Najdroższy letni transfer bajecznie bogatego mistrza Anglii. Gość, który kosztuje City porównywalne pieniądze do tych, które w swoim czasie Real musiał wydać za Zidane’a. Mangala został też właśnie najdroższym obrońcą w historii Premiership, w pokonanym polu zostawiając Rio Ferdinanda. A z drugiej strony, jakiś angielski Patryk Małecki mógłby śmiało zapytać Elaquima o to i o owo. Przecież facet nigdy nie wyściubił nosa poza ligę portugalską i belgijską, w Lidze Mistrzów jego zespoły nic nie zwojowały. W reprezentacji Francji zagrał ledwie trzy razy, na mundialu nie pojawił się ani na minutę, będąc zdegradowanym do roli cheerledeara Sakho, Varane’a i Koscielnego. Dlatego wielu pyta:
Jak to możliwe, że obrońca, który jeszcze na wielkiej scenie nie udowodnił swojej wartości, staje się bohaterem transferu takiego kalibru? Transferu, o który City zabiegało od miesięcy, a w pokonanym polu miało zostawić PSG, United i Chelsea? Aby było śmieszniej, płkarz, którego “Citizens” wyszarpali w tej walce, przyznaje, że aktualnie jest bez formy! Powód takiego stanu rzeczy? Nie, żadna kontuzja. Za bardzo przedłużył sobie pomundialowe wakacje (siedzenie na brazylijskiej ławce strasznie musiało zmęczyć) i teraz nie jest w pełni sił. Przekonuje, że będzie potrzebował czau, by dojść do pełnej sprawności.
Tak, brzmi to wszystko bardzo tajemniczo. O co więc chodzi w transferze Mangali?
Czynników windujących cenę było kilka. Takimi nie muszą być koniecznie osiągnięcia, co dobrze pokazuje przykład francuskiego obrońcy.
Po pierwsze, Mangala to oczko w głowie wszystkich skautów. Równie dobrze można by przeprowadzać testy wśród osób, które chcą zawodowo parać tym zajęciem. Puszczać im mecz z udziałem Mangali i kazać udowodnić, dlaczego Francuz to materiał na jednego z najlepszych obrońców świata. Ba, jak chcą uważać Deschamps, Domenech, Pellegrini, murowany kandydat na takiego.
Mangala jest obrońcą kompletnym. Doskonale przygotowanym fizycznie, diabelnie silnym, a przy tym niezwykle zwrotnym i szybkim. Często tacy piłkarze bazują wyłącznie na swoich warunkach fizycznych, ale z Elaquimem jest inna historia: trenerzy podkreślają, że jest bardzo ogarnięty taktycznie. Świetnie się ustawia, zarówno w tyłach, jak i w ataku. W wieku ledwie 22 stał się szefem bloku defensywnego Porto, a przy tym czuje grę na tyle, by siać postrach przy stałych fragmentach gry pod bramką rywali (pomocne na pewno jest też to, że do 16 roku życia grał jako napastnik).
Mangala ma poukładane życie prywatne i wie co chce osiągnąć. Te przedłużone wakacje to pierwsza rysa na jego wizerunku, do tej pory był wzorem profesjonalisty, odznaczającym się charakterem i pozytywną szajbą na punkcie piłki. Diabelnie ambitny facet, waleczny na murawie, co do pewnego stopnia było jego wadą, bo łapał dużo kartek. Ale szybko się uczy, wyciąga wnioski i pracuje nad sobą, dlatego z roku na rok obniża ilość kar indywidualnych. Kolejny istotny atut.
To stoper lewonożny, a więc znowu: unikat. Tacy są wyżej cenieni na rynku, każdy klub chciałby mieć takiego w zespole. Wciąż młody, ledwie 23letni, a przecież środkowi obrońcy starzeją się wolniej. Ma też w CV stemple dwóch bardzo cenionych klubów, które słyną z pracy z młodzieżą: Standardu i Porto. To też wpływa na transferową sumę i to dość znacznie. Swoje w podniesieniu ceny odegrał też fakt, iż Mangala nie należał wyłącznie do “Smoków”, ale i dwóch innych podmiotów, w tym superagenta Jorge Mendesa. Ten wie jak prowadzić twarde negocjacje.
Cenną rzecz przy okazji tego transferu zauważył też Jonathan Wilson, autor między innymi “Odwróconej piramidy”. Nowoczesny futbol wymaga coraz więcej od obrońców i w konsekwencji nie ma wcale wielu defensorów, którzy spełnialiby wszystkie wymagania gry na najwyższym poziomie. Dlatego Barcelona płaci za Mathieu wielkie pieniądze, dlatego David Luiz idzie do PSG za 50 mln, dlatego o Vermaelena trwała mała wojna pomiędzy gigantami. I dlatego mimo wszystko jeszcze żółtodziób, jakim jest Mangala, staje się kluczowym transferem mistrza Anglii, bije transferowy rekord. I ma to sens.
Wszystkie powyższe argumenty nie zmieniają jednak jednego: Mangala to wciąż tylko projekt. Kupiony został za potencjał, jaki posiada, a nie za to, co prezentuje aktualnie. Gdyby tylko na tym się skupić, jego cena byłaby kilkukrotnie mniejsza.