Wisła się bawi i nie wiadomo kiedy zamierza przestać. Wszyscy chyba czują w kościach, że ten moment musi kiedyś nadejść, ale póki co ogląda się ją z przyjemnością. W dwóch ostatnich meczach – znakomicie. Semir Stilić gra tak, jakby te rozgrywki były organizowane tylko po to, żeby on sam mógł w nich błyszczeć. Przed tygodniem dostał od nas notę 10, dziś strzelił pięknego gola, zaliczył dwie asysty i jeszcze wypracował trzy okazje niewykorzystane przez partnerów. W poprzednim sezonie Ekstraklasy tylko trzech piłkarzy zdołało zdobyć dwa gole z rzutów wolnych. Bośniak zrobił to w dwóch kolejkach z rzędu. Dziś w zupełnie inny sposób – zamiast precyzyjnie kopnąć w bliższy róg nad murem, zaskoczył Janukiewicza uderzeniem dołem w przeciwległy.
Szczecin, pierwsza myśl – trudny teren. Nawet Franciszek Smuda przed tym meczem zaskakująco wiele mówił o strachu i tym jak to będzie ciężko, a tymczasem przed tygodniem punkt wywiózł stąd słaby Piast Gliwice, a dziś Wisła zabrała sobie cały komplet zupełnie bez pytania. Poziom frustracji gospodarzy, mierzony na podstawie słyszalnych w transmisji boiskowych kurew – 10 na 10.
Pogoń, bez Marcina Robaka, za to z młodym Hubertem Matynią, zastępującym Mateusza Lewandowskiego, była dziś zespołem w zasadzie bez atutów. Najbardziej powtarzalny schemat, przynoszący jakiekolwiek realne zagrożenie, to znów były te słynne już długie wrzuty z autu, po których główkować próbowali Frączczak czy Dąbrowski. Frączczak, swoją drogą, przed tą serią spotkań był ligowcem z największą liczbą oddanych celnych strzałów, ale już czwarty tydzień efekt tego żaden.
Co tu napisać o Wiśle, żeby nie popadać w banał, ani nie powielać tego, co pisaliśmy po zeszłotygodniowym meczu z Lechią? Paweł Brożek – tak, jego brakowało nam w tej układance. Żal było patrzeć jak się męczył marnując okazję za okazją. Dziś ustrzelił swoją setną bramkę w barwach Wisły i podobnie jak setna zdobyta przez niego w Ekstraklasie – była piękna. Drobne dziubnięcie kierujące piłkę do Stilicia, zaraz po tym prostopadłe odegranie na wolne pole i na koniec już ten błyskawiczny ruch Brożka, usadzający bezradnego Janukiewicza na murawie. Wisła grała kombinacyjnie, szybko wymieniała piłki w trójkącie, kwadracie zawodników, ale to po prostu nie ma prawa służyć za usprawiedliwienie. Obrońcy Pogoni gubili się dziś niebywale. Hernani z Gollą non stop byli w rozsypce.
Na koniec jeszcze jedno słowo pochwały, bowiem najmniej oczywistym z wygranych tego meczu jest dla nas Alan Uryga. Chciałoby się napisać – wreszcie. Nareszcie zagrał jak pełnoprawny ligowiec, tak że nikt nie mógł mieć wątpliwości, że był potrzebny na boisku. Odbierał piłki, potrafił nadać tempa akcjom, dobrze współpracował i co doceniamy – nie bał się nieoczywistych decyzji i odważniejszych zagrań.
Pogoń, po trzech kolejnych remisach z Koroną, Piastem oraz Lechem, notuje pierwszą porażkę w tym sezonie. Wisła? Jakbyśmy już kiedyś to widzieli. Czy to nie poprzedni sezon rozpoczęła od jedenastu spotkań bez porażki (by później, dla równowagi, zanotować 13 meczów z jednym tylko zwycięstwem)? Teraz ma sześć. I w sumie niech ma jak najwięcej, bo się miło patrzy.
Najlepszy moment meczu Zawisza – Lechia? Końcowy gwizdek. Jego powtórki możemy oglądać do znudzenia, coś pięknego. No dobra, oddajmy piłkarzom gości, co ich: bramki strzelili bardzo ładne. Colak minął całą obronę gospodarzy jak pachołki na treningu (w takiej roli pewnie pięknie by się sprawdzili), a Makuszewski uderzył ala Kodżiro.
Colak w ogóle uratował dzisiaj honor zgrai debiutantów. Co szczególnie nie dziwi, bo gdy przyłożyło się ucho tu i tam, to niektórzy fachowcy od futbolu zza Odry byli zaskoczeni, że Lechia go sprawdza. Bo chłopak dostawał swoje szanse w Bundeslidze. Nie pięć lat temu, nie dziesięć, ale w zeszłym sezonie. I wstydu ponoć nie przynosił. Pozostali jednak? No cóż, taki Miranda zarobił wędkę w debiucie. I nic dziwnego – do pewnego momentu to on zupełnie samodzielnie gwarantował jakiekolwiek meczowe emocje, przepuszczając elegancko wszystkich. Był równie wielką zaporą, co obrotowe drzwi.
Lechia była lepsza, ale znamienne – głównie dzięki indywidualnym zrywom. To pociągnął ten, to drugi, to trzeci. Zgranie na poziomie drużyny złożonej z członków nocnego autobusu, ale mimo wszystko, umiejętności większe niż rywal i skończyło się jak się skończyło. Teraz polecamy zawracać kolejne towarowe z piłkarzami, a zgrywać tych, których mają. Zespołu to tam nie ma za grosz, ale może być. I to wcale nie słaby.
W Zawiszy natomiast prawdopodobnie ze stołka właśnie spadł trener Paixao. Każdy kolejny Paixao w lidze o klasę słabszy, za tym nikt nie będzie płakał. Ekpresowy wypad z piłkarskiej karuzeli, dziękujęmy, dobranoc, szerokiej drogi. Najlepiej jakby na samolot do Portugalii załapało się jeszcze kilku graczy z Bydgoszczy, bo w tym momencie chłopaki, jak to się modnie mówi, prezentują “wartość ujemną”. Szkoda też, że pogubili się też ci, którzy dawniej potrafili parę rzeczy: choćby Micael, Luis Carlos, a sięgając dawniejszych czasów, Sandomierski.
A tak w ogóle to mecze rozgrywane w Bydgoszczy mają tak sparingową atmosferę, że żal patrzeć. Pewnie część nowo sprowadzonych graczy, bez względu na zespół, myślała, że to gierka towarzyska. Wcale byśmy się nie zdziwili.