Mieliśmy prawo spodziewać się dzisiaj interesującego meczu. Jasne, że Paris Saint-Germain jest obecnie o klasę mocniejszym zespołem niż AS Monaco, ale tak się przecież złożyło, że ledwie trzy dni temu te ekipy również się ze sobą mierzyły w ligowym starciu i tamto spotkanie było naprawdę kapitalne, zakończone szalonym remisem 3:3. Hit francuskiej ekstraklasy absolutnie wtedy nie zawiódł. A dziś? Szkoda gadać.
Ekipa z Księstwa została po prostu przez paryżan zlana, na dodatek przed własną widownią.
Nie było w tym meczu dramaturgii, nie było emocji, nie było wyrównanej walki. Co zatem było? Cóż – na pewno pokaz brutalnej siły PSG. Sam początek spotkania jeszcze nie zwiastował deklasacji, ponieważ Monaco kilka razy odgryzło się przyjezdnym, ale po kilkunastu minutach podopieczni Thomasa Tuchela przejęli już całkowitą, stuprocentową kontrolę nad przebiegiem gry. Kiedy mieli ochotę – przyspieszali tempo rozegrania akcji i wręcz rozrywali defensywę gospodarzy rajdami przeprowadzanymi w bocznych sektorach boiska. A gdy naszła ich chętka na spowolnienie gry? Cóż, wówczas bez większych problemów pykali sobie futbolówką na połowie przeciwnika, czy nawet w okolicach jego pola karnego. Totalna dominacja.
[etoto league=”fra”]
Monaco momentami nie miało pomysłu na to, jak wydostać się z własnej szesnastki. Nie mówiąc już o przeprowadzeniu jakiejś składnej kontry czy narzuceniu swoich warunków gry w ataku pozycyjnym. Pressing PSG był cholernie imponujący. Goście, jeśli chcieli, odzyskiwali piłkę w mgnieniu oka, nie pozwalali oponentom choćby na chwilę wytchnienia. Wyssali z nich całą radość z gry w piłkę nożną.
Na początku drugiej połowy paryżanie podeszli pod rywali tak wysoko, że prawie wypchnęli ich poza boisko. Wymowna była szczególnie jedna sytuacja. Bramkarz Monaco, Benjamin Lecomte, rozpoczął akcję krótkim podaniem do stopera, Guillermo Maripana, a ten… musiał się salwować chaotycznym zagraniem na uwolnienie, do tego stopnia został stłamszony pressingiem już na wysokości własnego pola bramkowego! Miazga.
Kiedy PSG przełączało się na swój tryb – nazwijmy go – spowolniony, to defensywa Monaco z Kamilem Glikiem na czele jeszcze sobie jako-tako radziła z odpieraniem kolejnych ataków. Gospodarze głęboko się cofali, bronili całym zespołem. Górne piłki nie stanowiły dla nich większego zagrożenia. Ale momenty, w których przyjezdni dociskali gaz do dechy, okazały się dla Monaco mordercze.
Trudno powiedzieć, kogo z ekipy PSG pochwalić w pierwszej kolejności. Nieuchwytnego Kyliana Mbappe, autora dwóch trafień, w tym otwierającego gola? A może błyskotliwego i również piekielnie dynamicznego Neymara, wspaniale rozkręcającego kontrataki? Albo mającego oczy dookoła głowy Marco Verrattiego, który posłał dziś partnerom kilka ciasteczek, choć dostał od trenera niespełna pół godzinki gry w drugiej połowie? Trudno powiedzieć.
Wszyscy byli wprost kapitalni, zresztą cała ekipa paryżan zagrała świetne zawody. Choć trzeba zaznaczyć, że mocno pomogli jej też sędziowie. Pierwsza akcja bramkowa PSG zaczęła się od odbioru piłki, za który spokojnie można było podyktować faul. Sędzia gwizdka nie użył, Di Maria wypuścił Mbappe na wolne pole i zrobiło się 0:1. Drugie trafienie dla gości to już całkowity skandal – Layvin Kurzawa wpadł w Kamila Glika, wykonał jakiś zupełnie kuriozalny piruet i – trudno powiedzieć jakim cudem – nabrał w ten sposób zarówno sędziego głównego, jak i arbitrów obsługujących VAR.
W głowie się nie mieści, że za takie padolino w dobie wideoweryfikacji można dać karnego. Nie może dziwić, że polski stoper był wyjątkowo niepocieszony tą sytuacją. Jedenastkę na gola zamienił Neymar, tuż przed przerwą podwyższając wynik meczu na 0:2. Było pozamiatane.
Jak generalnie spisał się dziś Glik? O tego karnego naprawdę trudno mieć do niego pretensje. Interweniował spóźniony, fakt, ale to nie on w tej akcji zawalił najbardziej, naprawiał błąd kolegi. No i przede wszystkim nie sfaulował rywala, lecz nadział się na jego udawany upadek. Nie da się jednak ukryć, że kapitan Monaco w paru sytuacjach się nie popisał. Szybkościowo absolutnie nie nadążał za Mbappe i Neymarem, w sytuacjach jeden na jednego gwiazdorzy PSG po prostu Polaka objeżdżali. Nie miał z nimi najmniejszych szans. Szczególnie wyraźnie było to widać przy czwartym golu dla przyjezdnych. Albo w okolicach piętnastej minuty, gdy Mbappe w ułamku sekundy urwał się Glikowi na kilka metrów i wstrzelił piłkę w pole bramkowe do Neymara, który źle uderzył piętką.
Co tu dużo mówić – ofensywa Paris Saint-Germain była dziś za szybka, za mocna, zbyt zdeterminowana i złakniona zwycięstwa. Nie tylko dla Glika, ale i dla całego Monaco. Mecz był summa summarum tak jednostronny, że w pewnym momencie stał się wręcz trochę nudny. Choć na pewno nie dla wspomnianego parokrotnie Mbappe, który aż do końcowego gwizdka arbitra wspaniale się bawił i pewnie pograłby sobie jeszcze z godzinkę, gdyby tylko sędzia mu na to pozwolił.
Francuz tak się zatracił w polowaniu na gole, że zapomniał nawet o tym, jak przy pierwszym golu obłudnie udawał brak radości z szacunku dla byłej drużyny. Swoje drugie trafienie celebrował już z uśmiechem na ustach.
Niemniej, Mbappe w takiej formie jest w stanie rozszarpać każdą defensywę w Europie. PSG w Lidze Mistrzów może być naprawdę groźne.
AS MONACO 1:4 PARIS SAINT-GERMAIN
K. Mbappe 24′, 90+1, Neymar 45+1, P. Sarabia 72′
fot. FotoPyk