Eric Cantona żadnej pracy się nie boi, to nie powinien być jakiś olbrzymi problem, by ściągnąć go do Polski. Statek? W teorii – jeśli już nawiązujemy do słynnej reklamy – też można byłoby wypożyczyć, dla efektu, ale w sumie równie dobrze możemy postawić na stare dobre betonowe boiska szkolne. W ostateczności nawet na stadionach można ustawić małe bramki. Od 4 maja w Polsce można legalnie grać w piłkę w formule trzech na trzech – zarówno amatorzy na orlikach, jak i zawodowi sportowcy w swoich ośrodkach szkoleniowych mogą spokojnie pakować się w sześciu na trawę i rżnąć do zachodu słońca. Dlatego rzucamy być może kontrowersyjny, ale przemyślany pomysł: grajmy ligę już 4 maja.
Jakie wątpliwości towarzyszą powrotowi Ekstraklasy według już przygotowanego planu?
A czy na pewno zmieścimy się w terminach?
A czy na pewno żadna z drużyn nie skończy pod kwarantanną?
A czy po 30 czerwca Korona zostanie z siedmioma piłkarzami na pokładzie?
Pytania słuszne, zasadne, wymagające odpowiedzi. Wiadomo, za moment kluby rzucą się sobie do gardeł i zaczną negocjować, czy w przypadku zakażenia trzech bramkarzy drużyna zyska prawo do przełożenia meczu, czy jednak będzie musiała wstawić między słupki piłkarza z pola. Każda sporna kwestia będzie roztrząsana godzinami, zresztą niejednokrotnie bardzo słusznie – o tym, że niektóre luki w planie Ekstraklasy SA przypominają kratery po meteorytach mówią dość głośno nawet zwolennicy szybkiego powrotu do grania.
Dlatego wysuwamy własną propozycję, która neutralizuje kompletnie problemy. Otóż: grajmy trzech na trzech!
Pierwsza nieprawdopodobnie wielka korzyść z takiego rozwiązania – pierwszą kolejkę można grać właściwie od 8 do 10 maja, wcześniej od poniedziałku do czwartku poszczególne trójki mogłyby się zgrywać podczas zajęć z trenerami. Od 8 maja do 30 czerwca mamy właściwie piętnaście terminów, więc w teorii powinniśmy się spokojnie wyrobić i z dograniem ligi, i z Pucharem Polski, nim upłyną kontrakty zawodników. A przecież jest jeszcze opcja grania w lipcu. Narzekasz, że dwudziestu zawodnikom 30 czerwca kończą się kontrakty? Spokojnie, wystarczy ci trzech, by dograć ligę w lipcowych terminach.
Odchodzi też problem z ewentualnym przekładaniem spotkań – mamy tak naprawdę aż sześć zapasowych terminów, więc jak się naprawdę uprzemy, to jeszcze zagramy baraże w I lidze i mecz towarzyski reprezentacji Polski.
Druga korzyść – kwestia ewentualnej kwarantanny zarażonych zawodników. Obecnie nie jest w pełni jasne, czy w przypadku zakażenia danego piłkarza, na 2 tygodnie nie zostanie wyłączony cały klub – co przy natężeniu meczów może sprawić, że kompletnie wywróci się terminarz. Dzięki grze trzy na trzy mamy dwie możliwości – albo poczekanie, aż drużyna wróci z kwarantanny, a i tak powinna się zmieścić z dograniem ligi do 20 lipca, albo… wymiana trójki! Ekstraklasie zostało jedenaście terminów. Nawet zakładając czarny scenariusz, że co kolejkę zaraża się cała trójka, jest szansa spokojnie dograć ligę grając jedenastoma różnymi trójkami, w ostatnich kolejkach dobierając tych, którzy już wrócili z kwarantanny.
Miłośnicy czarnego humoru mogą dodać, że kluby z szerszą, około 30-osobową kadrą, dadzą radę nawet, gdyby wielu piłkarzy z kwarantanny już nie wróciło.
Trzecia korzyść – zmieni się sama dynamika gry. Niespecjalnie będzie możliwa “laga na bałagan”, trudno też oczekiwać, że istotną częścią gry pozostanie mocny wyrzut z autu. Drużyny będą zmuszone postawić na widowiskowość – w formule trzy na trzy kluczowe będą albo umiejętności techniczne, drybling i czucie piłki, albo brutalna siła. W obu wypadkach możemy się spodziewać efektownych zagrań, zwłaszcza, że przy ograniczeniu liczby osób na boisku do sześciu, sędzia będzie zmuszony czuwać nad zawodami tak, jak Cantona na pamiętnym statku – poza klatką z piłkarzami.
Okej, ustaliliśmy już, że to projekt bez wad. Kogo w takim razie powinny wystawić poszczególne drużyny?
Wisła Płock – Dominik Furman. W sumie Wisła Płock już grała w tym ustawieniu przez całą jesień.
Korona Kielce – Jacek Kiełb, Marcin Cebula i Petteri Forsell to ekipa, która mogłaby nawet utrzymać Koronę w Ekstraklasie. To znaczy – utrzymaniem zająłby się Forsell, który napierdalałby przez całe boisko od razu po wznowieniu, przejęciu piłki bądź odebraniu podania od kolegi. Marcin Cebula i Jacek Kiełb mieliby tu na celu przede wszystkim wniesienie wartości marketingowej. Cebula nabiłby wreszcie swój niezbyt imponujący bilans goli i asyst na najwyższym poziomie, a Jacek Kiełb… No kurczę, Korona Kielce bez Jacka Kiełba? Może jeszcze bigos bez kapusty?
ŁKS Łódź – tutaj nie ma żadnych wątpliwości – ŁKS stawia na Ratajczyka, Trąbkę, Srnicia i Wolskiego. Wszyscy ci piłkarze razem wzięci mają łącznie około 150 kilogramów oraz 3,5 metra, więc nie byłoby opcji, by ktoś się doliczył, że łodzianie grają w przewadze liczebnej. Zresztą, obserwując mecze ŁKS-u i tak jesteśmy skłonni postawić na pierwszych trzech: Ratajczyk i Trąbka to goście z bujanką, Srnić z kolei, mimo niespecjalnie imponujących warunków fizycznych, wygląda na gościa, który mógłby zagryźć nawet Petraska.
Lech Poznań – śladem filmu “Killer” wystawiamy skład Młodych Wilków. Puchacz, Jóźwiak i Moder. Pierwszy wygląda jak szafa trzydrzwiowa i na dodatek umie grać w piłkę, drugi umie grać w piłkę i na dodatek wygląda jak szafa trzydrzwiowa, trzeci umie grać w piłkę i może kiedyś będzie wyglądał jak szafa trzydrzwiowa.
Raków Częstochowa – dwa miejsca oddajemy Tomasowi Petraskowi, który w drafcie byłby numerem jeden. To jest wybór z cyklu wybierania składów na WF-ie – wolisz mieć tego gościa po swojej stronie niż później liczyć siniaki na piszczelu. W razie czego wypełni całą bramkę albo pół pola karnego. Dwumetrowcowi z Czech dorzucamy kogoś do grania na pianinie – nada się tutaj Miłosz Szczepański. Luta z dystansu, kiweczka, “młody, weź pobiegaj”. W razie czego za Petraska zawsze może wskoczyć Brown-Forbes, czyli mobilna furgonetka opancerzona.
Lechia Gdańsk – Adam Mandziara. Najskuteczniejszy blokujący w lidze – jeśli będzie powstrzymywał ataki rywali tak, jak przelewy na konta lechistów, to jesteśmy spokojni o los Lechii w tabeli
Śląsk Wrocław – Erik Exposito być musi, bo po stylówce wnosimy, że ma doświadczenie w byciu członkiem jakiegoś trio. Konkretnie trio muszkieterów. Może występować w pelerynie i ze szpada w ręku, dodatkowy punkt dla wrocławian za walory estetyczne. Co poza tym? Dalibyśmy Musondę, bo chłop gra jak klasyczny Mati z orlika, który jest szybszy od cienia i twardszy od kamienia. No i Samiec-Talar, bo skoro ma dwa nazwiska, to niech i gra za dwóch.
Wisła Kraków – bierzemy Marcina Wasilewskiego, bo kiedyś zrobił wślizg na dywanie we wrocławskim barze. Olek Buksa, póki jeszcze nie przechwyciła go Barcelona. I Maciej Sadlok, bo nie ma w lidze drugiego ligowca, który oddaje więcej bezsensownych strzałów, a – jak mówi stara piłkarska prawda – musisz dać bramkarzowi popełnić błąd. Skoro bramkarzy w piłce trzyosobowej nie będzie, to jeden na siedemset strzałów będzie mu wpadał.
Arka Gdynia – Fabian Serrarens, Oskar Zawada, Rafał Siemaszko. W myśl zasady – make or break. Punktów może z tego nie będzie, ale przecież liczy się zabawa, szeroko pojęty entertejment i pozytywne emocje.
Piast Gliwice – w Gliwicach toczy się wewnętrzny spór o to, czy wystawić ekipę hiszpańską spod znaku “piłeczka chodzi”, czy jednak postawić na twardzieli. Wygrywają ci drudzy przez aklamacje. Duet Rymaniak-Czerwiński to para tego typu, że gdyby potrącił ich samochód, to zapytaliby kierowcę, czy nic mu się nie stało. Do tego dorzucamy Kirkeskova, bo był zajebiście skuteczny pod Helmowym Jarem.
Pogoń Szczecin – Kostas i Spiridonović być muszą, bo sprawiają wrażenie gości, co i meczyk zagrają, i piwko po meczu chlusną, a przecież wiadomo, że browarek po orliku siada lepiej niż Kiereś na dupie. Na dokładkę dorzucamy im Sebka Kowalczyka – młody jest, niech biega.
Cracovia – ktoś, kto potrafi wrzucać, do tego ktoś, kto potrafi jebnąć ze łba i ktoś, kto potrafi rzucić aut. Nie chodzi o personalia, nie ma to większego znaczenia.
Jagiellonia Białystok – dajemy Jesusowi Imazowi trzy koszulki. Jedna dla niego, a dwóch kolegów niech sobie dobierze tak, żeby mu się wygodnie grało.
Zagłębie Lubin – Tosik, Starzyński i jakiś młody z akademii. Pierwszy pracuje nad zniwelowaniem skrajnie niesprawiedliwiej równowagi liczbowej między obiema drużynami. Starzyński gra piłeczki na młodego, prezes Jankowski liczy na kartce gole wychowanka i wysyła screeny z Transfermarkt do Chievo, Lille i Koeln. Wynik każdy ma w pompce, celem jest sprzedanie dzieciaka w najbliższym oknie. Powtarzać do skutku, Tosikowi serwisować piszczele dwa razy na rundę.
Legia Warszawa – Jędrzejczyk, bo lotny bramkarz zawsze się przyda, a “Jędza” całkiem nieźle gra rękoma. Do tego Vesović, tak dla przewagi mentalnej, by przypomniał rywalom who is the czempion. No i może Wieteska, bo to jeden z tych obrońców, którzy lepiej radzą sobie w ataku niż w obronie, a na mniejszym boisku będzie miał relatywnie bliżej do bramki przeciwnika.
Górnik Zabrze – Angulo, bo będzie strzelał. Baidoo, bo czasami Angulo przestrzeli i ktoś będzie musiał pobiec po piłkę. Manneh, bo czasami Baidoo się zgubi i ktoś go będzie musiał zawołać.
Tak to mniej więcej byśmy widzieli. Broni ten kto bliżej, trzy rogi – karny, można walić z całej epy.
fot. FotoPyk