– Tytuły bywają przeceniane – powiedział ten, który o przegrywaniu decydujących spotkań mógłby napisać serię książek.
Dwa przegrane finały Ligi Mistrzów, jeden finał mundialu, jeden mistrzostw Europy. Słynne Neverkusen z 2002 roku, nieco mniej pamiętna potrójna przegrana Chelsea z roku 2008. Wszystkie te wielkie mają wspólny mianownik. Michaela Ballacka.
Gracza wybitnego. Wielkiego przegranego, ale i mistrza dwóch topowych lig. Zdobywcę krajowych pucharów, niekwestionowanego lidera najsłabszej w XXI wieku reprezentacji Niemiec. Skandalistę. Zawodnika najczęściej porównywanego do Franza Beckenbauera. Nawet pseudonim – der kleine Kaiser, mały Cesarz – dostał po największym niemieckim piłkarzu wszech czasów.
– Tytuły bywają przeceniane. Jasne, Lothar Matthäus zawsze będzie kojarzony z triumfem na mundialu 1990. Ale czy każdy pamięta z miejsca, po jakie trofea sięgali Netzer, Cruyff czy Figo? Czy raczej myśli się o tym, jak ci zawodnicy grali w piłkę i jak prowadzili swoje zespołu? Mam nadzieję, że ludzie zapamiętają mnie jako piłkarza szczególnego.
Michael Ballack
***
– Mam marzenie – powiedział pewnego dnia Ballack. – Marzenie, by wygrać Ligę Mistrzów.
Bywały w historii świata przemowy zaczynające się tymi słowami o znacznie trudniejszych do zrealizowania celach, które jednak udawało się osiągnąć. Marzenie Michaela Ballacka, tak bliskie ziszczenia, nigdy jednak miało się nie ziścić.
Ballack miał w Monachium ogromny komfort. Nie dogadywał się co prawda ze wszystkimi istotnymi ludźmi w klubowej hierarchii, ale jego pozycja w zespole była niepodważalna. Mógł być liderem przez dwa razy dłuższy czas niż był i trudno sobie wyobrazić, by ktokolwiek miał mu w jakiś sposób zagrozić.
Był jednak przekonany, że doskonale wie, co robi. Że przenosinami do Chelsea programuje kurs swojej kariery na ten jeden, wymarzony cel.
Zarzucano mu skok na kasę. Dziennikarz „Der Spiegel”, który miał okazję przepytać Ballacka podczas mundialu w Niemczech żartował:
– Wiesz, kiedy mówi się o „ballackowej pogodzie”?
– Nie, nie wiem.
– Kiedy pada deszcz pieniędzy.
Pomocnik kontrował jednak: – Kiedy Willy Sagnol mówił otwarcie w negocjacjach: „Willy nie chce więcej kasy, Willy chce dużo więcej kasy”, nikt nie miał z tym problemu. Rozwijasz się, gdy idziesz do nowego środowiska. Inni zawodnicy mogą woleć łatwe życie i uciekać od nowych wyzwań. Ja tego właśnie szukam w Chelsea. Wiedziałem dobrze, co Bayern ma do zaoferowania, ale bardziej przemawia do mnie to, co czeka w Londynie.
Zbyt dobrze wiedział, jak smakuje rozczarowanie i nie chciał go raz jeszcze przeżywać w Monachium.
Każdy zna historię Ballacka i Bayeru „Neverkusen”. Zespołu, który na finiszu sezonu przegrał wszystkie trzy trofea, na jakie miał szansę. Zamiast potrójnej korony – potrójne srebro.
Nie każdy wie jednak, że wszystko rozpoczęło się dwa lata wcześniej. W debiutanckim sezonie Ballacka na BayArena kataklizm miał dla pomocnika wymiar może nawet bardziej osobisty niż ten dwa lata później. Bayer był bowiem liderem Bundesligi przed ostatnim spotkaniem w sezonie, do mistrzostwa potrzebował nawet nie wygranej, a choćby remisu ze średniakiem Unterhaching.
W sektorze gości – impreza. Wśród transparentów – wielka kartonowa głowa Christopha Dauma w koronie i podpis: „Millenium Meister”. Nikt nie wątpił w to, że Leverkusen sprawy nie pokpi. Unterhaching grało o pietruszkę. Puchary były już nierealne, zawodnicy mieli odbębnić 90 minut i ruszyć na wakacje.
Bayer był z kolei w niesamowitym gazie. Na 16 meczów przed finałowym starciem wygrał 12, zremisował 3 i tylko 1 przegrał. Niezrozumiałe było więc, dlaczego oddaje pole. Czemu nie udowadnia swojej wyższości nad resztą ligi, tylko próbuje grać na przeczekanie. W 20. minucie stało się to, czego nikt się nie spodziewał. Coś, co do reszty rozstroiło Leverkusen.
Michael Ballack, próbując wybić wślizgiem dośrodkowanie we własne pole karne, strzelił samobója.
– Psychicznie i mentalnie byliśmy gotowi na każde zagrożenie. Nie pomyślałem tylko o jednym. Że rywale wyjdą na prowadzenie wskutek bramki samobójczej. Jak na to zareagować? Nie miałem planu – opowiadał później Daum.
Bayer się nie podniósł. Przegrał 0:2. Bayern, który takich szans nie zwykł marnować, wygrał z Werderem 3:1. Został mistrzem Niemiec.
To wtedy narodziło się „Neverkusen”. Uli Hoeneß powiedział kiedyś: – Bayer nigdy niczego nie wygra. Kiedy rozgrywają najważniejsze mecze, muszą zakładać pieluchy.
W 2002 Ballack miał pełne prawo czuć się jak w „Dniu świstaka”. Uwięziony w klatce tragedii, do której klucze przekazywali sobie kolejni sadystyczni przeciwnicy.
Pierwszy wziął je Werder. Odebrał Bayerowi fotel lidera na dwa tygodnie przed ligowym finiszem. Pogrążyła go zaś Norymberga w przedostatniej kolejce. Mistrzem Niemiec została Borussia Dortmund, choć to Leverkusen prowadziło w tabeli przez większą część rundy wiosennej.
Wciąż jednak do rozegrania pozostawały Bayerowi dwa finały. Pucharu Niemiec na przystawkę, Ligi Mistrzów jako danie główne. To właśnie w tych rozgrywkach Ballack rozegrał bodaj najlepszy swój mecz w sezonie 2001/2002.
W kwietniu 2002 roku w Niemczech, na meczu reprezentacji naszych zachodnich sąsiadów z Argentyną zagościł Michel Platini. Niemieccy dziennikarze zadali mu podchwytliwe, jak się miało okazać, pytanie.
– Co pan myśli o Michaelu Ballacku?
Platini na moment zdębiał. – Nie wiem o nim za wiele – wypalił bez zastanowienia, po czym, jakby nagle miał przebłysk pamięci, dodał: – A, Ballack. Ten, który strzelił dwa różne gole przeciwko Liverpoolowi. Różne gole – to naprawdę ważne.
Różne, ale chyba najlepiej charakteryzujące to, w czym Ballack stanowił największe zagrożenie.
Po pierwsze – dysponował niesamowitym uderzeniem z dystansu. Co było dla rywali najgorsze? Że nie miało znaczenia, czy strzela prawą, czy lewą nogą. Potrzebujecie definicji zawodnika obunożnego? Oto i on, w pełnej okazałości. Przeciwko The Reds wykorzystał to w najlepszy możliwy sposób. Dietmar Hamann pojechał na tyłku, by zablokować uderzenie z prawej, Ballack przełożył na lewą i kropnął w samo okienko.
Po drugie – niewielu było w XXI wieku piłkarzy, którzy dysponowali takim timingiem, gdy trzeba było z głębi pola wejść na dośrodkowanie. Ballack głową uderzał tak mocno, tak precyzyjnie, że mógłby po godzinach dorabiać wyburzając stare budynki.
Bayer wygrał 4:2, odrobił 0:1 z Anfield, zameldował się w półfinale. Tam dwukrotnie zremisował z innym przedstawicielem Premier League, Manchesterem United, wygrał dzięki bramkom na wyjeździe. Ballack i tu dorzucił swoje trzy grosze. Gola na 1:1 na Old Traford. Swojego dwudziestego pierwszego z dwudziestu trzech w tamtym sezonie.
Sezonie, który zaczął się od wielkiego niepowodzenia. 1:5 z Anglią w eliminacjach mistrzostw świata, w dodatku 1:5 w Monachium, to był dla niemieckiej reprezentacji ogromny cios. Wyeliminowanie dwóch angielskich potęg w drodze do finału było jak oczyszczenie dla Ballacka, który po tamtej porażce został w mediach jednym z kozłów ofiarnych.
Bayer oba finały przegrał. Zarówno ten z Herthą, jak i ten najważniejszy, z Realem. Jednym z najbardziej wymownych obrazków starcia z Królewskimi jest ten, gdy Zinedine Zidane składa się do legendarnego woleja, a obok Ballack może tylko przyglądać się, jak francuski maestro kradnie show. Tak, Hiszpanie byli faworytem, wystarczy spojrzeć na to, jak wyglądała ich druga linia, a jak ta Bayeru. Po jednej stronie Zidane, Figo, Solari i Makelele, po drugiej: Ramelow, Schneider, Brdarić, Basturk i Ballack.
Transfer do Chelsea z Bayernu, z którym Ballack rządził na krajowym podwórku, ale który nie był dość mocny, by zawładnąć Europą, miał sprawić, że demony z Hampden Park zostaną pożegnane. I faktycznie, nie trzeba było długo czekać na szansę, by dokonać skutecznego egzorcyzmu. Odpruć, zerwać mocnym pociągnięciem łatkę przegranego.
Ta jednak przylgnęła jeszcze mocniej.
Chelsea 2008 miała się okazać „Neverkusen” 2.0.
Liga? Zabrakło dwóch punktów do Manchesteru United. Puchar ligi? Porażka w dogrywce finału z Tottenhamem. No i Champions League, starcie z Czerwonymi Diabłami w Moskwie.
Ballack z kolejnym golem przeciwko zespołowi Fergusona, w 36. kolejce ligowej ustrzelił dublet w wygranym 2:1 meczu, który dał nadzieje na tytuł. Tym razem nie pomylił się w serii jedenastek. Tylko co z tego, skoro w kulminacyjnym momencie John Terry złapał poślizg nie mniej tragiczny w skutkach niż ten Stevena Gerrarda kilka lat później, a potem pomylił się także Nicolas Anelka?
To może chociaż w reprezentacji było inaczej? Bynajmniej. W 2006 roku, po sezonie, który Ballack nazwał najlepszym w całej swojej karierze („Czułem się nie do zatrzymania, byłem w życiowej formie”), mistrzostwa świata w Niemczech miały być triumfem gospodarzy idących od pierwszego meczu jak burza. 4:2 z Kostaryką, 1:0 z Polską, 3:0 z Ekwadorem, 2:0 ze Szwecją, triumf po karnych z Argentyną. Miroslav Klose strzelał jak natchniony, prąc po koronę króla strzelców. Zatrzymali Niemców Włosi.
Reprezentanci Italii do tamtej pory przegrali wszystkie trzy konkursy rzutów karnych na mundialach, Niemcy byli zaś niepokonani we wszystkich czterech przypadkach. Jens Lehmann dopiero co przechytrzył Argentyńczyków, z pewnością była dla niego gotowa również i kartka z ulubionym sposobem uderzeń z wapna każdego z Włochów.
Nie była potrzebna. W 119. i 120. minucie spotkania półfinałowego, gdy zdawało się ono zmierzać do serii jedenastek, ciosy zadali Fabio Grosso i Alessandro Del Piero. Ten pierwszy – korzystając z naturalnej zasłony, jaką pomiędzy nim a Jensem Lehmannem stał się… no wiadomo, kto.
Ale to nie na swojej ziemi Niemcy byli w tamtym czasie najbliżej wygrania wielkiego turnieju. U sąsiadów, Austriaków, dwa lata później zakwalifikowali się do finału mistrzostw Europy. Ballack znów był liderem, prawdziwym kapitanem. Strzelił jedynego gola w decydującym spotkaniu grupowym z Austrią, zdobył pieczętującą awans do półfinału bramkę przeciwko Portugalii.
Ale przegrał swój trzeci – po Pucharze Ligi i Lidze Mistrzów – finał w tamtym toku. W Moskwie wielki błąd na wagę trofeum popełnił John Terry, na wiedeńskim Praterze w jego buty wszedł Jens Lehmann. Golkiper, dla którego miał to być ostatni mecz na wielkim turnieju (dla Ballacka zresztą, jak się okazało, też), wyszedł do pilnowanego przez partnera Fernando Torresa, dając Hiszpanowi szansę przelobowania go, z której ten – wówczas będący u szczytu formy – skwapliwie skorzystał.
Tamten dzień naznaczył początek dominacji Hiszpanów na międzynarodowej scenie. Niemcy nie byli zdolni do odpowiedzi, oddali jeden celny strzał. Najgroźniejsze uderzenie zapisał na swoim koncie – a któż inny? – Michael Ballack, minimalnie pudłując z woleja.
Z Hiszpanami zresztą nie wiąże się dla Ballacka zbyt wiele miłych wspomnień. Swego czasu chciały go i Real, i Barcelona, koniec końców jego relacje z tymi zespołami ograniczyły się do stosunków rywal-rywal. Jak w Lidze Mistrzów 2008/09, kiedy po trafieniu Andresa Iniesty Barcelona Pepa Guardioli uczyniła ostatni krok ku finałowi Champions League. Chwilę później trafić na 2:1 mógł Ballack, jednak jego uderzenie zostało zablokowane. Sędzia Hennig Ovrebo podjął już wcześniej wiele decyzji kontrowersyjnych, większość – na niekorzyść The Blues. Tego było dla Ballacka za wiele. Pogonił za norweskim arbitrem, wymachując wokół niego rękami, wrzeszcząc. Na nic się to jednak zdało. Na nic dla Chelsea, bo dla Ovrebo to był w zasadzie koniec kariery. Śmierć zawodowa, choć i śmierci w ujęciu klasycznym kibice The Blues życzyli mu jeszcze długo później. – Do 2012 roku otrzymywałem od kibiców listy z pogróżkami – wyznał po latach.
Ballack zagrał z Hiszpanią w finale Euro 2008, mimo że doskwierała mu kontuzja łydki, a niemiecka federacja w oficjalnym komunikacie medycznym przed starciem o złoto napisała, że jego występ stoi pod znakiem zapytania.
Nie wyobrażał sobie, by miał po raz trzeci w karierze opuścić spotkanie o medal wielkiej imprezy.
W 2006 koledzy zaklepali brąz wspomnianego wcześniej mundialu z kontuzjowanym „Miszą” poza składem. Największy osobisty dramat przeżył jednak Ballack w 2002. Wtedy bowiem – podobnie jak w 2008 – do przegranej ligi, finału krajowego pucharu i finału Ligi Mistrzów, dołożył także porażkę w finale mistrzostw świata.
Finale, którego musiał doświadczać wyłącznie w charakterze widza.
„Nigdy nie było mu dane zagrać z klepki z Mario Götze czy Marco Reusem. Zamiast tego w zespole narodowym miał za partnerów Carstena Janckera i Torstena Fringsa.”
Udo Muras, „Die Welt”
***
– Wszyscy liczyli, że odbiorę piłkę w tyłach, zdominuję środek boiska, dogram sam sobie w okolice pola karnego i strzelę gola.
Michael Ballack
***
Trzeba to powiedzieć wprost – Ballack trafił ze swoim talentem na fatalne lata niemieckiej piłki. Bo że był piłkarzem naprawdę wszechstronnie uzdolnionym, o ogromnych możliwościach, co do tego nikt nie miał prawa mieć wątpliwości. Jeszcze w mistrzowskim Kaiserslautern 1997/98 grał drugie skrzypce, ale później i w Leverkusen, i w Monachium był głównodowodzącym. Dopiero w Chelsea znalazło się wokół niego więcej podobnej klasy graczy, w tym bardzo zbliżony również charakterystyką Frank Lampard.
Początek XXI wieku to był jednak czas, gdy w reprezentacji Niemiec nie było zatrzęsienia piłkarzy o podobnych możliwościach. Jak pisał w „Die Welt” Udo Muras, Ballackowi nie było dane pograć w środku pola z Götze czy Reusem, a jego ostatni wielkie turniej – Euro 2008 – był też ostatnim bez Thomasa Müllera i Mesuta Özila.
– Problem polegał na tym, że brakowało nam jeszcze dwóch-trzech takich Ballacków – mówił z rozbrajającą szczerością selekcjoner Niemców w latach 2000-2004, Rudi Völler.
„Finał mundialu w 2002 roku i kolejne dwa lata pokazały, że Ballack nie stał się jedynie najważniejszym piłkarzem w taktyce Rudiego Völlera. On stał się systemem. „Czyste konto plus główka/strzał z dystansu Ballacka” – oto przepis na sukces Rudiego. „Jesteśmy gotowi na wszystko, poza kontuzją Ballacka” – powiedział selekcjoner przed Euro 2004” – czytamy z kolei w książce „Das Reboot” Rafaela Hönigsteina.
W 2002 roku Ballack był jednak tak mocny, że potrafił wziąć reprezentację na plecy i niemal w pojedynkę zanieść ją do finału mundialu. Droga Niemców do meczu o złoto nie była najtrudniejszą możliwą. Irlandia, Kamerun i Arabia Saudyjska w fazie grupowej, Paragwaj w 1/8 finału, USA w ćwierćfinale, Korea Południowa w półfinale. A jednak przez kolejne etapy fazy pucharowej Niemcy przechodzili o włos. 1:0, 1:0, 1:0.
Kto strzelał decydujące gole w ćwierćfinale i półfinale? No jasne, że Ballack.
Kto w meczu o finał poświęcił się dla zespołu, kładąc na szali występ w starciu o złoto?
Wiadomo.
– Gdybym drugi raz znalazł się w takiej sytuacji, podszedłbym do sędziego przed meczem i przypomniał raz jeszcze, że żółta kartka oznacza dla mnie zawieszenie w finale. Wtedy tego nie zrobiłem, to mógł być błąd – wspominał pomocnik po latach.
71. minuta. Stan meczu z gospodarzami, Koreą Południową? 0:0. Lee Chun-Soo idzie na przebój, mija jednego z Niemców i widać już, jak otwiera mu się do zagrania prawa strona. Partner jest kompletnie nieobstawiony, Ballack jest ostatnią instancją. Pozostaje mu jedno wyjście. Taktyczny faul ze świadomością, że Urs Meier – o ironio, sędzia także w finale Ligi Mistrzów z Realem – wyciągnie po nim żółtą kartkę.
A Ballack jedno żółtko w fazie pucharowej już miał. W doliczonym czasie gry meczu z Paragwajem, niedługo po bramce na 1:0 Olivera Neuville’a, biegł koszulka w koszulkę z Roberto Acuñą. Szarpnął rywala, który odwinął mu się łokciem. Osiągnął pewien cel – przeciwnicy zostali rozstrojeni, ich pomocnik wyleciał z boiska, nie starczyło już czasu, by Niemców spróbować dopaść.
– Zadzwoniłem po meczu do ojca. Pogratulował mi i powiedział, bym się nie załamywał. Ale było ciężko. Przez prawie całą noc siedziałem i myślałem o tym, nie mogłem zasnąć – mówił w udzielonym niedługo później wywiadzie.
Jeśliby Ballack był jedynie trybikiem w nastawionej defensywnie maszynie Völlera, trudno. Ale to był do tamtego momentu jego turniej. Jego i Olivera Kahna, który w finale wystąpił, ale kompletnie zawiódł. Czy Ballack dźwignąłby ciężar meczu na stadionie w Jokohamie? O tym nie było okazji się przekonać.
Tak jak nie było szansy, by zobaczyć, jak Ballack mógłby funkcjonować w reprezentacji na mundial 2010, do której wdzierało się piekielnie utalentowane pokolenie wychowane już w nowym systemie, zbudowanym na zgliszczach katastrofalnego występu na Euro 2004, kiedy Niemcy nie wygrali nawet z Łotwą.
W kadrze na MŚ 2010 znaleźli się bowiem po raz pierwszy Neuer, Müller, Özil, Khedira, Kroos, Boateng. Ballack też miał w niej być. Podczas eliminacji wciąż był kapitanem, wciąż pozostawał liderem. Tak Per Mertesacker na łamach „The Athletic” wspominał bardzo ważne spotkanie wyjazdowe z Rosją z tamtych kwalifikacji:
– W eliminacjach mistrzostw świata 2010 rozgrywaliśmy kluczowe spotkanie przeciwko Rosjanom. Powiedział nam, żebyśmy spojrzeli głęboko w oczy Rosjan, gdy znajdziemy się w tunelu. Nasza mowa ciała miała jasno wskazywać na to, że od pierwszej sekundy czeka ich koszmar, że piłka nożna przestanie ich cieszyć. „Zastraszymy ich” – powiedział.
Niemcy wygrali 1:0, dzięki czemu zwyciężyli w swojej grupie eliminacyjnej.
Ballackowi nie było jednak dane skonsumować owoców tamtego triumfu. Z mundialu – i w ogóle z reprezentacji – wykluczył go ostatni mecz sezonu klubowego.
Pewnie gdyby Niemiec mógł się cofnąć w czasie, jedną z najważniejszych rad danych samemu sobie z przeszłości byłoby: nie zadzieraj z księciem.
Finał FA Cup, Chelsea mierzy się z Portsmouth. W okolicach 20. minuty Ballack wyskakuje do główki z Kevinem Princem-Boatengiem i dwukrotnie trafia go ręką w głowę. Doprawdy trudno tutaj nie dopatrzyć się celowości, próby sprowokowania krewkiego pomocnika. Niemiec dopiął swego, reprezentant Ghany przez kilka kolejnych minut zamiast skupiać się na grze, szukał okazji do rewanżu. Ta nadarzyła się niecałe pięć minut później. Władował się w nogi Ballacka bez pardonu. Tylko w erze bez VAR-u, za to z tabunem ślepych angielskich sędziów, mogło się takie wejście skończyć bez choćby żółtej kartki.
Ballack został na boisku jeszcze przez kilkanaście minut, ale przed przerwą nie wytrzymał. Musiał ustąpić miejsca Belettiemu. Okazało się, że prawa kostka jest w fatalnym stanie, że wyjazd na mundial do RPA nie będzie możliwy. Inaczej – będzie, ale nie w roli kapitana, a wyłącznie maskotki.
Opaska przypadła zaś w udziale Philippowi Lahmowi.
Przekazanie opaski Lahmowi to jedno – ktoś ostatecznie musiał ją założyć pod nieobecność Ballacka. Jako potwarz pomocnik odebrał jednak to, co po mundialu, na którym Niemcy zaprezentowali się bardzo pozytywnie, powiedział piłkarz Bayernu.
– To jasne, że chciałbym zatrzymać opaskę. Ta robota to dla mnie masa frajdy. Dlaczego miałbym ją teraz z własnej woli oddawać? Jeśli wykonujesz swoją robotę na boisku, masz wszystko pod kontrolą na swojej pozycji, to jasne, że chcesz więcej. Również więcej odpowiedzialności. Tak właśnie jest teraz ze mną.
Franz Beckenbauer tak komentował wtedy tę sprawę: – Czy potrzebujemy Ballacka? Oczywiście, że tak. Pod warunkiem, że jest w 100 procentach sprawny i w topowej formie. Czy jest kapitanem, czy też nie, to nieistotne. Wielcy piłkarze potrafią pokazać osobowość również wtedy, gdy nie mają tego kawałka materiału na ramieniu. Wielcy piłkarze nie potrzebują opasek.
Ballack nie czekał z odpowiedzią zbyt długo. Zapytany o słowa Lahma na konferencji po powrocie do Leverkusen odparł:
– Wciąż jestem kapitanem drużyny narodowej. Philipp Lahm powiedział coś, co uważam za niestosowne. Futbol to nie koncert życzeń, gdzie każdy zawodnik może sobie wybrać, na jakim instrumencie gra – tak samo jest z opaską kapitańską. Muszę poważnie porozmawiać z Philippem.
Z Lahmem Ballack się po czasie pogodził, gdyby nie to, obrońca przekwalifikowany później przez Pepa Guardiolę na pomocnika nie przyjąłby zaproszenia na pożegnalne spotkanie pomocnika w 2013 roku. Z Joachimem Löwem było już znacznie trudniej.
Ballack miał bowiem swoje zaszłości z selekcjonerem. Podczas eliminacji otwarcie skrytykował go za sposób, w jaki obszedł się z Torstenem Fringsem. Ballack zarzucił Löwowi, że zachował się jak tchórz, gdy zdecydował o braku powołania dla pomocnika Werderu. – Jeśli nie chcesz kogoś w zespole, powinieneś powiedzieć mu o tym otwarcie. Szacunek i lojalność są minimum, jakiego wymagasz od selekcjonera będąc doświadczonym reprezentantem.
Jögi odparł atak swojego kapitana: – Powiem Michaelowi, że jestem niezwykle rozczarowany drogą, jaką w tej sprawie obrał oraz że jego komentarze są nie do zaakceptowania.
Osobowość Ballacka widocznie jednak Löwowi wadziła. Tak jak jeszcze w 2000 roku Günter Netzer twierdził, że Ballack jest zbyt zespołowym graczem, by zostać liderem, tak z biegiem czasu zaczęto pomocnikowi zarzucać wręcz arogancję. – Dla wielu moja osobowość to było za dużo. Stałem się zbyt dominujący – mówił w rozmowie z 11Freunde.
Można powiedzieć, że kontuzja odniesiona w meczu z Portsmouth spadła Löwowi jak z nieba. Ballack po tym urazie nie był już tym samym zawodnikiem, nie potrafił stać się liderem Bayeru Leverkusen, dwa lata później skończył karierę.
Był więc pretekst, by reprezentacja poszła dalej, zostawiając niepokornego pomocnika w przeszłości.
Wyniki przyznały rację Löwowi – Niemcy w 2010 zostali brązowymi, w 2014 – złotymi medalistami mistrzostw świata. Ballack zaś nie miał najlepszej passy, jeśli chodzi o robienie sobie dobrego PR-u. Raczej wciskał w ręce swoich oponentów kolejne naręcza argumentów.
Już przed mundialem doszło do ostrego spięcia pomiędzy nim a Lukasem Podolskim. Podczas meczu z Walią „Poldi” – którego raczej o gwałtowne reakcje byśmy nie posądzali – spoliczkował Ballacka. Zawodnicy sprawę bagatelizowali, ale media niemieckie rozdmuchały ją do pokaźnych rozmiarów.
Później było spięcie z Lahmem, ale prawdziwą bombę odpalił menedżer pomocnika, od którego ten w porę się nie zdystansował. Rozpowiadał on bowiem dziennikarzom, że wielu piłkarzy zazdrości Ballackowi, bo są średni, brzydcy, bez talentu, z prowincji, są niemęscy lub są gejami. Podczas pożegnalnego meczu Bernda Schneidera rozpowiadał zaś, że jeden z byłych reprezentantów chce powiedzieć publicznie o skandalu na tle homoseksualnym w niemieckiej kadrze.
Zła passa trwała dłużej – w 2011 Ballack, oficjalnie z powodu choroby, nie stawił się na teście dopingowym, w 2012 złapano go podczas urlopu, jak na drodze z ograniczeniem prędkości do 120 km/h zasuwał ponad 210. Mandatu nie przyjął, poszedł ze sprawą do sądu i przegrał.
Odmówił też po drodze Löwowi, który chciał mu dać okazję pożegnać się z kadrą w spotkaniu towarzyskim z reprezentacją Brazylii, nazywając propozycję selekcjonera „farsą”.
– Styl propozycji Löwa odzwierciedla sposób, w jaki traktował mnie od kiedy odniosłem kontuzję zeszłego lata. Nazwać mecz towarzyski, który był zaaranżowany dawno temu meczem pożegnalnym, to moim zdaniem farsa. Wiem, że jestem fanom winien pożegnalne spotkanie, ale nie mogę go zaakceptować w takiej formie.
Brakło więc zaledwie dwóch meczów, by na jego koncie pojawiła się setka.
– Niestety, nie jest doceniony tak, jak na to zasługuje. Zrobił bardzo wiele dla niemieckiej piłki.
Bastian Schweinsteiger
***
– Ballack był wszechstronnym graczem bez żadnych słabych stron, jednym z ostatnich z pokolenia piłkarzy wyszkolonych w Niemieckiej Republice Demokratycznej. Był prawdziwym samcem alfa drużyny narodowej. Twardziel, „capitano”, każdy o tym wiedział. Jednocześnie nie miał problemu z pochwaleniem cię za dobrą robotę. Z łatwością sprawiał, że wszyscy chcieli za nim podążać.
Per Mertesacker
***
Czy karierę Michaela Ballacka można więc nazwać rozczarowującą? Nie. To jej punkty kulminacyjne takie były. Ale choć w większości krążki w dorobku Niemca są w kolorach innych niż złoty, to szuflada w której je składuje musi się pod ich ciężarem uginać. Prowadnice – znosić podobne katusze do tych, jakie ich właściciel kiedy na własnych plecach doprowadzał zespoły do wielkich finałów, by kończyć je jako przegrany.
Na mistrzostwach świata w Korei i Japonii tylko w jednym meczu, gdy grał, nie miał udziału przy żadnej z bramek. Gdy Die Mannschaft skompromitowana po Euro 2004, pełna obaw rozgrywała w Niemczech Puchar Konfederacji, zdobył gola w każdym ze spotkań poza starciem z Argentyną – w nim bowiem był przez Jürgena Klinsmanna oszczędzany na półfinałowe starcie. Przegrane 2:3 z gwiazdorską Brazylią, choć „Misza” znów wypruł sobie żyły, by było inaczej.
Przyznacie, Brazylia wystawiła wtedy nieco mocniejszą jedenastkę od Niemców, źródło: Transfermarkt.pl
Wzniósł też ponad głowę wiele krajowych trofeów. Nigdy nie było mu dane zatriumfować na arenie międzynarodowej, ale pięć mistrzostw (cztery w Niemczech i jedno w Anglii), a także jedenaście krajowych pucharów, to wynik nielichy. Podobnie jak trzykrotne zgarnięcie tytułu Piłkarza Roku w Niemczech. Dowód na to, że przydomek der kleine Kaiser, czyli mały Cesarz, pasował jak ulał. Der Kaiser, Franz Beckenbauer, sięgnął bowiem po to wyróżnienie czterokrotnie. Tak jak Ballack, był w swoich czasach skandalistą niegryzącym się w język, tak jak i on był wszechstronnie uzdolniony piłkarsko, co dawało mu ogromną przewagę nad jednowymiarowymi rywalami.
Przy tym był niezwykle pewny swego. Gdy trafiał do Bayernu, nie owijał w bawełnę, tylko walił prosto z mostu, że nie boi się porównań do Effenberga, a tak w ogóle, to ostatni jego sezon przed transferem Ballacka był raczej marny i Bawarczycy mogą potrzebować nowego bodźca. Kiedy klubowe legendy – między innymi Karl-Heinz Rummenigge – waliły w niego jak w bęben, że jest introwertyczny i niekomunikatywny, kąśliwie odpowiadał w mediach. – No tak, przecież zna mnie na wylot, nasze rodziny co chwilę wychodzą razem zjeść, każdego dnia rozmawiamy od serca, więc jeśli ktoś może mnie opisywać… A bez sarkazmu – przez cztery lata rozmawialiśmy ze sobą kilka razy, wyłącznie o sprawach kontraktowych.
Bezpardonowy w mowie, bezpardonowy na boisku. Bez szans, by stać się ukochanym piłkarzem futbolowych estetów. Ale wymieniając najwybitniejszych, najbardziej wszechstronnych pomocników minionych dwóch dekad, doprawdy nie sposób pozostawić jego nazwisko na marginesie.
SZYMON PODSTUFKA
Źródła: Sky Sports, Four Four Two, The Guardian, Artikel33.com, Kausik Bandyopadhyay – Legacies of Great Men in World Soccer: Heroes, Icons, Legends”, Give Me Sport, Bleacher Report, Der Spiegel, 11Freunde, The Athletic, Stuttgarter Zeitung, Off The Ball, Sächsische Zeitung, The National, Bundesliga.com, These Football Times
fot. NewsPix.pl