kilka razy upadłem na głowę.
Kiedy się z panem rozmawia, trudno dostrzec to szaleństwo.
Ono wychodzi tylko na boisku. Mecz to dla mnie walka, za wszelką cenę chcę wygrać. W domu nie walczę, więc nie ma tylu emocji, jest tylko ogromna energia, którą daje nam nasza córka Leona. Z nią zawsze jest show. Szaleństwo odziedziczyła po mamie.
Mam wrażenie, że i na murawie trochę się pan uspokoił.
To prawda, od pewnego czasu zachowuję się inaczej. Pracowałem nad tym, zmieniłem się. Uznałem, że nie mogę dostawać bezsensownych żółtych kartek. W tym sezonie mam tylko dwie.
Jak wygląda praca nad kontrolą emocji?
Mamy w klubie psychologa, Michał cały czas jest z nami. Rozmawiałem z nim na ten temat, powiedział, że mój temperament musi być na boisku moją siłą, nie słabością. I tak się stanie, jeśli będę miał nad nim kontrolę. Kiedy wciąż jesteś spięty, ciało nie reaguje prawidłowo. Człowiek chodzi jak tykająca bomba. Taki byłem wcześniej. Jego metody bardzo mi pomogły. Teraz nie tracę sił i koncentracji na kłótnie. Wcześniej byłem nerwowy, zdekoncentrowany. Dziś mam cel i tylko o nim myślę.
Christian Gytkjaer piękne żegna się z ekstraklasą – tytułu najlepszego strzelca raczej nikt mu nie odbierze.
A przecież gdyby nie zbieg okoliczności, Gytkjaer nigdy by przy Bułgarskiej nie wylądował. Do polskiej ligi z reguły nie trafiają zawodnicy w najlepszym dla piłkarza wieku (Duńczyk miał wtedy 27 lat), grający na co dzień na boiskach 2. Bundesligi i wyceniani na ponad milion euro. Jego TSV 1860 Monachium popadło jednak wówczas w poważne problemy organizacyjno-finansowe. – Mieliśmy właściciela z Jordanii, dyrektora sportowego z Anglii, niemieckiego trenera, wtedy w klubie wszystko było postawione na głowie. Panował chaos – opowiadał Duńczyk o tamtym czasie w wywiadzie dla „PS”. Z tego chaosu skorzystał Lech, który znalazł się w odpowiednim miejscu oraz czasie i gdy TSV spadło z ligi, a kontrakty piłkarzy zostały chwilę później rozwiązane, prezesi Kolejorza wyłożyli na stół milion euro za podpis pod umową i przekonali Gytkjaera, że Poznań będzie dla niego dobrym kierunkiem. Dla nich okazało się to strzałem w dziesiątkę i najlepszym ruchem kadrowym od wielu lat, a i Duńczyk dość regularnie podkreśla, że przenosin do Lecha nie żałuje.
Ze Gomes z Lechii Gdańsk niedawno znajdował się na celowniku największych klubów świata, a dziś musi pokazać, że polska liga to nie są dla niego za wysokie progi.
Rozgrywane w maju 2016 roku mistrzostwa Europy do lat 17 należały do niego. Ćwierćfinał z Austrią? Strzelił trzy gole. Wygrany 2:0 trudny półfinał przeciwko Holandii, mającej w składzie na środku obrony Matthijsa de Ligta? Trafił do siatki, przy drugim golu miał asystę. Ze Gomes w sześciu meczach tamtego turnieju zdobył siedem bramek i dwa razy asystował kolegom. Został królem strzelców, wybrano go też na najlepszego zawodnika imprezy. Jako że w tym samym sezonie w pięciu meczach Młodzieżowej Ligi Mistrzów, grając ze starszymi o dwa lub trzy lata kolegami, też siedem razy pokonał bramkarza rywali, uważano go za jednego z najlepszych piłkarzy z rocznika 1999 na świecie.
Pojawiło się zainteresowanie bardzo mocnych klubów m.in. Barcelony i West Hamu United. Ze Gomes został jednak w Benfice. Ci, którzy wtedy za wszelką cenę chcieli go sprowadzić, mocno by się zdziwili, gdyby usłyszeli, że po ponad trzech latach to cudowne dziecko portugalskiego futbolu trafi do Polski i będzie miało problem z przebiciem się do pierwszego składu w klubie, który nie walczy o najwyższe cele. – Dobrze mi w Lechii. Mogę tu spróbować czegoś nowego niż gra w Benfi e, w której spędziłem praktycznie całe życie. Wciąż jestem młody i uważam, że mam przed sobą ciekawą przyszłość. Muszę teraz przede wszystkim grać jak najwięcej, tylko w ten sposób mogę stawać się lepszym piłkarzem. Nie rozmyślam ciągle o wielkich klubach, w których mogłem występować. Nie chodzę sfrustrowany faktem, że jestem w tym, a nie innym miejscu – mówi nam zawodnik.
W Cracovii Michała Probierza ostatnio występuje tylko jeden Polak – Kamil Pestka.
– Zaczyna mnie to bawić. Ma grać ktoś dobry czy Polacy? – pyta w rozmowie z „PS” Probierz. I wskazuje przyczynę takiego stanu rzeczy. – Skoro wyjeżdżają coraz młodsi piłkarze, w pierwszej lidze gra bardzo dużo obcokrajowców, to tak być musi. Zachodnie kluby biorą dziesięciu zawodników na zasadzie, że jak jeden wypali, to i tak im się opłaci – tłumaczy.
– Czepianie się o to, uważam za szukanie dziury w całym. W innych klubach Polacy też mało grają. Wiem, że kiedyś mówiłem coś innego o młodzieży, ale czasy się zmieniły. Dawniej można było sprowadzić Świderskiego z SMS-a, teraz każdy młody chłopak od razu jest oferowany za granicę – tłumaczy.
– Nie mam nic do obcokrajowców, jeśli dają jakość, ale ostatnio nie błyszczeli. Gdy do klubu trafia ich zbyt wielu, to w szatni mogą być niedomówienia, wtedy Polacy dziwnie się czują. Zachowanie proporcji by się przydało, ale nie jest kluczowe – mówi były obrońca Cracovii, a obecnie ekspert Canal+ Kazimierz Węgrzyn.
Ulubiona książka uświadomiła Bogdanowi Tiru, obrońcy Jagiellonii, że człowiek może się wydobyć z największego dna.
Życie rumuńskiego obrońcy nie koncentruje się tylko wokół futbolu. – Gdybym nie grał w piłkę, pewnie zostałbym kierowcą rajdowym – powiedział w marcu w wywiadzie, w którym odpowiadał na pytania kibiców Jagiellonii. Nam nieco więcej mówi o motoryzacji. – Od lat uwielbiam samochody. W wolnym czasie często włączam sobie Gran Turismo (seria wyścigowych gier symulacyjnych na PlayStation – przyp. red.). Lubię oglądać wyścigi Formuły 1, a kierowcą, którego najbardziej podziwiam, jest Lewis Hamilton – opowiada Tiru.
W marcu, gdy wybuchła pandemia, odwołano mecze i spędzał niemal cały czas w domu, oglądał filmy i trochę czytał. Przekonuje nas, że nie ma lepszej książki niż „W pogoni za szczęściem” Chrisa Gardnera. Jej autor wychował się w miejskim getcie, z matką, którą dwukrotnie skazywano za usiłowanie zabójstwa. Gardner nigdy nie poznał swojego biologicznego ojca, miał ojczyma–sadystę, a w pewnym momencie wylądował na ulicy ze swoim małym dzieckiem. Jednak nie poddał się, podjął pracę, a po pewnym czasie był właścicielem obracającej dużymi pieniędzmi firmy brokerskiej. – Ta książka inspiruje. Pokazuje, że w życiu można na początku nie mieć nic, a później do czegoś dojść, jeśli tylko człowiek zdecyduje się na ciężką pracę – tłumaczy Tiru.
Tomasz Loska, wspierany przez Łukasza Olkowicza, przeprowadził wywiad z duetem stoperów z Górnika Zabrze: Pawłem Bochniewiczem i Przemysławem Wiśniewskim.
Olkowicz: Paweł, Przemek. Jakie cechy byście od siebie wzięli?
Bochniewicz: Ja od niego szybkość.
Wiśniewski: A ja wprowadzenie piłki.
Olkowicz: Paweł, szybkość, bo…
Bochniewicz: Nie ma napastnika, który by mu uciekł. Wcześniej grałem z Danim Suárezem. Bardzo dobry zawodnik, naprawdę, tylko wolny. Wiedziałem, że jak piłka pójdzie za mnie, to może być niebezpiecznie. A teraz w podobnej sytuacji mówię: Dobra, jest „Jaca”, on dobiegnie.
Loska: A wiecie, dlaczego „Wiśnia” jest tak szybki? Bo jak był mały, coś zbroił, a tata chciał mu nakręcić ucho, to uciekał dookoła stołu. To jest na faktach.
Olkowicz: Przemek, twoja opinia o Pawle?
Wiśniewski: Ma duży luz przy wprowadzaniu piłki, potrafi mocnym podaniem minąć dwie linie przeciwnika.
Bochniewicz: Dawaj „Jaca”, dawaj!
Wiśniewski: Włoska szkoła.
Bochniewicz: I już? To koniec?
Loska: „Bochen” jest jak statek „Batory”. Żeby się odwrócił, to trzeba policzyć do dziesięciu. „Wiśnia” zaś też się powoli obraca, ale jest szybki i tym dużo nadrabia.
Olkowicz: Gdyby was wymieszać, to byłby stoper idealny. Wiśniewicz.
Loska: Obaj są dobrzy, a zabrać od nich najlepsze cechy byłoby rewelacyjnie. „Bochen” jako piłkarz jest inteligentny, wie, jak się ustawić, coś podpowie. Tylko goli nie umie strzelać, jakby to zmienił… Bo ma takie patelnie czasami. Tylko on nawet na basenie skacząc na główkę, nie trafiłby do wody.
Bochniewicz: Odzywa się ten, co windy nie umie złapać.
Loska: Tego Wiśniewicza widziałbym wyżej, w Lidze Mistrzów. To byłby chłop nie na nasze warunki.
ŁKS wchodził do ekstraklasy z przytupem. Dziś, ledwie rok później, powoli się z nią żegna, wychodząc po cichu.
(…) Seria ośmiu porażek z rzędu rozbiłaby każdy zespół. Tym bardziej taki, którego sukcesy opierały się w dużej mierze na dobrej atmosferze. Problemy z boiska zaczęły się przenosić najpierw do szatni, a później do gabinetów. Coraz częściej zdarzały się tarcia na linii trener–piłkarze. Wszystkie nieporozumienia, które wcześniej były rozwiązywane w cztery oczy, nagle zaczęły być roztrząsane przy całej drużynie. A to nie wpływało dobrze na atmosferę.
Dziwiły też decyzje personalne Moskala. W pewnym momencie piłkarze mieli wrażenie, że dla trenera nie była ważna aktualna dyspozycja. Trudno było zrozumieć decyzję o uporczywym stawianiu na Jana Sobocińskiego w momencie, gdy ten był wyraźnie załamany serią słabszych występów. – Zamiast dać mu odpocząć, trener zrobił z niego kapitana i dorzucił mu dodatkowy ciężar. Jasiek nie wytrzymał i kompletnie się rozsypał – opowiadają piłkarze.
Petr Schwarz od poprzedniej kolejki ma najwięcej asyst w ekstraklasie. Czech był sprowadzany w lipcu 2018 roku do Rakowa Częstochowa w nieco innej roli.
– Jak sobie przypomnę jego początki, to delikatnie mówiąc nie wyglądało to tak dobrze. Pamiętam jego bodaj trzeci występ w Rakowie, mecz na wyjeździe z Chojniczanką (1:2 – przyp. red.). Przegraliśmy, a on zagrał bardzo słabo. Od tamtego momentu Petr zrobił ogromny postęp. Dobrze wkomponował się w nasz zespół. Obecnie pełni ważną rolę, bo wykonuje większość stałych fragmentów gry. Dużo asyst ma właśnie z rzutów rożnych, wolnych bądź po rozegraniach autów. On w tym wszystkim odgrywa kluczową rolę – przyznaje trener Rakowa Marek Papszun.
– Jeszcze w poprzednim sezonie nie wykonywał wszystkich stałych fragmentów. Wtedy brał się za to Rafał Figiel. Pod koniec naszej walki o ekstraklasę, kiedy Rafał zachorował, to Schwarz powoli przejmował jego rolę. W I lidze ciężar wykonywania wolnych i rożnych rozkładał się na większą grupę zawodników, bo odpowiadał za to również Maciek Domański. Teraz Petr jest ewidentnym liderem w tym elemencie. Wykonuje w zasadzie wszystko – wolne, rożne, karne no i auty. W ostatnim meczu z Zagłębiem (2:1 – przy. red.) miał asystę właśnie po krótkim rozegraniu z autu – dodaje szkoleniowiec.
SPORT
Rozmowa z Józefem Dankowskim – kapitanem mistrzowskiego Górnika Zabrze z lat 80., a później szkoleniowcem m.in. Piasta Gliwice oraz klubu z Roosevelta.
Był pan kapitanem zespołu Górnika, który w 1988 zdobył mistrzostwo Polski. Potem z powodzeniem pracował pan jako szkoleniowiec. To za pana kadencji Piast awansował na zaplecze ekstraklasy, a w 2008 roku – jako asystent Piotra Mandrysza – świętował pan pierwsze w dziejach „Piastunek” wejście do krajowej elity…
– Gdy spoglądam na te daty, to wierzyć mi się nie chce, że już tyle czasu minęło. Od 17 marca jestem emerytem i… pracowicie spędzając czas w ogrodzie, cieszę się także z tego, że mam sporo wolnych chwil, które mogę poświęcić na oglądanie piłki nożnej. Przy okazji odżywają wspomnienia. Pamiętam na przykład moment, w którym zostałem kapitanem Górnika. To się stało… na dworcu w Zabrzu – wtedy na dalekie wyjazdy jeździliśmy kuszetkami. Przed wyjazdem do Szczecina na mecz z Pogonią – na początku sezonu 1987/88 – „rada starszych” z Jasiem Urbanem, Ryśkiem Komornickim i Markiem Kostrzewą na czele doszła do wniosku, że powinienem przejąć opaskę, którą wcześniej nosili Bogdan Gunia, a po nim Waldek Matysik. Pytanie było krótkie: „Dana” chcesz czy nie? Co miałem odpowiedzieć? Poczułem się zaszczycony i powiedziałem „tak”. To był Górnik, który rok po roku zdobywał mistrzostwo. To była moja drużyna, w której grałem od 1982 roku. Cieszyłem się z każdego wyjścia na boisko, a tej radości, przeżytej 35 lat temu, po zdobyciu pierwszego mistrzostwa, nigdy nie zapomnę.
Rozmowa z prezesem Górnika Zabrze, głównie o sprawach kadrowych.
Co z piłkarzami, którym 30 czerwca kończą się kontrakty? Chodzi o Igora Angulo, Szymona Matuszka, Kamila Zapolnika, dwóch wypożyczonych – Erika Jirkę i Davida Kopacza – oraz Greków? Czy zobaczymy ich w lipcu w barwach Górnika?
– Już wcześniej zapowiadaliśmy, że ten temat poruszymy po ostatnim meczu sezonu zasadniczego. I tak się stało. W środę spotkałem się z całą siódemką i każdemu z nich zaproponowałem przedłużenie kontraktu o miesiąc na takich samych warunkach, jakie mieli wcześniej. Uważam, że niezależnie od tego, co wydarzy się po sezonie, trzeba być fair. Chcemy skończyć sezon w takim składzie, w jakim zaczęliśmy rundę. To był moment, kiedy klub mógł powiedzieć „dziękujemy”, ale pamiętam, że piłkarze w trudnej chwili też zachowali się OK, godząc się na obniżenie kontraktów o połowę na ponad dwa miesiące. Gramy o 9. miejsce, nie chcemy dzielić zespołu, każdy ma się czuć tak samo potrzebny. Szykujemy aneksy, mamy jeszcze kilka dni, by wszystko sformalizować.
Czy w przypadku Angulo były jeszcze rozmowy na temat przedłużenia jego kontraktu na nowy sezon?
– Na tym samym spotkaniu powiedziałem piłkarzom, zresztą po wcześniejszej rozmowie z trenerem Marcinem Broszem i dyrektorem Arturem Płatkiem, że przed nami miesiąc grania. Siedem meczów, w których każdy będzie mógł przekonać klub, że warto siąść i rozmawiać. Na pewno nie będzie takiej sytuacji, że trener nie wystawi zawodnika tylko dlatego, że kończy się jego umowa, co oczywiście nie przeszkadza w tym, by na pewnych pozycjach szukać nowych rozwiązań i sprawdzić piłkarzy, którzy wcześniej mniej grali. Życie pokazuje, że wcale nie musi to oznaczać obniżenia jakości. W Gliwicach w bardzo trudnym meczu z Piastem za Erika Janżę zagrał Adrian Gryszkiewicz, pierwszy raz w sezonie. Poradził obie, zagraliśmy na „zero”. Mogę zdradzić, że na spotkanie z Koroną też szykuje się pewna zmiana, w porównaniu do wygranego meczu z Legią. Zaczynamy grać co 3-4 dni, więc każdy będzie potrzebny.
SUPER EXPRESS
Artur Jankowski, prezes Zagłębia Lubin, nie sprzeda Bartosza Białka za drobne.
– Czy macie ustalony próg oczekiwań?
Tak, mamy. Zostało to poprzedzone analizą rynku, ale stworzone też na podstawie zapytań, które już mamy. Powiem tak: rynek dostał kwotę bazową na poziomie 6–8 mln euro. Z ofertami na poziomie od 1 do 3 mln euro nie ma co się do nas zgłaszać. Nie bójmy się w końcu rozmawiać o porządnych cenach za polskich piłkarzy. Przebiliśmy krajowy sufit, sprzedając Slisza do Legii, Legia pewnie pobije rekord ekstraklasy, sprzedając Karbownika, ale i Białek ma tak duży potencjał, że spokojnie możemy mówić o kwocie, którą przed chwilą wymieniłem.
– Zainteresowanie wzbudza bardzo duże…
To prawda. Mamy sporo zapytań i to już nie za niskie kwoty, tylko takie konkretne. I, jak mówiłem, również na ich podstawie ustawiamy próg oczekiwań. Nie chcę zdradzać nazw krajów, ale jest kilka. Natomiast nie będzie tak, że na transfer spojrzymy tylko przez pryzmat kwoty, nie będziemy się kłócić o kilkaset tysięcy euro, jeśli zawodnik nie byłby do danego kierunku przekonany. Podejmiemy decyzję dobrą zarówno dla klubu, jak i piłkarza.
Fot. FotoPyK