Kreatywni ofensywni pomocnicy to w polskiej piłce towar chyba nawet bardziej deficytowy niż lewi obrońcy. Z utęsknieniem wypatrujemy playmakera z prawdziwego zdarzenia. Stąd warto z uwagą śledzić, jak rozwija się kariera Mateusza Bogusza, który ma wiele, by w przyszłości rozwiązać jeden z najbardziej palących problemów biało-czerwonych. Kiwka, przyjęcie kierunkowe, bomba z dystansu, a do tego spora szczypta futbolowej bezczelności.
Jako 16-latek debiutował w Ruchu Chorzów, szybko zamieniając numer 71 na „dychę” na plecach. Jako 17-latek grał już w reprezentacji U-20 na mistrzostwach świata, jako 18-latek jest regularnie powoływany przez Czesława Michniewicza do kadry U-21, gdzie w czterech meczach eliminacji mistrzostw Europy uzbierał już gola i trzy asysty.
Dlaczego Ruch nie puścił go na testy do Napoli? Co to znaczy, że u Marcelo Bielsy trenuje się tak, jak u żadnego innego trenera na świecie? Jak został bohaterem filmu już na pierwszym zgrupowaniu U-21?
Gdybym był właścicielem klubu piłkarskiego i chciałbym pozyskać Mateusza Bogusza, ile musiałbym dziś za niego zapłacić Leeds?
– Szczerze? Nie mam pojęcia, nigdy się tym nie interesowałem, nie patrzyłem pod tym kątem na siebie ani na innych zawodników.
Gdy w Kanale Sportowym padło takie pytanie względem Kamila Grabary, mówił, żeby zajrzeć na Transfermarkt. Tylko że tam jesteś wart 100 tysięcy euro…
– No, za 100 tysięcy, to by mnie raczej nie puścili.
Trener Juan Ramón Rocha powiedział z kolei, że jego zdaniem twoja wartość dziś przekracza pięć milionów funtów.
– Trenowałem u niego rok, to może on coś tam na ten temat wie.
Czujesz odpowiedzialność na swoich barkach? W Polsce rzadko pojawiają się kreatywne dziesiątki. Widać zresztą, że w reprezentacji grasz w roczniku starszym o trzy lata.
– Nie da się tego uniknąć. Czytam o sobie, że w przyszłości może ze mnie coś być, ale nie nazwałbym tego ciężarem, odpowiedzialnością, że muszę coś osiągnąć. Piłka to jedyne, co umiem robić. To znaczy… to, czy umiem, to się okaże. Podchodzę do takich tematów na luzie, robię swoje i co będzie, to będzie. A wiem, że będzie dobrze.
Widziałem na twoim pożegnalnym filmie w TV Niebiescy, że nim zostałeś zawodnikiem, byłeś jednym z kibiców.
– Grałem w Ruchu, czułem się z tym klubem zawsze mocno związany. Na wyjazdy nie jeździłem, ale na meczach u siebie byłem regularnie.
Trafiłeś na burzliwe lata, spadek z ekstraklasy, duże problemy finansowe klubu. Odczuwałeś to jako zawodnik akademii?
– Nie, nie mówiło się o tym. Wiadomo, w szatni pierwszej drużyny było inaczej, ale w akademii – nic a nic. Jeśli chodzi o mecze, o wyjazdy, to jeździliśmy nawet czasami dzień wcześniej, klub nie dał nam odczuć, że ma jakieś kłopoty.
Debiutowałeś w pierwszym zespole, jak miałeś 16 lat.
– Nie pamiętam tego meczu jakoś szczególnie. Zagrałem może z osiem minut z Bytovią. Zdecydowanie bardziej w I lidze zapadł mi w pamięć mecz z GKS-em Katowice. Oni grali o awans, my byliśmy już praktycznie pewni spadku, a udało się wygrać 1:0. Czuło się, że to derby, może nie największe na Śląsku, ale jednak derby. Na meczu było sporo kibiców, można było poczuć, że to coś innego, wyjątkowego.
W Ruchu zaczynałeś z numerem 71, ale szybko zmieniłeś na 10. Odważnie, jak na gościa, który nie może legalnie w sklepie kupić piwa.
– Sam ją zabrałem. Wolna była, a dycha nie może być przecież nieobsadzona.
Starszyzna nie miała nic przeciwko?
– Wiadomo, starsi coś tam w szatni mnie podpuszczali, ale nie było żadnego złośliwego podejścia. Bardziej ze strony kibiców, oni coś tam kiedyś mówili. W zarządzie był też jeden z byłych zawodników Ruchu i mówił, że nie powinno tak być, że młody bierze dychę. Ale to tylko numer.
Trener Rocha znał się z Marcelo Bielsą. Utorował ci w jakiś sposób drogę do Leeds?
– Byłem z nim cały czas w kontakcie i nie powiem, przed transferem też dopytywałem go o trenera Bielsę. Mówił mi, że jak tam pójdę, to na pewno nie pożałuję. Jakiś tam udział w tym transferze miał, pomógł mi podjąć decyzję. Tłumaczył, jak to wszystko wygląda. Pisaliśmy ze sobą na ten temat na Messengrerze.
Zainteresowane tobą było też choćby Napoli.
– Tak, miałem ofertę testów, ale Ruch nie chciał mnie puścić. Propozycja przyszła w środku sezonu, jakoś w marcu czy kwietniu. Nie wiem, czy sam trener Rocha nie postawił weto ze względu na to, jaki to był czas w rozgrywkach.
Coś cię zaskoczyło już po transferze do Anglii?
– Wszystko było nowe, inne. Tym bardziej, że trener Bielsa jest trenerem na tyle specyficznym, że po jakimś czasie uświadomiłem sobie, że tutaj nie trenuje się jak w Anglii, tylko inaczej, pod innym kątem.
To znaczy?
– „Clichy” (Mateusz Klich – przyp. red.) mówił mi od początku, że tak, jak trenuje się u Bielsy, to nie będę trenować już nigdy w życiu. Jakbyś zobaczył taki trening, to naprawdę mógłbyś się lekko zdziwić. Wszystko opiera się o sytuacje meczowe, totalne podporządkowanie pod kolejnego przeciwnika. My, rezerwowi, i ci, którzy co jakiś czas łapią się na ławkę, gramy zawsze z pierwszym składem 11 na 11. Ustawiamy się tak, jak przeciwnik, z którym będziemy grać w weekend. Zawsze na 3-4 dni przed meczem jest taka gierka.
Bielsa podobno sam zabiegał o twój transfer. Jak przyjechałeś pierwszy raz do Leeds, to on witał cię w klubie, wzorem na przykład Chrisa Hughtona, który zwykł witać w Brighton nowe nabytki, również te z zespołów młodzieżowych?
– Nie. Trener nie jest osobą, która za bardzo chce utrzymywać jakieś bliższe relacje z zawodnikami. On jest zdania, że trener nie powinien czuć więzi z zawodnikami. Nie rozmawiamy więc z trenerem Bielsą. Jak jest coś do wytłumaczenia, to rozmawia się z drugim, z trzecim trenerem, kilku ich tutaj ma.
Mówi się, że drużyny idą w ogień nie za Bielsą, tylko za wynikami, jakie się z nim osiąga.
– Można tak powiedzieć. Wiadomo, treningi nie każdemu się podobają, nie dla każdego są fajne i przyjemne. Ale potem patrzysz na tabelę, na to, jak gramy i… cóż, nie ma nic więcej do dodania. Wynikami zawsze się obronisz, tak jest w tym wypadku. W tym sezonie właściwie w żadnym meczu, jaki oglądałem czy z ławki, czy z trybun, czy w telewizji, druga drużyna nie prezentowała się lepiej od nas. Od pierwszej do dziewięćdziesiątej minuty. Jakbyś sobie przejrzał stracone bramki, to albo stałe fragmenty, albo kontra.
Mnie się Bielsa kojarzy ze szkoleniowcem, u którego zawsze bardzo mocny jest początek sezonu, pamiętam choćby jego start w Marsylii, zespół rozjeżdżał rywali jak walec. A potem przychodzi załamanie, jakby zaczynało brakować sił.
– Trener nie robi za dużo zmian w pierwszej jedenastce, jakby przejrzeć sobie wyjściowe składy z tego sezonu, to zmieniło się może jedno nazwisko, może dwa. Praktycznie tylko jeśli ktoś ma kontuzję lub pauzuje za kartki, to wtedy następuje zmiana. A w Championship tych meczów jest mnóstwo, 46 w sezonie. No to wiadomo, że może się zdarzyć moment zadyszki.
Ty zaś, przez te nieliczne zmiany, nauczyłeś się chyba cierpliwości. Wciąż jesteś przecież bez debiutu w Championship.
– Nauczyłem się, zobaczymy, na ile mi jej wystarczy. Wkurzam się, że nie dostaję szans. Ale patrząc pod względem rozwoju i tego, jak się tutaj trenuje, to mogę ci szczerze powiedzieć – czuję, że rozwinąłem się niesamowicie na przykład jeśli chodzi o wytrzymałość. Mógłbym w każdej chwili wskoczyć, zagrać 90 minut, zmierzyć się z takim wysiłkiem, jak zawodnik pierwszego składu i nie byłoby problemu. Powiem ci, że rezerwowi mają niejednokrotnie ciężej od pierwszego składu. Jak pierwsza jedenastka gra mecz w weekend i za trzy dni ma kolejny, to my na przykład dzień przed tym spotkaniem gramy po jedenastu z zespołem U-23. A uwierz mi, że te mecze są niejednokrotnie trudniejsze do wytrzymania niż normalne spotkania ligowe. Gramy pięć albo sześć razy po pięć minut, cały czas na „żyle”, na pełnym gazie.
Nie chodziło ci mimo wszystko po głowie jakieś wypożyczenie, by łapać minuty?
– Rozważałem to, ale klub nie bardzo chciał się zgodzić. Ale później zauważyłem też, że robota, jaką wykonuję tutaj, przyniesie kiedyś wielkie skutki. Tylko jeszcze nie wiem, kiedy. Dużo rozmawiałem o tym z Klichem, z innymi i powiedzieli, że takiego trenera, takiego przygotowania, jak teraz, to mogę nie mieć już w całej karierze. Jak jest ciężko, to potem może być już tylko łatwiej.
Jak przejdzie się szkołę życia Bielsy, to potem już z górki.
– To nie jest jakaś szkoła przetrwania czy coś, nie chcę, żeby to tak zabrzmiało, że nie wiadomo, co robimy. Bywa ciężko, ale koniec końców robimy to, co lubimy. Idzie się przyzwyczaić.
W reprezentacji Argentyny, którą Bielsa prowadził na mundialu 2002, podczas jednego z treningów Juan Sebastián Verón i Juan Pablo Sorín zaczęli sobie żartować ze swoich fryzur. Mimo że Veron był kapitanem, Bielsa wyrzucił go z treningu i zagroził wyrzuceniem z kadry, jeśli nie będzie zajęć traktował poważnie. U was też jest taki reżim, czy Bielsa zmienił się nieco od tamtego czasu?
– Powiem tak: zależy, kim się jest. Zawodnicy pierwszej jedenastki, to sobie czasem pożartują. Młodzi? Trener Bielsa bardzo wiele od nich wymaga, niesamowicie mu zależy, by skupiali się na treningu. Szczerze, nie raz mieliśmy tak, że na przykład trenujemy rzuty rożne. Przychodzi młody z U-23 na trening, pierwszy raz wybija piłkę z rogu i trener od razu go odstawia od ćwiczenia, bo dograł źle, niestarannie. Na takie rzeczy jest strasznie wyczulony. Czasami robimy rzeczy dziwne, niestandardowe, ale wymaga, by przy każdym ćwiczeniu było maksymalne skupienie. Każde podanie, każda wrzutka musi być dokładna. Jak czasami dam słabe dośrodkowanie, to nie wyobrażasz sobie, co się dzieje. Normalnie jakbym bramkę zawalił!
Raczej reaguje żywiołowo, czy rzuca takie spojrzenie, że wiesz, że nawaliłeś?
– Machnie ręką, coś tam powie pod nosem, spojrzy w dół i coś tam krzyknie. Bardziej mówi do siebie. Często ma też pretensje do… asystenta. Że jak źle zagrałem, mógł mnie od razu poprawić. Wszystko jak w zegarku.
A jak wygląda u niego na przykład kwestia telefonów w szatni?
– Nigdy nie zauważyłem, żeby to mu jakoś przeszkadzało. Nawet, jak komuś zadzwoni telefon, to nie robi z tego problemu, nie wyciąga konsekwencji. Ale poza boiskiem mamy z nim bardzo mały kontakt. Czasami się przyjedzie na jakąś analizę do niego do biura, ale idzie się tam tylko w kwestiach boiskowych.
Da się z nim porozmawiać o czymkolwiek innym niż futbol?
– Mi się jeszcze nie zdarzyło. Byłem może dwa czy trzy razy porozmawiać z trenerem Bielsą, ale to tylko o meczu. Analizowaliśmy go razem. To znaczy… moje analizy wyglądały tak, że usiadłem i odkąd wszedłem, nie odezwałem się ani słowem. Tylko on mówił.
Na co najbardziej zwraca ci uwagę?
– Na detale. Na coś, na co trenerzy dotąd uwagi mi nie zwracali. Styl gry jest tutaj taki, że nie podaje się do nogi. Wszystko zawsze jest na wolne pole. Nie chodzi o to, żeby każdą piłkę grać za obrońców, na sytuację sam na sam. Bardziej o to, że jak na przykład gram na dziesiątce i mam naprzeciwko siebie szóstkę, to nie mam przyjmować piłki z defensywnym pomocnikiem na plecach i próbował się obracać, tylko żebym cały czas szukał przestrzeni. Robił taki ruch, żeby w momencie podanie być już za nim. Niesamowicie duże jest tutaj nastawienie właśnie na nieustanny ruch, na bieganie, na wykorzystywanie wolnych przestrzeni.
Macie później porównanie, jak wiele biegacie na tle innych drużyn?
– Na analizie mamy dostęp do liczby przebiegniętych kilometrów i w każdym meczu mamy od 3 do 5 kilometrów zrobionych więcej jako drużyna. Moim zdaniem to jest spora różnica. Zauważyłem sam po sobie, że odkąd tu gram, to dużo więcej biegam. Taka jest logika gry. Nie zawsze ruch skutkuje tym, że dostaniesz piłkę, ale zwolnisz miejsce dla kogoś innego, kto też jest w biegu.
Czyli styl charakterystyczny dla drużyn Bielsy, ale i jego uczniów – Pochettino, Guardioli.
– Dokładnie. I też pressing, bo praktycznie cały czas gramy agresywnym pressingiem. Pamiętam taką sytuację – gramy mecz w pucharze z zespołem U-23. Czterech nas zeszło z pierwszej drużyny. Na mecze schodzi też trener z pierwszej drużyny, pomocnik Bielsy. W 70. minucie dostajemy czerwoną kartkę, był remis, więc po 90 minutach dogrywka. Prawie godzina gry w dziesięciu na jedenastu, a my cały czas wysoki pressing.
Trener U-23 dba o to, by w tym zespole, bezpośrednim zapleczu pierwszego, wszystko było takie samo, jak w „jedynce”, by grać w identyczny sposób?
– Dokładnie, wszystko mamy takie samo. U-23 jest przedłużeniem pierwszego zespołu, niedługo przed każdym meczem seniorów piłkarze dowiadują się, kto schodzi do U-23. Nierzadko mówimy o piłkarzach z kilkudziesięcioma czy kilkuset występami na poziomie Championship.
Wynotowałem sobie dwa takie momenty, kiedy – tak mi się zdaje – byłeś najbliżej debiutu w Championship. Powiesz mi, czy trafiłem. Pierwszy – po tym meczu z Western Sydney Wanderers podczas przygotowań w Australii, kiedy zagrałeś świetne spotkanie uwieńczone ładnym, zwycięskim golem.
– Tutaj trafiłeś. W pierwszym meczu ligowym pojechałem na ławkę i nie wiem, co się zmieniło, bo miałem wchodzić na boisko, asystent kazał mi się przyglądać, jak gra „Clichy”, jak się porusza, bo zaraz mam za niego wejść. A koniec końców na zmianę wszedł obrońca. Wtedy byłem najbliżej.
Drugi taki moment – kontuzja Jamiego Shackletona w październiku.
– No tak, zagrałem wtedy cały mecz pucharowy ze Stoke i moim zdaniem zaprezentowałem się dobrze. Dlatego też myślałem, że to moja okazja, ale niestety, jeszcze się nie udało.
Stoke to było mocne wejście w seniorską piłkę w Anglii? W drugiej linii naprzeciwko ciebie grali Tom Ince, Sam Clucas – zawodnicy z doświadczeniem w Premier League.
– W pierwszej połowie graliśmy czterema czy pięcioma młodymi i wtedy było ciężko, brakowało nam doświadczenia, utrzymania przy piłce. W środku pomocy nie było chyba nikogo z pierwszego składu. W przerwie trener od razu zrobił trzy zmiany, weszli Forshaw, White i Harrison, natychmiast grało mi się lepiej. Wyrównaliśmy od 2:0 do 2:2, przegraliśmy dopiero w karnych.
Nie było szans, żebyś podszedł do jednej z jedenastek? Strzelanych było aż siedem serii.
– Co ty, zgłosiłem się, ale pierwszeństwo mieli starsi zawodnicy. Nie chcieli oddać. Taka kolej rzeczy.
Byłeś do Anglii ściągany pod kątem zespołu U-23. Zawodnicy tej drużyny mają jakieś obowiązki wobec pierwszego zespołu? Pompowanie piłek, czyszczenie butów, coś takiego?
– U nas jest tak, że młodzi mają jeden dzień wyznaczony na czyszczenie butów pierwszego zespołu. Ale to chłopaki z U-18 są do tego przydzieleni, a nie my. Wiekowo jeszcze bym się łapał, ale z racji tego, że jestem pomiędzy U-23 a pierwszym zespołem, to mnie to ominęło.
Po przylocie do Anglii mieszkałeś sam czy w rodzinie zastępczej?
– Pierwsze pół roku w rodzinie zastępczej i ten czas był bardzo ciężki. Mieszkałem na wsi, miałem pokój 5×5 metrów, ledwo mi się tam telewizor mieścił. Musiałem poczekać aż skończę 18 lat, bo w Anglii są takie przepisy, że nie można mieszkać samemu, jeśli jest się młodszym.
Klub pomaga ze znalezieniem mieszkania, czy wszystko trzeba załatwiać później samemu?
– Oni płacą za mieszkanie, ty masz sobie po prostu coś znaleźć.
Widziałem na twoim Instagramie kilka dni temu, że Kuba Bokiej, skaut Manchesteru City, pomagał ci z malowaniem.
– Odebrałem po prostu swoją nagrodę. Poszedł zakład o malowanie salonu, a jak rybka chwyciła haczyk, no to trzeba było zaciągnąć. Ale zachował się honorowo, przyszedł, pomalował.
Wylatujesz z Leeds, przyjeżdżasz na kadrę U-21, a tam – trener Czesław Michniewicz. Osobowościowo chyba trudno znaleźć bardziej kontrastujących ludzi niż zamknięty na relacje Bielsa i natychmiast skracający dystans Michniewicz.
– Zgadza się. Z trenerem Michniewczem można porozmawiać o wszystkim, zapytać się, to cierpliwie odpowie, wytłumaczy. W Leeds, jak ciebie nie proszą, to się raczej nie odzywasz.
Już na pierwszym zgrupowaniu byłeś bohaterem filmu trenera Michniewicza.
– No tak. Zawsze jest na U-21 tak, że jak przyjeżdżamy, to mamy gierkę dwa razy po 15 minut albo na małe bramki po 30 minut, na dwa składy, które sami sobie wybieramy. Na drugi dzień przychodzę na śniadanie, trener pokazuje mi, że chce pokazać innym moje zagrania, moje wyjścia na pozycje.
To tworzenie przestrzeni, szukanie jej, to coś, co się po prostu ma, czy nad tym musiałeś sporo pracować?
– W tej kwestii wszystkiego nauczyłem się przy trenerze Bielsie. Praktycznie po każdym spotkaniu mam analizę z którymś z trenerów, pokazuje mi moje wycinki z meczu, analizujemy każdą akcję. Dlatego myślę, że to, czego się w Leeds nauczyłem i na co za każdym razem zwracano mi uwagę, robię coraz lepiej. Wiem, gdzie mogę szybciej pobiec, gdzie przeczekać pierwsze tempo i ruszyć później.
Analizy w U-21 słyną z przydomków nadawanych piłkarzom. „Beckenbauer”, „Johnny Walker”…
– U mnie też coś było, teraz już nie pamiętam, co. Zawsze, jak ktoś trenerowi podpadnie z akcją, od razu dostaje ksywkę i jest powrót na ziemię. Mnóstwo tego jest, na każdym zgrupowaniu. Trener zawsze celnie trafi z taką szpilką.
Analizy na U-21 a analizy z Leeds – czym się różnią?
– Różnić się muszą, bo inna jest specyfika kadry, gdzie jesteś tydzień, a inna klubu. Ale na kadrze praktycznie od pierwszego dnia jest przygotowanie pod przeciwnika. Oglądamy właściwie tylko ostatni rozegrany przez nas mecz, potem już szykujemy się konkretnie pod rywala. Mamy go zawsze rozłożonego na czynniki pierwsze. Czasami te analizy na kadrze bywają bardziej szczegółowe niż w klubie.
Ale się opłacają, w meczu z Rosją gol Patryka Klimali, to było wypisz-wymaluj to, co trener kładzie wam do głów o wyjściu na wolne pole od samego początku.
– Wiedzieliśmy wszystko o Rosjanach. Jak lubią grać podaniami i że jeśli w defensywie będziemy dość szczelni, to oni w pewnym momencie zaczną się gubić i tracić piłki. Oni niby mieli inicjatywę, ale groźnych sytuacji, poza początkiem meczu, nie stwarzali. Zawsze potrafiliśmy zaliczyć odbiór, wyjść z kontrą. Rozegraliśmy ten mecz dobrze, zabrakło szczęścia w końcówce, kiedy wyrównali.
Z ręką na sercu – ile czasu spędzasz z iPadem z analizami od trenera Michniewicza?
– Nie powiem, bo potem trener Michniewicz przeczyta wywiad i będą kłopoty! (śmiech) Oczywiście oglądam. Dużo czasu to nie, ale co muszę, to oglądam.
Kontakt między trenerem a wami jest utrzymywany też poza zgrupowaniami?
– Tak, to mnie chyba najbardziej zaskoczyło. Nawet jak nie jesteśmy na zgrupowaniu, to czasami trener Michniewicz wysyła nam jakieś akcje z meczu i je tłumaczy. Na przykład do zgrupowania zostają dwa miesiące, jeszcze nie ma powołań, ale trener wrzuca tam jakieś trzy akcje i tłumaczy, o co tam chodzi. To jest fajne, że on tym cały czas żyje, cały czas myśli o naszej drużynie i zastanawia się, co jeszcze można zrobić lepiej. Nigdy się z czymś takim wcześniej nie spotkałem, żeby nie być na kadrze, a mimo to dostawać w tym czasie jakieś materiały, wskazówki. Albo jakieś zabawne sytuacje – trener wytnie coś z treningu, jak ktoś kopnął się po czole, rzuci do tego jakimś tekstem. Mamy wspólną grupę na WhatsApp, która cały czas żyje.
Nawet teraz, podczas pandemii?
– Teraz trochę ta grupa ucichła, ostatnio były tam życzenia zdrowia z okazji świąt.
Nim trafiłeś do U-21 był mundial U-20 z reprezentacją trenera Magiery. Pierwsze pytanie – masz książkę „Szczęście czy fart”?
– Mam. Jedyna książka, jaką w życiu przeczytałem! (śmiech)
Żarty żartami – ten mundial nie był dla ciebie szczególnie udany. Pierwszy skład z Kolumbią, a potem już do końca ławka. Oceniliśmy twój jedyny występ tak: „bezbarwny jak kolorowa koszulka po kąpieli w wybielaczu”. Zgodzisz się?
– Według mnie nie tylko ja jako ja, ale też jako drużyna byliśmy w tamtym meczu bezbarwni. Ciężko było coś ugrać w pojedynkę. Rozmawiałem później o tym spotkaniu z trenerem Michniewiczem i on wyciągnął z niego jakieś pozytywy. Powiedział, że widzi, jak wychodzę na pozycję, jak chcę piłkę. No ale obejrzałem później to spotkanie, zagrałem słabo. Katastrofy nie było, ale mogę się zgodzić, że ten mecz był – tak jak pisaliście – bezbarwny.
Gdybyś miał powiedzieć, co wyciągnąłeś z pracy podczas mistrzostw z trenerem Magierą, co by to było?
– To, że nawet jak nie gram, to powinienem robić swoje na treningach. Nie ukrywam, że jak po pierwszym spotkaniu zostałem odstawiony, byłem zły, obrażony, że nie gram. Ale nie chciałem tego pokazywać trenerowi. Potem, po mistrzostwach, dostaliśmy na maila raport i dowiedziałem się, że zostało to docenione. Że mimo odpalenia mnie po pierwszym meczu cały czas robiłem swoje na treningach i nie powodowałem jakiegoś zamieszania w grupie. Trener może cię nie widzieć w składzie, może ci piłkarsko nie ufać, trudno. Jestem po tych mistrzostwach silniejszy, to był fajny turniej. Bardzo chciałem się pokazać, ale wiem, że jak nie te, to będą kolejne. Widocznie nie było ze mną tak źle, jeśli niedługo później dostałem powołanie od trenera Michniewicza, zagrałem w drugim meczu z ławki, w trzecim już byłem w pierwszej jedenastce. Mądrzejszy o te mistrzostwa wiedziałem, że jak dostaję z Estonią 15 minut, to muszę z nich wycisnąć maksimum.
Zakładając, że piłka wróci w przyszłym sezonie i będzie on rozegrany normalnie, to jaki sobie cel stawiasz?
– Zacząć grać w pierwszym zespole w Anglii. Nie wiem, czy to będzie w Leeds, ale brakuje mi już grania przy pełnych trybunach, o stawkę. Chciałbym regularnie występować w seniorskim zespole, nie wiem, czy w Championship, czy może w League One. Znając życie, jak Leeds awansuje do Premier League, to będę musiał szukać wypożyczenia. Teraz mnie nie puścili, a szkoda, bo miałem fajną okazję iść do innego klubu z szansą na granie. Chcę, żeby wreszcie ktoś o mnie słyszał nie tylko przy okazji meczów U-23.
Wspomniany już Kamil Grabara w Kanale Sportowym powiedział, że jego powrót do ekstraklasy się nie wydarzy. Też coś takiego byłbyś w stanie dziś zadeklarować?
– Nie mam takiego podejścia, że za żadne skarby nie wrócę. Ale wiem, że mogę dać radę tutaj. Miałem nawet z Polski ofertę, już będąc tutaj w Leeds, ale nawet sam klub nie chciał, żebym był wypożyczony do naszej ligi. Ja też tego nie chciałem.
Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA
fot. FotoPyK/NewsPix.pl