Był 2015 rok, kiedy portugalski haker Rui Pinto dotarł do tajnych informacji, które wywołały rewolucję w światowym futbolu. W ręce człowieka stojącego za „Football Leaks” trafiło 3,4 terabajta danych dotyczących największych klubów globu. Wśród informacji, które udało mu się wykraść i dostarczyć mediom, były m.in. uderzające w Manchester City maile, ujawniające podejrzany sposób funkcjonowania sponsorowanego przez szejków klubu.
Po pięciu latach mistrzowie Anglii doczekali się bolesnych następstw tamtego zdarzenia.
Pinto dziś przebywa w areszcie, oskarżony o blisko sto różnych przestępstw. Czy jest mu do śmiechu? Zapewne nie, choć kiedy dowiedział się o tym, że Manchester City został wykluczony z Ligi Mistrzów na dwa lata, na pewno delikatnie uśmiechnął się pod nosem.
Portugalczyk ma zresztą wielu fanów na całym świecie, którzy są mu wdzięczni za to, że odsłonił kulisy działania takich marek jak The Citizens. Poruszył tematy tabu, pokazał, w jaki sposób kluby oszukują wszystkich: od kibiców, przez władze ligi po światowe federacje. Bo jak inaczej nazwać omijanie zasad takich jak te wyznaczone przez Financial Fair Play (FFP)? Sama nazwa wskazuje, że wprowadzono je po to, żeby futbol do reszty nie zmienił w zawody w przerzucaniu się petrodolarami. Oczywiście miecz jest obosieczny. Pinto dorobił się wielu wrogów – od samego początku mówił, że jest świadomy ryzyka pracy, której się podjął, bo wie, że w swojej ojczyźnie nie ma szans na uczciwy proces.
Jego sprawa schodzi obecnie na dalszy plan. Kiedy mistrz Anglii i jeden z finansowych potentatów ma zostać wykluczony z najbardziej prestiżowych rozgrywek w Europie, wszystkie oczy kierują się na Wyspy Brytyjskie. Dwa lata poza Ligą Mistrzów plus 30 milionów euro grzywny – oto kara, którą The Citizens otrzymali za złamanie zasad Finansowego Fair Play.
Jakie konkretnie są grzechy Manchesteru City?
- Zawyżanie kwot pozyskiwanych od sponsorów i zatajanie źródła finansowania.
- Ukrywanie niektórych kosztów, które powinny być uwzględnione przez FFP.
- Przekładanie organom UEFA nieprawdziwych dokumentów.
- Brak współpracy w trakcie śledztwa.
Maile, które wykradł i przekazał niemieckiemu „Der Spiegel” Rui Pinto, to kopalnia wiedzy na temat tego, jak sprytnie wymykać się ograniczeniom FFP. Jedną z najbardziej szokujących rzeczy, jakiej dowiedzieliśmy się z korespondencji między szefami City, było ujawnienie sposobu, w który szejk Mansour przekazuje klubowi pieniądze większe, niż przewidują limity UEFA. Trick był bardzo prosty: angielski klub miał umowę sponsorską z liniami lotniczymi Etihad, które wykupiły miejsce na koszulce oraz prawa do nazwy stadionu. Umowa opiewała na – według różnych źródeł – ok. 60 milionów funtów lub blisko 70 milionów w brytyjskiej walucie. Problem leżał jednak w tym, że 51,5 miliona funtów nie pochodziło od linii Etihad Airlanes, a z kieszeni Mansoura.
Jego fundusz Abu Dhabi United Group przejął na siebie większość kosztów związanych z umową i właśnie w ten sposób City otrzymywało zastrzyk ekstra gotówki od swojego właściciela. Powiecie, że turbo doładowania budżetu przez właścicieli z Bliskiego Wschodu to tajemnica poliszynela? Może i tak, ale dotychczas nikt nie miał na to dowodów.
Tymczasem dzięki hakerowi z Portugalii, UEFA dostała czarno na białym potwierdzenie, że szejkowie śmieją im się w twarz.
Nie był to jednak koniec kontrowersji związanych z wprowadzeniem pieniędzy do klubu tylnymi drzwiami. Dowiedzieliśmy się także, że choćby Roberto Mancini był opłacany w dużej mierze przez… Al-Jazirę. Nie chodzi jednak o znane media o podobnej nazwie, a o spółkę, którą kieruje Mansour i klub sportowy o tej samej nazwie.
Na czym polegał przekręt? Mancini udzielał „porad i konsultacji” drużynie z ojczyzny szejka, a ta płaciła mu za to sowite pieniądze. Prościej mówiąc: trener oficjalnie zarabiał w City niewiele, ale pod stołem, okrężną drogą, przytulał wyrównanie do rzeczywistej, już nie takiej małej, pensji przez inny klub mający tego samego właściciela. Podobne sztuczki stosowano z piłkarzami, w ich przypadku chodziło o prawa do wizerunku. City rzekomo kilka lat temu sprzedało je osobnej, niezwiązanej z klubem firmie, a jednak okazało się, że w jakiś sposób wciąż na tym korzysta, bo to, co rzeczona firma zarobiła, było zwracane do klubowej kasy.
Co jeszcze nie spodobało się organom dyscyplinarnym UEFA?
W marcu, kiedy CFCB (Club Financial Control Body z ramienia europejskiej federacji) zapowiedziało, że przyjrzy się sprawie, City zapowiadało niezwłoczne wyjaśnienie problemów i udowodnienie, że to zwykłe pomówienia. Tymczasem według Investigatory Chamber, które prowadziło sprawę, z angielskim klubem niespecjalnie dało się dogadać. Dokumentacja dostarczona przez Manchester miała być niekompletna, wiele postawionych pytań pozostało bez odpowiedzi, choćby najważniejsze – czy to prawda, że Mansour przekazywał klubowi pieniądze przez Etihad. W dodatku z wykradzionych maili wynikało, że obietnice poprawy składane przez City, kiedy UEFA pierwszy raz zainteresowała się ich działaniami i przypomniała o przestrzeganiu FFP, były wydmuszką i kolejnym sposobem, jak wrzucić kasę na karuzelę, by ta z powrotem trafiła do klubowego sejfu, ale już ładnie opakowana i „bezpieczna”.
Jest jeszcze jedna sprawa, która nie tyle ma wpływ na wyrok w sprawie The Citizens, ale raczej na odbiór całego zamieszania. Zarówno właściciel klubu Mansour, jak i szef City, Khaldoon al-Mubarak, to znani i zaciekli przeciwnicy Financial Fair Play.
Ich zdaniem przepis ten wprowadzono, żeby zatrzymać ekspansję ich klubu i rzucenie rękawicy uznanym europejskim firmom. Według nich zasłużone zespoły, które w przeszłości rządziły w Lidze Mistrzów, nie mogłyby sobie poradzić z Manchesterem, gdyby nie przepis wprowadzony przez UEFA, więc traktowali FFP jako wrogi gest i pomocną rękę dla ich największych rywali. To wszystko znajduje potwierdzenie w ujawnionej korespondencji, która pokazuje wybitną arogancję szefów City względem europejskiej federacji.
Klubowy prawnik, Simon Cliff, w jednym z maili zacytował, co Mubarak powiedział Gianniemu Infantino po nałożeniu sankcji na Citizens, za przekroczenie kosztów w latach 2012 i 2013: “Wolałbym zapłacić 30 milionów najlepszym prawnikom na świecie, niż płacić je wam”.
Jednak nie ta, a inna wiadomość wzburzyła opinię publiczną. Po śmierci Jeana-Luca Dehaene byłego szefa IC, które z ramienia UEFA Club Financial Control Body badało sprawę City, “Der Spiegel” zacytował treść maila Cliffa adresowanego do innego członka IC: “Jeden z głowy, zostało jeszcze sześciu”.
W opublikowanym niedawno oświadczeniu Manchesteru City niejako przyznaje się do winy, bo linię obrony przed CAS (Trybunał w Lozannie, znany nam m.in. z rozpatrywania sprawy Legia Warszawa – Celtic Glasgow) zamierza oprzeć nie na zaprzeczaniu informacjom, które wyciekły, a na kontrataku wymierzonym w europejską federację. Mistrzowie Anglii w walce o złagodzenie kary wcale nie będą dowodzić niewinności, a tego, że UEFA złamała zasady i grała niezgodnie z etyką, bo osoby związane lub powiązane z federacją w trakcie trwania dochodzenia mówiły publicznie o konieczności ukarania Manchesteru, mimo że efekt końcowy śledztwa nie był jeszcze znany.
W dodatku na biurka dziennikarzy m.in. New York Times trafiały przecieki o decyzjach federacji przed ich ogłoszeniem, więc Anglicy chcą zbadać, czy UEFA nie wysyłała ich sama.
Co teraz czeka City?
Wiadomo – znalazło się już wielu sceptyków, którzy twierdzą, że całe zawieszenie to pic na wodę. Pójdzie odwołane, UEFA stwierdzi, że w sumie wicie-rozumicie, nic wielkiego się nie stało i Manchester jak gdyby nigdy nic do Ligi Mistrzów ponownie awansuje. Patrzymy jednak na powyższy tekst, widzimy w jaki sposób mistrz Anglii traktował europejską federację i zastanawiamy się – czy klub będzie w stanie po raz kolejny zamydlić oczy UEFA? Przecież już raz wyraził skruchę, zawarł ugodę, a chwilę później porwał ją i spalił w kominku.
Odwołanie, które trafiło do CAS, najprawdopodobniej zostanie rozpatrzone przed końcem sezonu, bo to sprawa wagi ciężkiej. W podobnych przypadkach trybunał w Lozannie działał dotychczas szybko i sprawnie. Czy City może tę sprawę wygrać?
Cóż, teoretycznie… tak. Całkiem niedawno ze złamaniem FFP mierzył się przecież Milan, któremu także groziły dwa lata wykluczenia z pucharów. Za pierwszym razem Rossoneri uciekli spod topora i karę odwołano. Dopiero przed obecnym sezonem, kiedy włoski klub znów napytał sobie biedy, CAS ukarał ich zakazem gry w Europie, ale nie dwuletnim, a rocznym. W dodatku The Citizens chcą wykorzystać inne sprawy i wykazać, że nie są gorsi od innych. Jak czytamy w The Athletic, w klubie byli przygotowani na taki rozwój sytuacji, więc na bieżąco monitorowali sytuację rywali z boiska, ich sposoby na omijanie FFP i pozyskiwanie pieniędzy. City ma też mocny argument w postaci uniknięcia kary przez PSG, które udowodniło, że wszystkie przekazywane im sumy pokrywały się z wartością rynkową umów sponsorskich.
Kolejna szpilka w stronę UEFA to fakt, że część oskarżeń dotyczy sprawy, która została już zakończona ugodą w 2014 roku, więc to niejako rozdrapywanie starych, już zagojonych ran.
Szejkowie z Manchesteru idą więc na wojnę totalną, ale nie można im się dziwić. Jeśli wykluczenie sięgnie rzeczywiście dwóch lat, stracą blisko 170 milionów funtów, nie mówiąc już o poważnej rysie na wizerunku. W dodatku kary od UEFA mogą okazać się tylko preludium przed ukaraniem City przez angielską federację. Zarówno FA, jak i UEFA otrzymywały przecież te same dokumenty, więc już teraz mówi się, że przyszły sezon Premier League klub może zacząć z ujemnymi punktami na koncie. Oczywiście zespoły, które ustępują The Citizens w ligowej stawce, już zacierają ręce. Dla nich oznacza to przecież dodatkową szansę na grę w pucharach.
Ale to nie ligowi rywale najbardziej cieszą się z nieszczęścia Manchesteru City.
Błyskawicznie ustawiła się kolejka chętnych na usługi Pepa Guardioli. Hiszpan jeszcze niedawno twierdził, że jego szefowie zapewnili go, że klub nie zostanie wykluczony z gry w Europie. Jak widać, sytuacja zmieniła się diametralnie, więc Pep nie musi być z tego powodu szczególnie szczęśliwy, mimo łączącej go przyjaźni z Mubarakiem. Kilka furtek błyskawicznie się przed nim otworzyło, a że on sam trochę się w Anglii zasiedział, zmiany są niewykluczone. Najgłośniej mówi się rzecz jasna o Juventusie, który już rok temu próbował skusić Guardiolę na powrót do Italii, w której sam zainteresowany spędził część piłkarskiej kariery. Oczywiście na dziś to wróżenie z fusów, bo Stara Dama też musi przestrzegać pewnych reguł, a zatrudnienie tej klasy szkoleniowca wiąże się ze sporym wydatkiem – również na transfery – niemniej jednak włoskie media lubujące się w podgrzewaniu takich plotek, z miejsca zajęły się tematem i prześcigają się w spekulacjach.
Problem dotyczy jednak nie tylko trenera, ale i piłkarzy.
City może stracić gwiazdy, którym zależy na grze w najbardziej elitarnych rozgrywkach na Starym Kontynencie, ale obecnie to tylko kwestia gdybania. Gdybać nie należy natomiast co do jednego: angielski klub nadal będzie musiał przestrzegać FFP, więc straty ciężko będzie sobie powetować, nawet jeśli uda się przekonać gwiazdy na dołączenie do zespołu będącego poza Ligą Mistrzów.
Na dziś ciężko nam jednoznacznie odpowiedzieć jaki los czeka Manchester City i jaki wpływ będzie to miało na letnie okienko transferowe w Europie. Temat jest naprawdę rozległy, a wyrok w tej sprawie będzie precedensowy. Albo UEFA pokaże klubom, że ma dość szydzenia z niej prosto w twarz, albo da ciche przyzwolenie na dalsze machlojki, które pozwolą ominąć niby-surowe zakazy. Drugie rozwiązanie będzie totalnym poluzowaniem łańcucha, co może skończyć się wyścigiem na to, kto będzie bardziej kreatywny w praniu pieniędzy od fikcyjnych sponsorów. Pierwsze może być początkiem końca nieczystych zagrań i kombinowania ze strony najbogatszych klubów świata.
Patrząc na stawkę tej gry, nie boimy się stwierdzenia, że wyrok, który zapadnie w Lozannie, będzie najważniejszym wydarzeniem czekającym piłkarski świat w tym roku.
SZYMON JANCZYK