Jeżeli ktoś się spodziewał, że starcie Borussii Dortmund z Bayernem Monachium przerodzi się w strzelecki pojedynek Erlinga Haalanda z Robertem Lewandowskim, to srodze się rozczarował. Do spektakularnej potyczki młodego wilczka ze starym wyjadaczem nie doszło, choć Norweg już w pierwszej minucie gry był blisko pokonania Manuela Neuera, lecz jego strzał z linii bramkowej wykopał przytomnie ustawiony Jerome Boateng. Generalnie jednak dzisiejszy Der Klassiker nie był spotkaniem, w którym napastnicy czy skrzydłowi mieli zbyt wiele okazji, by zabłysnąć. Co tu dużo mówić – to był po prostu mecz walki. Lecz wcale nie w pejoratywnym znaczeniu.
Tempo gry? Szokująco wysokie.
Oba zespoły wyszły na murawę Signal Iduna Park nabuzowane i kapitalnie zorganizowane w pressingu. Tak naprawdę cała pierwsza połowa upłynęła na wzajemnym kąsaniu się i próbach przeprowadzenia akcji po szybkim odbiorze piłki na połowie przeciwnika. Początkowo wydawało się nawet, że piłkarze Borussii Dortmund wychodzą zwycięsko z tych zapasów, inicjatywa była po ich stronie. Nie przekładało się to jednak na żadne klarowne sytuacje bramkowe. Przede wszystkim za sprawą świetnej pracy wykonywanej przez defensorów Bayernu.
Wspomniany już Jerome Boateng grał po profesorsku, nie ustępował mu klasą David Alaba. Wiele arcyważnych interwencji w bocznym sektorze boiska wykonał również Alphonso Davies. Niespełna dwudziestoletni Kanadyjczyk to bez wątpienia ścisła światowa czołówka, jeżeli chodzi o najszybszych piłkarzy. Kiedy wydaje się, że już nie zdoła doścignąć rywala, że już nie ma na to najmniejszych szans, to on nagle odpala turbodoładowanie i kończy szarżę przeciwnika wykonanym z chirurgiczną precyzją wślizgiem. Jednak trzeba zaznaczyć, że defensorzy Borussii Dortmund wcale nie spisywali się gorzej od Bawarczyków, a Mats Hummels i Łukasz Piszczek przypomnieli wszystkim, że w starym piecu diabeł pali. Lewandowski nie miał z tym duetem łatwego życia i przed przerwą właściwie nie zaistniał.
22 próby podania krosowego wykonali zawodnicy Bayernu, tylko jedna zakończyła się sukcesem. I niekoniecznie świadczy to o ich niechlujstwie. Ta statystyka jest raczej dowodem na to, jak doskonale na całej szerokości boiska ustawiła się drużyna BVB.
Dlaczego zatem to Bawarczycy wyrwali się z początkowego klinczu i zaczęli budować swoją przewagę? Cóż, ich moc pochodziła ze środkowej strefy boiska, gdzie z każdą minutą coraz śmielej poczynali sobie Leon Goretzka oraz – przede wszystkim – Joshua Kimmich. Zawsze świetnie ustawiony, odcinający rywalom najprostsze kierunki do podania piłki. Agresywny w kryciu, ale nie przeginający z nieprzepisowymi zagraniami. Na dodatek w 43. minucie spotkania Kimmich swój genialny występ potwierdził cudownym golem. Pokusił się o wcinkę za kołnierz bramkarza, jakiej nie powstydziłby się Francesco Totti. Fakt faktem, że Roman Burki mógł się w tej sytuacji zachować zdecydowanie lepiej i sparować futbolówkę na bok, ale pal już licho nieudaną paradę bramkarza. Strzał Kimmicha był na tyle przebiegły i piękny, że zasługiwał na to, by wylądować w sieci.
Sam autor gola również solidnie zapracował na status bohatera meczu.
Szkoleniowiec BVB, Lucien Favre, nie zwlekał ze zmianami. Drugą połowę spotkania zaczęli od początku Jadon Sancho i Emre Can. Ten pierwszy miał pomóc w rozerwaniu świetnie zorganizowanej defensywy Bayernu, ten drugi miał załatać dziury w środku pola. Ale to było trochę za mało na Bawarczyków, którzy po przerwie wznieśli się na wyżyny wyrachowania i nie dali sobie zrobić krzywdy.
Inna sprawa, że wydatnie pomogli im w tym arbitrzy, na czele z sędziami obsługującymi ekrany wideoweryfikacji. W 58. minucie dość wyraźny błąd w ustawieniu popełnił Benjamin Pavard, najsłabszy punkt defensywy Bayernu. Dało to rywalom szansę na wstrzelenie futbolówki w pole karne. Piłka wpadła wprost pod nogi Haalanda, który miał nadspodziewanie dużo miejsca i czasu na oddanie strzału, ponieważ pilnujący go Jerome Boateng poślizgnął się i upadł. Norweski super-strzelec uderzył bez zastanowienia. Bardzo mocno i – wydawało się na pierwszy rzut oka – niechlujnie, ponieważ piłka otarła się o gramolącego się z murawy obrońcę.
Jednak już pierwsza powtórka rozwiała wszelkie wątpliwości – Boateng wcale nie podpierał się na murawie, tylko ewidentnie wystawił ramię, blokując strzał Haalanda. Sędzia nie wstrzymał gry, no i nie doszło do weryfikacji, choć pomyłka arbitra była oczywista. Można się zatem – i słusznie – zachwycać znakomitą postawą liderów Bundesligi, ale gdyby nie błąd sędziów popełniony w tak newralgicznym momencie, spotkanie mogłoby mieć zupełnie inny przebieg.
A tak? Cóż, Bawarczycy jeszcze mocniej zacieśnili szeregi obronne i podostrzyli grę, absolutnie pozbawiając Borussię tego, co w ostatnich spotkaniach było jej największym atutem – ofensywnego rozmachu i radości z atakowania.
Mało tego, w końcówce Bayern był bliski podwyższenia prowadzenia, ale w słupek trafił z dystansu Lewandowski, który dość mocno się rozhulał, od kiedy Favre ustawił swój zespół ofensywniej i zrezygnował z gry trójką w tyłach. Ostatecznie jednak Polak gola nie zdobył i swoim występem summa summarum raczej nie zapracował na wysoką notę.
A już na pewno nie na tak wysoką jak Łukasz Piszczek, który nie ustrzegł się błędów, lecz ogólnie spisał się świetnie.
64 punkty ma obecnie rozpędzony Bayern, 57 oczek zgromadziła natomiast Borussia. Do rozegrania pozostało obu ekipom po sześć spotkań. Nie chcemy przedwcześnie wygaszać emocji, ale wydaje się, że ekipa Favre’a powinna już się raczej skoncentrować na tym, by odeprzeć ataki pościgu i utrzymać drugą lokatę w stawce. Bawarczycy na finiszu rozgrywek sprawiają wrażenie nietykalnych. Choć dziś nie zachwycili akurat spektakularną ofensywą, lecz organizacją i wyrachowaniem.
BORUSSIA DORTMUND 0:1 BAYERN MONACHIUM
(J. Kimmich 43′)
fot. NewsPix.pl