Atletico Madryt, Sevilla, Chelsea, Manchester United, FC Porto – można sobie kpić z rozgrywek Ligi Europy, co zresztą sami bardzo lubimy i jeszcze wielokrotnie uczynimy, ale jeżeli spojrzeć na zwycięzców rozgrywek od sezonu 2009/10, próżno wśród nich szukać ekipy spoza ścisłego topu. Coraz więcej europejskich super-potęg, których ambicje sięgają nawet triumfu w Champions League, przestaje kręcić nosem na Ligę Europy, co sprawia w naturalny sposób, że prestiż turnieju wyraźnie wzrasta. Faza grupowa w sezonie 2019/20 zapowiada się jak zwykle na festiwal meczów, które nikogo nie interesują, ale gołym okiem widać w niej kilka klubów, którym może się już dziś marzyć końcowy triumf podczas finału w Gdańsku.
Po krótkim rekonesansie postanowiliśmy wskazać sześć ekip, które – naszym zdaniem – będą się bardzo mocno liczyły w grze o zwycięstwo w rozgrywkach. Oczywiście spadek paru potężnych klubów z Ligi Mistrzów może mocno namieszać w tych kalkulacjach, ale jakieś typy już da się wykombinować.
W ETOTO MOŻECIE OBSTAWIAĆ MECZE LIGI EUROPY!
NA PRZYKŁAD ZWYCIĘSTWO PSV EINDHOVEN ZE SPORTINGIEM. KURS: 1.74 W ETOTO!
SEVILLA (GRUPA A)
I to już nawet nie chodzi o to, że kiedyś Sevilla wygrała Ligę Europy trzy razy z rzędu, więc umieszczamy ją na liście z automatu. Wiarę w możliwości klubu z Andaluzji należy opierać wyłącznie na jego najnowszych dokonaniach, a te są naprawdę obiecujące. Julen Lopetegui po zdumiewająco zakończonych przygodach z reprezentacją Hiszpanii oraz Realem Madryt wziął Sevillę w obroty i zespół zaczyna naprawdę wyglądać ciekawie. Po czterech kolejkach jest liderem hiszpańskiej ekstraklasy, ale już pal licho punkty. Chodzi o styl gry. Los Hispalenses prezentują naprawdę poukładany futbol, bardzo charakterystyczny dla tego szkoleniowca. To już się robi pomału granie zbliżone do tego, jakie Lopetegui i jego podopieczni proponowali przed laty w Porto oraz hiszpańskiej kadrze.
Nie wszystko się tam jeszcze zazębia, ale już teraz można powiedzieć, że duet Monchi&Lopetegui odwala w Sevilli znakomitą robotę. Obaj zresztą mają sporo do udowodnienia po swoich ostatnich perypetiach, nie tylko trener.
“W Sevilli rodzi się coś nowego. Monchi początkowo oczekiwał, że jego nowy zespół będzie grał w wyjściowym systemie 1-4-3-3, ale im bliżej było do początku sezonu, tym częściej Julen Lopetegui testował ustawienia z czterema obrońcami, pięcioma pomocnikami i jednym napastnikiem. Bo chciał dominować. Przytłaczać rywala już w środku pola. Przetrzymywać piłkę. Przyspieszać grę. Atakować totalnie. Szkoła Cryuffa, na którym Hiszpan się wzoruje. Implementacja tego stylu wychodziła w Porto, wychodziła w reprezentacji La Roja, nie wyszła w Realu, ale to szkoleniowego architekta andaluzyjskiego projektu nie zaraża. Sevilla będzie grała według jego myśli. Właśnie po to, żeby tak było, otrzymał od drugiego architekta wszystkich zawodników, których chciał” – pisaliśmy kilka tygodni temu. Wszystko się sprawdza.
ARSENAL (GRUPA F)
Kanonierzy w poprzednim sezonie otarli się o triumf w Lidze Europy i teraz może być bardzo podobnie. Przerżnięty sromotnie finał z Chelsea sporo oczywiście mówi o tej drużynie, zwłaszcza jeżeli chodzi o poziom jej gry w defensywie. Niewiele się tutaj w układance Unaia Emery’ego zmieniło względem zeszłego sezonu. Obrona wciąż pozostaje dziurawa jak durszlak i to jest po prostu fakt, nie opinia. Arsenal w pięciu meczach Premier League stracił osiem goli i to wcale nie jest tak, że co przeciwnik strzeli, to wpada do siatki londyńczyków. Wręcz przeciwnie – ten bilans mógłby wyglądać dużo gorzej.
Dlaczego zatem umieszczamy tak grający Arsenal w gronie kandydatów do tytułu? Po pierwsze – Emery to naprawdę jest nielichy specjalista od Ligi Europy, gość potrafi ustawić zespół pod zwycięski dwumecz, rozumie te rozgrywki i zna je jak własną kieszeń. To konkretny, duży atut ekipy z Emirates Stadium. A poza tym – cóż, ofensywa. Przepotężna ofensywa, spokojnie na poziomie fazy pucharowej Champions League.
Nawet jeżeli Arsenal będzie bramki tracił, to w każdym spotkaniu jest w stanie strzelić ich jeszcze więcej od przeciwnika. Nie jest to najbezpieczniejszy styl gry, ale może on zagwarantować sukces przy odrobinie szczęścia.
PORTO (GRUPA G)
Portugalski klub nie jest może w swojej szczytowej formie, ale – po pierwsze – portugalskich klubów nigdy nie należy lekceważyć, a po drugie – Porto to starzy, pucharowi wyjadacze. Oni potrafią przyfarcić, prześlizgnąć się, coś sobie psim swędem wyszarpać. Nie popisali się w eliminacjach do Champions League, zbierając wciry od Krasnodaru przed własną publicznością, ale wakacyjne wypadki przy pracy zdarzają się każdemu.
W lidze Porto już poukładało sobie sytuację, wygrywając nawet hitowy starcie z Benficą i moszcząc sobie wygodną pozycję w czubie tabeli, tuż za liderem. W zeszłym sezonie Smoki słynęły przede wszystkim z twardej, niezwykle skutecznie zorganizowanej defensywy i wielce prawdopodobnie, że teraz będzie tak samo. A to oznacza, że każdemu przeciwnikowi będzie się z Portugalczykami grało cholernie niewygodnie. Zresztą – najlepiej przekonała się o tym w ubiegłym sezonie Roma, przegrywając z Porto w 1/8 finału Ligi Mistrzów. Niby rzymianie mieli dwumecz pod kontrolą, a jednak dostali w czapkę.
Porto może być taką ekipą, która – trochę przyczajona – zawędruje w rozgrywkach naprawdę daleko.
ROMA (GRUPA J)
A skoro już o Romie mowa, to i tę ekipę warto tutaj wspomnieć. Jasne – to już nie jest ta paczka, która dzielnie walczyła z Liverpoolem o awans do finału Ligi Mistrzów przed dwoma laty. Wspomniany Monchi sporo tam narozrabiał, właściciel klubu też często bardziej przeszkadza niż pomaga. Ale Giallorossi największy kryzys mają już chyba za sobą. Przede wszystkim – przebudziła się ofensywa Romy. Zespół dowodzony przez Paulo Fonsecę wyraźnie odżył w ataku, doświadczeni piłkarze odnaleźli gdzieś zagubioną formę, a ci młodsi pomału wskakują na najwyższy poziom.
Kluivert, Pellegrini, Mancini, Cristante – dla tych zawodników warto będzie Romę od czasu do czasu w Lidze Europy obejrzeć, nie wspominając o tuzach takich jak Edin Dżeko.
Defensywa rzymskiego klubu pozostawia naprawdę wiele do życzenia, ale wydaje się, że tutaj jest po prostu jeszcze sporo roboty dla trenera, żeby jej funkcjonowanie po prostu usprawnić. Fonseca pracuje z Romą dość krótko, a już udało mu się sporo poprawić, więc może i z dziurami w obronie sobie poradzi. A jeśli tak, to Giallorossi naprawdę mogą się pokusić o końcowy sukces w rozgrywkach. Jest tam bardzo intygująca mieszanka głodu sukcesu z nasyceniem i doświadczeniem. To może zafunkcjonować.
WOLVERHAMPTON WANDERES (GRUPA K)
Rzadko się zdarza, by angielski klub spoza grona TOP6 tak ambitnie podchodził do gry w europejskich pucharach. Tymczasem działacze, trener i zawodnicy Wolverhampton stawiają sprawę jasno – mają ochotę na grę w Lidze Europy, nie traktują tego jako zła koniecznego albo przykrego obowiązku. Awansowali do pucharów i teraz chcą się w nich zaprezentować z jak najlepszej strony. Niby dość oczywiste podejście dla sportowców, a jednak nie zawsze tak to z przedstawicielami Premier League wyglądało. Zwykle wkradał się jednak w ich poczynania element kalkulacji. Tutaj tego nie ma.
Czy Wolves mogą pójść w śladu Fulham czy Middlesbrough, dość sensacyjnych finalistów Ligi Europy/Pucharu UEFA? Mają ku temu piłkarskie argumenty. Troskę może wzbudzać jedynie szerokość ich kadry. Może się okazać, że kołdra jest trochę za krótka, gdy przyjdzie rywalizować i w lidze, i w Europie, i w krajowych pucharach.
MANCHESTER UNITED (GRUPA L)
Według naszych kumpli z ETOTO – główny kandydat do końcowego triumfu w Lidze Europy, przynajmniej na ten moment. Pewnie głównie ze względu na kilka nazwisk w składzie Czerwonych Diabłów, które wciąż robią gigantyczne wrażenie. No i przede wszystkim z uwagi na niedawny triumf w LE. Ale tego drugiego czynnika chyba nie ma co brać pod uwagę – wtedy na Old Trafford rządził Jose Mourinho, wybitny specjalista od rozgrywek pucharowych. Jego Manchester nie zachwycał w fazie pucharowej Ligi Europy, po prostu wykańczał kolejnych przeciwników. Ole Gunnar Solskjaer jeszcze nie udowodnił, że potrafi w ten sposób wygrywać. Fart w dwumeczu z PSG niewiele tu zmienia.
Będzie miał na to Norweg szansę, oczywiście. Ale kibice United pewnie woleliby jednak odnosić pucharowe zwycięstwa w stylu nieco innym od tego, jaki preferował poprzedni manager klubu. Nie bez kozery go przecież pogoniono.
Szanse Manchesteru na końcowy triumf rzecz jasna są duże, ale też nie należy na razie przeceniać angielskiej ekipy. W lidze nie porywa ani styl gry podopiecznych Solskjaera, ani wyniki. Początkowa euforia dawno minęła, teraz coraz częściej obserwujemy drużynę, która się na boisku męczy, ma kłopoty w ataku pozycyjnym, bazuje przede wszystkim na kontrach. Taki styl we współczesnym futbolu nie będzie nigdy skuteczny na dłuższą metę. Żeby przebrnąć przez całą fazę pucharową Ligi Europy, United będą musieli dołożyć coś więcej, jeżeli chodzi o swój ofensywny wachlarz. Nie można w nieskończoność męczyć buły, zwłaszcza gdy defensywa nie prezentuje mistrzowskiego poziomu.
***
PAMIĘTAJCIE O PROMOCJACH W ETOTO!
Fot. NewsPix
fot. uefa.com