Często bywa tak, że rozwiązania w teorii przejściowe, w praktyce okazują się tymi, które trwają najdłużej. Doskonale zna temat każdy, kto zastosował tak zwaną prowizorkę podczas remontu mieszkania. Zachodzi zatem uzasadnione przypuszczenie, że dopuszczona przez FIFA możliwość dokonywania pięciu zmian w meczu pozostanie w futbolu na stałe, a nie tylko do 31 grudnia 2020 roku. Co otworzyłoby oczywiście szereg zupełnie nowych możliwości i mogłoby wręcz zrewolucjonizować podejście trenerów do strategii meczowej, lecz niosłoby też za sobą kilka zagrożeń, choć raczej nie dla klubów z najwyższej półki.
Na początku maja 2020 roku na oficjalnej stronie Międzynarodowej Federacji Piłki Nożnej pojawił się komunikat o następującej treści:
Dla rozgrywek, które już się zaczęły, albo dopiero mają się zacząć i skończyć przed 31 grudnia 2020 roku, Międzynarodowa Rada Piłkarska (IFAB) zaakceptowała propozycję FIFA, by wprowadzić tymczasową zmianę przepisów, dopuszczającą przeprowadzenie maksymalnie pięciu zmian w jednej drużynie. Jednakże, żeby zapobiec zakłóceniu gry, obie drużyny będą miały tylko trzy okazje do dokonania zmian. Zmiany mogą być również dokonane w przerwie spotkania. Tymczasowa poprawka wchodzi w życie ze skutkiem natychmiastowym i zostaje wprowadzona z uwagi na to, że mecze mogą być rozgrywane w niewielkich odstępach czasowych i w trudnych warunkach atmosferycznych, co może mieć niekorzystny wpływ na zdrowie piłkarzy. Organizatorzy poszczególnych rozgrywek zadecydują o zastosowaniu tej poprawki. IFAB oraz FIFA postanowią natomiast w przyszłości, czy zmiana zostanie przedłużona (na przykład na 2021 rok).
Brzmi to wszystko całkiem logicznie i spójnie. Władze Bundesligi, która z przytupem powróciła wczoraj do gry, dość skwapliwie postanowiły skorzystać z tej furtki i pewnie tym samym tropem pójdą przedstawiciele wielu innych lig, choć raczej nie polskiej, biorąc pod uwagę negatywne nastawienie prezesa Zbigniewa Bońka, który te zmiany określił “populistycznymi”.
To jednak nie koniec. Jako że przepisy niezmiennie dopuszczają również dokonanie dodatkowej zmiany w dogrywce, może się okazać, że w którymś ze spotkań Pucharu Niemiec dojdzie aż do sześciu zmian. Ponad połowa (!) zespołu zejdzie z boiska, praktycznie wszyscy rezerwowi pojawią się na murawie. Futbol naprawdę, nomen omen, zmieni się na naszych oczach. Czym oczywiście nie musi martwić się szczególnie, dajmy na to, Bayern Monachium. Jeżeli spojrzymy sobie na ławkę rezerwowych Bawarczyków z ich ostatniego oficjalnego spotkania (8 marca 2020 roku, zwycięstwo 2:0 nad Augsburgiem), ujrzymy tam takich piłkarzy jak Corentin Tolisso, Leon Goretzka, Lucas Hernandez, Javi Martinez czy Alvaro Odriozola. Ich łączna wartość rynkowa to pewnie około dwustu milinów euro, jeśli nie lepiej. Na jednego tylko Hernandeza oskarżani o skąpstwo działacze Bayernu wydali 80 baniek w twardej walucie.
Bayern może sobie zatem pozwolić na to, by trzymać w klubie dwie… No, może nie dwie równe jedenastki, nie przesadzajmy. Niemniej, trener Hans-Dieter Flick bez wątpienia ma do dyspozycji zmienników, którzy nawet w klubach z ligowej czołówki mogliby z powodzeniem pełnić rolę gwiazd, albo co najmniej zawodników wyjściowego składu.
Dwie dodatkowe zmiany to może być dla niego niezłe narzędzie w walce z kłopotem bogactwa.
Oczywiście piłkarzom o dużych ambicjach rola rezerwowego na dłuższą metę raczej nie odpowiada. Jest to częste zarzewie konfliktu z trenerem, powód do kwasów w szatni. Tutaj znowu dobrym przykładem jest Bayern. Arjen Robben i Franck Ribery nawet na ostatnim etapie kariery w stolicy Bawarii nie znosili rozpoczynania meczów na ławce rezerwowych, do furii potrafiło ich także doprowadzić zejście z boiska w trakcie spotkania. Wielokrotnie do mediów przeciekały doniesienia o tym, że ten czy inny piłkarz Bayernu jest niezadowolony ze swojej pozycji w zespole i kopie dołki pod szkoleniowcem albo wymusza transfer.
Ale może podejście piłkarzy do roli rezerwowego się nieco odmieni, jeśli pojawienie się na boisku z ławki będzie oznaczało nie szarpaninę z rywalem w samej końcówce spotkania, lecz regularną grę w wymiarze trzydziestu, a może nawet czterdziestu pięciu minut?
ODROBINA HISTORII
Zanim jednak do reszty popuścimy wodze wyobraźni i uciekniemy w sferę zupełnych spekulacji, skupmy się na moment na faktach.
Ostatnie kombinacje FIFA to naturalnie nie jest pierwszy przypadek, gdy przepis o zmianach ulega nowelizacji. Dopiero w 1958 roku po raz pierwszy oficjalnie dozwolono, by w miejsce kontuzjowanego piłkarza pojawił się na boisku rezerwowy. Wcześniej drużna, która straciła zawodnika z powodu urazu – nawet jeżeli był to bramkarz – musiała sobie po prostu radzić bez niego, poza incydentalnymi wypadkami, gdy na murawę wbiegał zmiennik. Zresztą nie we wszystkich rozgrywkach zastosowano od razu te nowe przepisy. Wystarczy wspomnieć konfrontację Górnika Zabrze z Tottenhamem Hotspur w pierwszej rundzie Pucharu Europy z 1961 roku. Zabrzanie wygrali przed własną publicznością z mistrzami Anglii 4:2. Tylko 4:2. Po 48 minutach prowadzili czterema golami i zanosiło się na pogrom.
Co stało się potem? Pisaliśmy na Weszło: “Wtedy do akcji wskoczył żołnierz do zadań specjalnych – Dave Mackay. Pierwszą ofiarą rozjuszonego Mackaya padł Jan Kowalski. Brutalnie sfaulowany zawodnik został zniesiony z boiska w siedemnastej minucie drugiej połowy i już nie zdołał powrócił na plac gry. Oznaczało to, że gospodarze muszą dokończyć mecz w dziesiątkę. Wkrótce potem Mackay wykluczył też z gry Musiałka, czyli najjaśniejszą postać całego widowiska. Osłabieniu zabrzanie spanikowali – padła organizacja gry, a Spurs zdołali wpakować Hubertowi Kostce dwie bramki, zmniejszając tym samym rozmiary porażki
– Powinniśmy byli wygrać różnicą trzech bramek. Wszyscy moi zawodnicy zasłużyli na wielkie słowa uznania za ambitną grę i zrealizowanie założeń taktycznych. Anglicy do 60 minuty grali bardzo fair, później jednak przekroczyli wszelkie ramy przyzwoitości. Moim zdaniem Mackay zasłużył na usunięcie z boiska – złościł się Augustyn Dziwisz, szkoleniowiec Górnika”.
W rewanżu polski klub został już rozbity i odpadł z rozgrywek.
Tak to wtedy wyglądało. Rzeźnik Mackay mógł swoją agresywną grą odmienić losy całego dwumeczu.
Jeżeli chodzi o finały mistrzostw świata w piłce nożnej, pierwszych zmian dokonano dopiero podczas turnieju w Meksyku w 1970 roku. Anatolij Puzacz, reprezentant Związku Radzieckiego, został premierowym zawodnikiem wprowadzonym z ławki na mundialu.
A potem to już się potoczyło. Coraz większą liczbę piłkarzy wpuszczano na ławkę rezerwowych (najpierw pięciu, później siedmiu, obecnie w niektórych ligach nawet jedenastu), no i zmian też pojawiało się coraz więcej. Wreszcie w 1995 roku po raz pierwszy oficjalnie dopuszczono dokonywanie trzech zmian podczas meczu, z których żadna nie musiała wiązać się z kontuzją uniemożliwiającą danemu piłkarzowi kontynuowanie gry. Kolejnej modyfikacji przepisu dokonano właściwie całkiem niedawno, bo przed czterema laty. Wówczas w Niemczech po raz pierwszy pozwolono trenerom na dokonanie czwartej zmiany w trakcie dogrywki. Tym samym tropem poszła UEFA, wprowadzając podobne regulacje w europejskich pucharach od sezonu 2018/19.
Młyny piłkarskich federacji zazwyczaj mielą powoli, więc trudno było się spodziewać, że tak prędko dojdzie do kolejnej zmiany w przepisach. Na razie tymczasowej, ale i tak pod wieloma względami rewolucyjnej.
NOWE PRZEPISY ZAGROŻENIEM?
Jak świat światem i jak futbol futbolem, jednym z podstawowych atutów, jakie może wypracować drużyna podczas przygotowań do sezonu jest szeroko pojęte wybieganie. Nierzadko będące najmocniejszą kartą w talii zespołów, które mają nieco mniej argumentów czysto piłkarskich i starają się nadrobić te braki właśnie ciężką harówką na całej przestrzeni boiska. Agresywnie doskakując do rywala, zakładając pressing, szukając szans do błyskawicznych kontrataków. Dobrym i oczywistym przykładem może być tutaj Atletico Madryt w wydaniu Diego Simeone. Los Colchoneros w latach swojej świętości potrafili fizycznie zdominować każdego przeciwnika, choćby i najpotężniejszego. Nagle przestawało mieć znaczenie, że w ekipie przeciwnika występuje Leo Messi. Madrytczycy skutecznie narzucali swoje warunki gry.
Atletico trochę się wraz z upływem lat zmieniło, ale wciąż potrafi na tym patencie zaskoczyć rywala. Boleśnie przekonał się o tym przecież Liverpool. A na poziomie hiszpańskiej ekstraklasy niemałe sukcesy odnosi również naśladowca Simeone, czyli Jose Bordalas, szkoleniowiec Getafe. – Na treningach nie ma zgody na dreptanie – mówi Javier Vidal, spec od przygotowania fizycznego w sztabie Getafe. – Piłkarze cały czas muszą być w ruchu, bo takie jest też nasze meczowe zapotrzebowanie. Podczas meczu nie momentów przeznaczonych na odpoczynek, zatem gracze muszą być do tego przyzwyczajeni.
Pytanie numer jeden: czy kluby takie jak Getafe wciąż będą mogły przechylać szalę zwycięstwa na swoją korzyść poprzez wypracowanie przewagi w przygotowaniu fizycznym, jeżeli przeciwnik będzie miał do dyspozycji aż pięć zmian?
Działa to w dwie strony. Służący nam za przykład Bordalas dostanie bowiem możliwość, by dostarczyć swojej drużynie potężny zastrzyk świeżej krwi, na czym Getafe bez wątpienia skorzysta, gdy podstawowi gracze wypompują się z energii w drugiej połowie. Jednak wciąż mówimy o klubie, który ma mocno ograniczone możliwości finansowe w porównaniu do największych potęg Starego Kontynentu. Dla takich ekip jak Azulones wprowadzenie czwartego czy piątego piłkarza z ławki będzie się wiązać z zauważalnym spadkiem w jakości. Choćby Zinedine Zidane z Realu Madryt nie stanie przed podobnymi dylematami. On podczas ostatniego ligowego meczu “Królewskich” (8 marca 2020 roku, 1:2 z Realem Betis) posadził w gronie rezerwowych między innymi Federico Valverde, Garetha Bale’a, Ferlanda Mendy’ego, Jamesa Rodrigueza czy Mariano Diaza.
Tutaj dochodzimy do problemu numer dwa. Już teraz średniaki z pięciu najlepszych lig Starego Kontynentu mają olbrzymie kłopoty, by utrzymać w swoich szeregach najlepszych zawodników. Jeżeli tylko któryś z europejskich super-klubów uprze się na transfer tego czy innego piłkarza, zwykle negocjacje nie trwają szczególnie długo. Spójrzmy choćby na Manchester United. “Czerwone Diabły” od paru ładnych lat nie są klubem realnie rywalizującym o triumf w Champions League, nawet na krajowym podwórku ekipa z Old Trafford ma coraz większe problemy z utrzymaniem się w ścisłej ligowej czołówce. Nie przeszkodziło to jednak działaczom Manchesteru w dopięciu transferu Harry’ego Maguire’a z Leicester City, choć przecież “Lisy” mają wszelkie argumenty, by uchodzić obecnie – sportowo, nie finansowo – za klub mocniejszy od United.
Jeśli przepis o pięciu zmianach zostanie w księdze piłkarskich reguł na stałe, zarysowany powyżej proces może się pogłębić.
Teraz piłkarze przy transferze do większego klubu nie kierują się (a przynajmniej nie zawsze) wyłącznie aspektem finansowym, ale biorą też pod uwagę inne czynniki. Pozycję w nowym zespole, prognozowany czas gry. Jednak rola rezerwowego może już nie być taka straszna, gdy trener będzie mógł dość swobodnie tasować składem nawet w przerwie spotkania.
Spójrzmy choćby na NBA, gdzie istnieje od dekad pojęcie “szóstego gracza”. Chodzi o najważniejszego spośród rezerwowych zawodników, który – choć z przyczyn taktycznych zaczyna mecze na ławce – często pełni w drużynie znacznie istotniejszą rolę niż niektórzy z etatowych koszykarzy podstawowej piątki. Od sezonu 1982/83 przyznaje się nawet nagrodę dla najlepszego Sixth Mana sezonu zasadniczego, mają ją w dorobku między innymi tacy giganci basketu jak Manu Ginobili, Kevin McHale, James Harden czy John Starks. Na razie w piłkarskiej nomenklaturze mianem “dwunastego zawodnika” zwykło się określać żywiołową publiczność, lecz w przyszłości ten tytuł może już przysługiwać zawodnikowi, który rozpoczyna spotkania na ławce tylko dlatego, by w drugiej połowie spotkania uderzyć ze zdwojoną siłą. A może nawet nie w drugiej połowie, lecz po, dajmy na to, trzydziestu minutach gry?
To piłkarska futurologia, lecz na pewno nie zabraknie szkoleniowców, którzy w nowych warunkach pokuszą się o ryzykowne, nietypowe rozwiązania. Taki Marcelo Bielsa z pewnością wykombinuje coś specjalnego, jeśli dostanie do ręki nowe narzędzia. A z drugiej strony znajdą się pewnie tacy, którzy po czwartą i piątą zmianę będą sięgać rzadko, raczej traktując to jako ostatnią deskę ratunku. Widzieliśmy to we wczorajszych meczach Bundesligi. Nie wszyscy szkoleniowcy sięgnęli po komplet zmian.
Na razie pole manewru ograniczają im również tylko trzy “okienka”, w jakich można dokonywać roszad. Ale to pewnie kwestia przyzwyczajenia. Im dłużej pogramy wedle nowych reguł, tym częściej trenerzy będą się uciekać do nieszablonowych posunięć.
Tak czy owak, pozycja dwunastego, trzynastego czy czternastego zawodnika w rotacji klubu celującego w zwycięstwo w Lidze Mistrzów to znacznie bardziej łakomy kąsek niż status gwiazdy w klubie mocującym się z rywalami na poziomie Ligi Europy. Już teraz tak jest, a dopuszczenie pięciu zmian w podstawowym czasie gry i szóstej w dogrywce może ten stan rzeczy bardziej ugruntować i jeszcze mocniej skusić zawodników, by godzili się na transfer do najpotężniejszych ekip, nawet jeśli czeka ich tam tylko rola zmiennika-zadaniowca.
To niewielkie, ale jednak niebezpieczeństwo. Im większą potęgę skupią w swojej garści czołowe europejskie kluby, tym mocniej oberwie w konsekwencji po głowie sam dół futbolowej piramidy, dostarczający talenty do topowych lig. W tym rzecz jasna Polska.
NOWE ZASADY = NOWE MOŻLIWOŚCI
Skąd w ogóle stanowiące podstawę dla tych spekulacji przypuszczenie, że zmiana może zostać utrzymana na stałe?
Cóż – przede wszystkim, to ewentualne przedłużenie tymczasowych przepisów na 2021 rok sugeruje sam komunikat opublikowany przez FIFA. A jeżeli w grę wchodzi rok 2021, to właściwie dlaczego nie 2022? Czy trenerzy z czołowych europejskich lig na przestrzeni ostatnich lat nie uczynili przypadkiem przemęczenia zawodników jednym z głównych punktów swoich tyrad na konferencjach prasowych, zwłaszcza po przegranych meczach w którymś z krajowych pucharów?
Pep Guardiola: – Trzeba zmniejszyć liczbę rozgrywek, niektóre po prostu zlikwidować. Grajmy mniej meczów, mniej turniejów. Więcej jakości, mniej ilości. Ludzie naprawdę poradzą sobie przez chwilę bez futbolu. Przy aktualnej liczbie rozgrywanych meczów zawodnicy pękają. Mnie to w ogóle nie zaskakuje. Żal mi Kane’a, żal mi Rashforda. Władze powinny spojrzeć na te przypadki i przemyśleć, czy nie należy wreszcie wysłuchać naszych narzekań. Wszyscy managerowie o tym mówią. Gramy co trzy dni, czasem co dwa dni. Zawodnicy cierpią. Chcą jak najlepiej dla klubu, presja jest duża, ale dają z siebie wszystko. W końcu ciało odmawia posłuszeństwa.
Jurgen Klopp: – Szanuję Puchar Narodów Afryki, naprawdę. Uwielbiam te rozgrywki. Ale jest oczywistym problemem dla mnie, jako trenera klubu, gdy mój zawodnik opuszcza zespół, żeby wziąć udział w tych rozgrywkach w samym środku sezonu. Powrót Pucharu Narodów Afryki na miesiące zimowe oznacza dla nas katastrofę. Na dodatek nie mamy żadnej mocy, by powstrzymać naszych zawodników przed wyjazdem. Oczywiście może im zabronić wylotu na turniej, ale wtedy piłkarza czeka zawieszenie. Jak to w ogóle możliwe, że klub płaci zawodnikowi, a nie może decydować jego losie? Ale ja sobie mogę gadać, nikt tego nie słucha. Pewnie znowu o mnie napiszą „maruda z Liverpoolu”. Dopóki ktoś nie pójdzie po rozum do głowy, będę marudą. Pojawia się coraz więcej meczów do rozegrania w różnych terminach, w różnych rozgrywkach, na różnych kontynentach. Odpoczynek? Piłkarze prawie w ogóle nie mają czasu na przerwę od futbolu.
Poszerzenie limitu zmian na stałe bez wątpienia byłoby ważnym posunięciem w walce z przeciążeniami piłkarzy topowych. A jeżeli krok ten zostanie wykonany przy jednoczesnym zachowaniu obecnej liczby rozgrywanych spotkań? Cóż – i cnota zostanie, i rubelek w kieszeni.
Bo przecież terminarz wcale nie stanie się mniej napięty po wakacjach, które rzeczywiście zapowiadają się na wyjątkowo szalone. Sezon 2020/21 trzeba będzie rozegrać w równie zwariowanym tempie, żeby zdążyć przed przesuniętymi mistrzostwami Europy. Już słychać przebąkiwania o planowanym przez UEFA odwołaniu eliminacji do Champions League. A jak już uda się jakoś rozegrać to dziwaczne Euro, to na horyzoncie zamajaczą przecież natychmiast równie dziwaczne mistrzostwa świata w Katarze, które zostały przesunięte na listopad i grudzień, co tak naprawdę wysadzi w powietrze standardowy, znany od lat kalendarz europejskiej piłki. Do tego dochodzi jeszcze Liga Narodów, którą też trzeba będzie jakoś między spotkania ligowe wcisnąć. Dodatkowego rozmachu chciano też nadać Klubowym Mistrzostwom Świata, na 2021 rok zaplanowano kolejną edycję rozgrywek Copa America i Pucharu Narodów Afryki. Przed nami również rewolucja w europejskich pucharach, powstanie trzecich rozgrywek.
Totalny młyn.
W takich okolicznościach do przepisu o pięciu zmianach łatwo będzie po prostu przywyknąć.
Na krótszą metę – czyli latem tego roku – okaże się on bez wątpienia wygodny dla wszystkich. Zwłaszcza dla szkoleniowców. Abstrahując od oczywistego tematu, jakim jest oszczędzanie sił i zdrowia zawodników, trenerzy zostaną wyposażeni w nowe instrumenty taktyczne.
Na przestrzeni dwóch przerw w meczu pojawi się możliwość dokonania czterech zmian. To przecież w zupełności wystarczająca liczba, by przestawić wajchę z ofensywnego nastawienia na defensywę i odwrotnie. Drużyna murująca dostęp do własnej bramki będzie mogła dość gwałtownie przerzucić się na frontalny atak. Tak zwane “zarządzanie meczem” przez szkoleniowca stanie się jeszcze istotniejsze niż do tej pory, ewentualne błędy w przedmeczowych założeniach będzie można łatwiej skorygować. Kiepska dyspozycja tego czy tamtego piłkarza też zostanie zatuszowana szybciej niż dotychczas. Co wcale nie musi oznaczać, że gwałtowne zwroty akcji – których w ostatnich latach na najwyższym poziomie, choćby w Lidze Mistrzów, nie brakowało – staną się jeszcze powszechniejsze. Więcej świeżych zawodników w końcówkach spotkań to mniej wolnych przestrzeni, lepsza realizacja taktyki i skuteczniejsza defensywa.
Poszerzenie limitu zmian wydaje się również – a może nawet przede wszystkim – szansą dla zawodników nieopierzonych. Wystawienie ich w wyjściowej jedenastce stanie się znacznie mniej ryzykowne, jeśli w zanadrzu pozostanie aż pięć możliwości na dokonanie korekty. Nie wspominając już o tym, jak wielu chłopaków będzie można dać szansę występu przy wysokim prowadzeniu. Zwykle był to jeden szczęśliwiec, w nowym układzie może nawet dwóch czy trzech, jeśli aż tylu żółtodziobów zasiądzie akurat na ławce rezerwowych.
Na to oczywiście trudno narzekać, aczkolwiek niepokój wobec nowych przepisów – nawet biorąc pod uwagę, że na razie mówimy o rozwiązaniu tymczasowym, dostosowanym do wyjątkowej sytuacji – jest chyba dość naturalny. Trochę inaczej niż choćby w przypadku wprowadzenia VAR-u. To była wielka rewolucja w dziedzinie sędziowania, gdzie oczywiste plusy zdecydowanie przyćmiewały ewentualne minusy. Wady rozszerzenia limitu zmian do pięciu są zdecydowanie bardziej wyraźne.
MICHAŁ KOŁKOWSKI
Fot.NewsPix.pl