Straciliśmy półtorej godziny. Nikt nam tego czasu już nie zwróci, jesteśmy o te 90 minut ubożsi. Obejrzeliśmy być może najbardziej żenujący mecz sezonu. Sześć kwadransów pałowania dośrodkowań do nikogo, lag do nieistniejącego kolegi z zespołu, stałych fragmentów wykonywanych zgodnie ze schematem “a może wpadnie?”. 278. dośrodkowanie przyniosło skutek i Cracovia wygrała, ale – tak sobie myślimy – dzisiaj wstyd byłoby pokazać ten mecz komukolwiek, kto na co dzień ogląda jakąkolwiek poważną ligę.
Ostrzegamy, będziemy walić prosto w zęby, jeśli ktoś powie, że to był “mecz walki”. Nie, to nie był mecz walki.
To był mecz obrzydliwy, nieoglądalny, żenujący, apatyczny, odrzucający, ohydny, paskudny, parszywiały, ordynarny, trywialny, brudny, uwłaczający, marny, słaby, mizerny, mdły, szkaradny i niegodziwy.
Współczujemy całym sercem ludziom, którzy zapłacili za to widowisko jakiekolwiek pieniądze. Nawet jeśli kumpel przyszedł do nich przed spotkaniem i powiedział “słuchaj, mam wejściówkę na Cracovię, ale nie mam czasu pójść, może wymieniłbyś się za najtańszy bilety na MPK?”, to i tak jest dziś stratny. Po 90 minutach tego szajsu nie wymienilibyśmy się nawet za ulotkę, którą dostalibyśmy przy wyjściu z dworca.
Tym bardziej czujemy się zawiedzeni, gdy piszemy to ze świadomością, że oglądaliśmy starcie dwóch niedawnych pucharowiczów. Ups, pardon – drużyn, które wysłaliśmy do eliminacji z nadzieją, że może staną się pucharowiczami. A oglądaliśmy dwa zespoły, które zasypywały się faulami i dośrodkowaniami. Później Michał Probierz mówi: – Może to nie był dobry mecz, ale pokazaliśmy sporo agresywności, strzeliliśmy gola w końcówce i o to chodzi.
Może i o to chodzi w tabeli, ale co chcemy zbudować takim graniem? Później przyjeżdża losowa Dunajska Streda, odprawia “Pasy” z eliminacji, a jej dyrektor sportowy mówi, że Cracovia gra archaiczną piłkę. Bo jesteśmy przekonani, że gdyby przed meczem Cracovii z Lechią obaj trenerzy dostali propozycję typu “panowie, odpuśćmy sobie dzisiaj bieganie i próbę konstruowania akcji, dostaniecie po 30 stałych fragmentów gry i wygrywa ten, kto wykorzysta więcej”, to obaj pokiwaliby głową i przybili grabę na znak przyklepania umowy.
Ludzie, koniec końców to jest rozrywka. Sport, owszem, liczą się punkty, ale pieniądze zarabiacie dzięki temu, że ktoś chce to oglądać. Że ludzie siadają przed telewizorami i oddają wam dwie godziny z dnia. Że ludzie wychodzą z domów, zakładają ciepłe ciuchy i jadą przez pół miasta na stadion. A później dostają taki rzyg i na deser tekst, że może nie wyglądało to dobrze, ale chociaż wynik się zgadza.
Mortadelą z rozgotowaną kasza też da się najeść, ale jednak ludzie płacą, żeby dostać choćby tego schabowego z ziemniakami.
Cracovia wcisnęła gola w końcówce, ale mamy wrażenie, że ta bramka padła głównie dzięki temu, że Lechia (a właściwie Stokowiec) przegięła w minimalizmie. Jeszcze do czasu, gdy na boisku był Lukas Haraslin czy Rafał Wolski, to jakoś to wyglądało. Z naciskiem na “jakoś”, bo Słowak zrobił ze dwie akcje, Wolski może jedną. Ale trener gdańszczan wpuścił bardziej defensywnego Lipskiego, później za Haraslina wpuścił stopera Malocę. No i się zemściło główką van Amersfoorta.
Lechia zatem od czterech kolejek nie potrafi wygrać. Od zwycięstwa przy Łazienkowskiej przegrała z Zagłębiem Lubin, zremisowała z Arką i Górnikiem, a dzisiaj przyjęła w cymbał w Krakowie. Biorąc pod uwagę, że mówimy o zespole, który ma potencjał kadrowy na mistrzostwo – duże rozczarowanie. Zawód punktowy, ale też przede wszystkim pod względem stylu.
I jeszcze słówko do ludzi, którzy zaraz nam powiedzą, że “ale inni mówią, że grają piłką i próbują ofensywnego stylu, a mają mniej punktów od Lechii czy Cracovii”. Spoko. Potrafilibyśmy to przyjąć, gdyby ta zachowawcza gra obu ekip wynikała ze świadomości własnych ograniczeń. Ale mamy wrażenie, że to wynika po prostu z lenistwa i bylejakości. Pierdyknięcie ze skrzydła na pole karne w losowym momencie jest pójściem na łatwiznę względem rozegrania nawet tych trzech podań. Nie wyjdzie? No trudno, nie wyjdzie. Ale przynajmniej podjąłeś starania. Chcesz coś zmienić, a nie tkwić na poziomie B-klasowej drużyny, której jedyny sposób na przejście pod bramkę to laga od stopera, która najczęściej kończy się u stóp stopera rywala, który posyła lagę do stopera przeciwnika, który…