Dwa lata przed przyjściem do Jagiellonii dostał ofertę z Niemiec za 1,5 miliona euro. Z czeskiej ligi był regularnie powoływany do reprezentacji, w której spotkał Tomasa Rosicky’ego, swojego największego idola. W Jagiellonii rozkręcał się długo, jako swój minus wskazuje brak regularności, ale wydaje się, że teraz – po zmianie pozycji z 10 na 8 – wreszcie zaczyna ją łapać. Od dwóch lat idzie do przodu, bo jak mówi: w Polsce wreszcie czuje się jak profesjonalny piłkarz.
Kojarzymy czeską ligę ze świetnymi wynikami w pucharach, ale Martin Pospisil w rozmowie z nami rzuca na nią inne światło. Opowiada o rozgrywkach przeżartych przez korupcję, pijaństwo sędziów i brak zainteresowania.
– W jednej z czeskich drużyn gra mój kolega, więc chciałem go odwiedzić. Było mi aż wstyd, jak widziałem, co sędzia robił na boisku. Cieszyłem się, że nie mam z tym już nic wspólnego. Każdy widział, że to nie był czysty mecz. Nie ma VAR-u na każdym meczu, nie ma telewizji, mogą robić co chcą. I co? Maksymalnie dostaną jakieś kary, ale i tak dostaną od kogoś pieniądze na opłacenie ich – nie gryzie się w język jeden z liderów Jagiellonii, dla którego to pierwszy tak długi wywiad w Polsce. Zapraszamy!
***
To prawda, że wieszałeś nad łóżkiem plakaty z Tomasem Rosickym?
Tak, może znalazł się jeden starego Ronaldo, ale miałem w zasadzie jedynie plakaty Rosicky’ego. Jak tylko zobaczyłem go pierwszy raz w telewizji, od razu stał się moim ulubionym zawodnikiem. Obserwowałem każdy jego mecz, całą karierę, byłem fanem każdej drużyny, w której grał. W tamtych czasach większy podziw budzili Ronaldo czy Rivaldo, ale ja miałem swój numer jeden. Myślę, że takiego piłkarza w Czechach nie będzie jeszcze sto lat. Gdyby nie kontuzje, walczyłby o Złotą Piłkę. Czesi mają inną charakterystykę, normalnie nikt by nie uwierzył, że pochodzi z Czech. Mieliśmy wtedy wielu innych klasowych piłkarzy jak Nedved czy Baros, ale Rosicky był zdaniem wielu krok przed nimi. Nedved bazował na pracy, ale nie miał takiego talentu. Rosicky miał dar od Boga.
Próbowałeś się upodobnić do niego stylem?
Nie, nigdy nie chciałem nikogo naśladować, po prostu tak wychodziło. Nie wiem, może widziałem w nim samego siebie? W Czechach każdy mnie do niego porównywał, mówiono, że jestem drugim Rosickym. Największe docenienie, gdy porównują cię do twojego idola.
Ale i presja, gdy słyszysz “drugi Rosicky” oczekiwania rosną.
Gdy pierwszy raz zobaczyłem go na treningu, dla mnie był jak z kosmosu. Messi? Ronaldo? Ktoś może o nich mówić, że są z innej planety, ale dla mnie kimś takim był Rosicky. Marzyłem o tym, by kiedyś trafić z nim do jednej szatni. Jako młody chłopak wyliczałem, czy to w ogóle możliwe, byśmy się jeszcze kiedyś spotkali w reprezentacji, o ile mi oczywiście pójdzie i dostanę się do kadry. Mówiłem sobie, że to takie marzenie, ale raczej nie ma szans, by je spełnić. W końcu dostałem powołanie i… posadzili mnie w szatni obok Rosicky’ego. Nie chciałem nawet wychodzić na boisko! Nie wierzyłem w to, że obok siedzi mój idol.
Aż chciałoby się poprosić o zdjęcie czy autograf, ale nie wypada. Wypytywałeś o jakieś wskazówki? Gdy ligowcy przyjeżdżają na mecze reprezentacji Polski, Robert Lewandowski jest często dla nich mentorem.
Na pewno by się chciało poprosić o zdjęcie, ale musiałem patrzeć na niego inaczej. Nie jak na idola, ale kolegę z drużyny. Starałem się patrzeć na każdy ruch na boisku, przyjęcie piłki. Był trzy klasy nad wszystkimi w kadrze. Niby zawodnik z Czech, ale dla mnie z innej planety. Stresowałem się tylko, żeby nie siedzieć zbyt szeroko, by nie zabrakło mu miejsca. Im dłużej przebywaliśmy ze sobą, tym lepszy kontakt łapaliśmy, ale nie chodziłem do niego wypytywać. Mamy tego samego menedżera, więc już chyba wiedział, że jest moim idolem i sam podchodził do mnie, podpowiadał, że na boisku mogę zrobić coś inaczej. Fajne uczucie.
To u Rosicky’ego wypatrzyłeś podania zewniakiem? W Czechach też to był twój znak rozpoznawczy?
Tak, dlatego porównywali mnie do Rosicky’ego. Nigdy się specjalnie nie uczyłem grania zewniakiem. Od małolata łatwo mi to przychodziło. Zagrywam w ten sposób 20 lat i już się na tym nie skupiam, po prostu podejmuję najlepszą decyzję, jaką mogę podjąć, a jak wychodzi zewniak, to jest zewniak. Dla mnie to prosty sposób na otworzenie gry, przyspieszenie akcji.
Liczyłeś, jaki procent asyst zrobiłeś zewniakiem?
Nie liczyłem nigdy, ale myślę, że sporo. W Czechach miałem o wiele więcej asyst zewniakiem. Tutaj… Nawet nie wiem. Kluczowe podania na pewno miałem, mogły być z tego być bramki. Myślę, że w karierze takich asyst było sześć-siedem na pewno. Bramki tez by się znalazły. Nawet w Polsce, w meczu z Rio Ave. W Czechach zagrywałem tak jeszcze częściej. Kiedyś obecny trener kadry, Jaroslav Silhavy, po jednym z meczów powiedział, że mam lepszy zewniak od Rosicky’ego. Rosa to Rosa, jego zewniak to klasa sama w sobie, ale jak już mnie do niego porównują, zawsze cieszy.
Quaresmę też podpatrywałeś?
Nie, w ogóle. Obserwowałem jego skróty, ma najlepszy zewniak na świecie, dlatego jest rozpoznawalny, ale to nie jest żaden mój ulubiony zawodnik.
Miałeś kiedyś taki okres, że boiskowe efekciarstwo stawiałeś nad skuteczną piłkę?
Może jak byłem młodszy. Cały czas grałem wtedy zewniakami. Jak zaczynałem grać na boiskach czeskiej ligi, chciałem jak najszybciej to pokazać, by ludzie mnie zapamiętali. Czasami grałem zewniakiem jak nie musiałem, tylko po to, by pokazać, że to potrafię. To było tylko na początku, bo byłem młody i chciałem coś udowodnić. Teraz już gram tylko tak, by była z tego korzyść dla drużyny.
Przeraziło cię, jak wielu jest w Polsce fizycznych zawodników, nastawionych tylko na rąbankę i rozbijanie akcji?
Było to dla mnie zaskoczenie, nie ma co ukrywać. Może nie duże, bo zawsze mówiło się u nas, że polska Ekstraklasa jest agresywna, ale byłem zaskoczony i było to widać w pierwszych meczach. Gdy w Czechach przyjmowałem piłkę, miałem dużo czasu by się odwrócić. Tutaj od razu ktoś mnie kasował. Musiałem się przyzwyczaić. Myślę, że uczyniło mnie to lepszym zawodnikiem, nauczyłem się szybciej operować piłką i sprawniej podejmować decyzje. Każdy mnie się pyta, która liga jest lepsza. Nie da się na to odpowiedzieć, ale polska jest na pewno szybsza i agresywniejsza. Atutem Polaków jest walka, walka, walka. Jest jej więcej niż gry w piłkę. Tak mi się wydaje. Niektórzy zawodnicy skupiają się na walce, zamiast na podaniu albo technicznym zagraniu. Nie wiem, dlaczego tak jest. Zbyt krótko tu jestem, bym to oceniał.
W Czechach w ogóle nie pracowałem w defensywie. Trenerzy tego nawet nie oczekiwali. W Polsce musiałem się tego szybko nauczyć. W życiu nie robiłem wślizgów, nie byłem agresywny. Przez te dwa lata się jako piłkarz bardzo zmieniłem. Cały czas mam przed oczami, że najważniejsze to utrzymać jakość z piłką, ale staram się pracować w defensywie. Bez agresji nie da się dziś grać, piłka poszła do przodu. Wymaga się od zawodników, by byli bardziej kompletni. Kiedyś mówiło się w Czechach, że dziesiątka to “wolny zawodnik”. Teraz praca w defensywie zaczyna się nie od dziesiątki, a od dziewiątki.
Trener Mamrot docenia twój progres w grze defensywnej. W ostatnich Weszłopolskich pochwalił: “Mieliśmy obawy, jak będzie wyglądał w grze defensywnej, ale zaskoczył nie tylko mnie, bo chyba wszystkich w Jagiellonii. Jest dobry w odbiorze, ale i kreuje grę”.
Siebie samego też zaskoczyłem! Jeszcze dwa lata temu nie uwierzyłbym w to, że będę tak pracował w defensywie. W ostatnim sezonie mocno nastawiłem się na poprawę tego elementu. Cieszę się, że to widać. Możemy sobie gadać, ale najważniejsze, by efekty były widoczne na boisku.
Czujesz, że wreszcie złapałeś regularność? Do tej pory często dobre mecze przeplatałeś słabymi.
Wiem o tym. To mój największy minus. Potrafiłem zagrać dwa-trzy dobre mecze i zdarzała się słabsza dyspozycja. Zdaję sobie sprawę, że tak nie może być i nad tym pracuję. Muszę utrzymać swój poziom. Od pierwszej kolejki idzie dobrze i mam nadzieję, że tak będzie do końca sezonu. Parę lat gram w piłkę i wiem, że nie wszystkie mecze będą na najwyższym poziomie, słabsze też przyjdą, ale mam nadzieję, że będzie ich jak najmniej. Najwięcej robi głowa. Jak wiem w głowie, że idę, że wierzą we mnie koledzy i trener, gra się łatwiej. Zawsze byłem piłkarzem, który lubi czuć, że się na niego liczy. Staram się później to oddać.
Z czego się brały te wahania formy?
W piłce głowa robi 60% wyników. Jak grałem dobrze, wszystko było OK, ale po jednym słabszym meczu głowa nie była optymalna.
Zniechęcałeś się?
Tak, zawsze taki byłem. Nie potrafię następnego dnia po meczu już o nim nie myśleć. Po słabszym meczu rozpamiętuję aż do następnego. Przeżywam to. W domu też nie jestem taki miły, jak po dobrym meczu. Nie potrafię wyrzucić z głowy, że gram słabo. Teraz już staram się do tego podchodzić inaczej. Na razie jeszcze nie miałem okazji rozmyślać, ale będę się starał postępować na zasadzie “co było, to historia”.
Żona nauczyła się wyrozumiałości?
Czasami ma ciężko. Na razie jest zadowolona, ale nigdy nie żyłem tak, że idę na dwie godziny na trening i już piłki nie ma. Zawsze zabieram ją do domu. Oglądam wszystkie mecze, tak czeskiej, jak i polskiej ligi, lepsze mecze Ligi Mistrzów. Nie ma dobrego meczu, który bym przegapił. Parę lat jesteśmy razem i już się do tego przyzwyczaiła. Gdy mi nie szło, wie, żeby podchodzić do mnie trochę inaczej. Zgraliśmy się.
Jak ważna była dla ciebie zmiana pozycji? Początkowo grałeś jako dziesiątka, od początku sezonu wychodzisz jako ósemka, co wydaje się dla ciebie optymalnym rozwiązaniem. Możesz grać z głębi pola więcej piłek do przodu, napędzać akcje, między liniami świetnie porusza się z kolei Imaz.
Nie ukrywam, że na tej pozycji czuję się najlepiej. Wcześniej grałem większość meczów na dziesiątce, ale nie wybieram sobie miejsca na boisku. Gram tam, gdzie mnie wystawi trener. Nie mówię mu, że nie chcę grać na dziesiątce, a wolę na ósemce. Jak analizuję sobie mecze w Jagiellonii, te na ósemce należą do najlepszych. Na dziesiątce często nie mam długo kontaktu z piłka, a jak parę minut jestem bez piłki, nie czuję takiej pewności siebie. Lubię mieć boisko przed sobą, prowadzić grę, dryblować, rozgrywać. Na dziesiątce grałem wysoko, tyłem do bramki, walczyć w polu karnym, to nie jest moja najsilniejsza strona.
Było widać, że często uciekasz z pola karnego, szukasz innych dróg.
Tak jest. Nie mam takiego poruszania bez piłki, jak na przykład Jesus Imaz, który potrafi znaleźć sobie miejsce w polu karnym. On jest lepszym wariantem na pozycję numer dziesięć. W tamtym sezonie grał albo Jesus, albo ja, teraz pokazaliśmy, że możemy grać razem. Korzysta z tego cała drużyna.
Co w ogóle sprowadziło cię do Polski? Naturalną drogą solidnego czeskiego ligowca z ambicjami na coś więcej wydawałoby się przejście do topowego czeskiego klubu i myślenie o kroku naprzód. Miałeś już epizod w Viktorii Pilzno, ale nie grałeś zbyt dużo.
Grając ostatni sezon w FK Jablonec już wiedziałem, że chcę odejść. Potrzebowałem zmiany, impulsu. Wiedzieli też o tym wszyscy w klubie.
W pierwszym sezonie zanotowaliśmy historyczny sezon. To klub, który zazwyczaj znajduje się w pierwszej szóstce, a wtedy walczyliśmy do końca o mistrza. Jak na taki mały klub – duża niespodzianka. Nie tylko ja, ale czterech-pięciu chłopaków miało po tym sezonie oferty zza granicy. Zagrałem zajebisty sezon, jeździłem na każde zgrupowanie kadry. Oferty były za kwotę 1,5 miliona euro, ale właściciel mnie nie puścił.
Kierunki?
Niemcy i Turcja. Ja też nie chciałem za szybko odchodzić. Docelowo plan był taki: zostać jeszcze sezon i wtedy odejść. Po drugim sezonie pojawiła się oferta z jednego z czołowych czeskich klubów, Slavii. Byłem już właściwie dogadany, ale właściciel znowu powiedział stop. Cały trzeci sezon czekałem, kiedy mnie puści, szukałem zmiany. Czułem, że osiągam stagnację.
Może się wydawać, że czeska liga jest mocna, bo czeskie drużyny dobrze grają w Europie. Ale to tak naprawdę liga trzech-czterech drużyn. Różnica pomiędzy nimi a resztą jest bardzo duża. W Polsce piętnasta drużyna może wygrać z trzecią, to normalne. W Czechach czołówka gra swoją ligę. Mecze nie dawały mi tyle, ile potrzebowałem. Nie chcę powiedzieć, że grałem na pół gwizdka, ale niektóre zwycięstwa przychodziły nam za łatwo. Przyjeżdżała ostatnia drużyna i ustawiała się na swojej połowie, chciała walczyć o 0:0. Mówiłem wcześniej o kwotach, cały czas w Jabłońcu myśleli, że sprzedadzą mnie za 1,5 miliona. Trzeci sezon już nie był tak udany. Dziesiąte miejsce, do końca kontraktu miałem pół roku. Ofert nie było, więc właściciel namówił mnie, żebym przedłużył kontrakt, bo nie chciał mnie puścić za darmo. Mieliśmy bardzo dobry kontakt, więc chciałem, żeby zarobił. Przy przedłużaniu kontraktu dogadaliśmy się, że jak będzie jakaś oferta, to z niej skorzysta. Jagiellonia chciała mnie już rok wcześniej, obserwowała mnie. Uznałem, że chcę spróbować.
Nie chodzi o to, że nie chciałem już grać w Jabłońcu. Dobrze się tam czułem, do teraz jestem w kontakcie z zawodnikami, żona także ma tam przyjaciół. Nie chciałem po prostu grać w tej lidze. Miałem dosyć. Nie tylko Jagiellonia była w grze, miałem jeszcze możliwość wypożyczenia do Francji, ale wolałem odejść gdzieś na dłuższy okres. Chciałem o coś grać, a od Jagiellonii usłyszałem, że celuje w najwyższe miejsca. Wiedziałem też, że z językiem nie będzie problemu, więc aklimatyzacja nie będzie ciężka. Największe wrażenie zrobiło na mnie to zainteresowanie. Odmówiłem Jadze przedłużając kontrakt z Jabłońcem, a po roku dalej mnie chciała. To był dla mnie znak, że myśli o mnie poważnie, dlatego przyszedłem tutaj. Nigdy wcześniej nie grałem o tytuł. W Jabłońcu mieliśmy dobry sezon, ale to nie była drużyna, która walczyłaby o mistrzostwo co rok. Inne drużyny mają to zarezerwowane.
Żałujesz, że nie udało się wtedy wyjechać do Niemiec? Może dziś twoja kariera byłaby w innym miejscu.
Nie żałuję, nie myślę o tym, co mogło być. Nie byłem sam pewien, czy chcę odejść. Na pewno chciałbym kiedyś grać w topowej lidze, ale byłem w Jabłońcu tylko rok, dostawałem powołania. Mówiłem sobie, że jak kolejny rok pójdzie w tym samym tempie, znowu pojawi się szansa. Piłka nauczyła. Wiem dziś, że w futbolu nie wszystko zależy tylko od naszej decyzji. Musimy słuchać tych, którzy są nad nami. Właściciel powiedział “nie” i co ja zrobię? Nie będę dzwonił dziesięć razy dziennie “puść mnie, puść mnie, chcę odejść”. Nigdy taki nie byłem i nigdy nikomu nie będę na nic płakał. Oni dali za nas pieniądze, więc robią z nami to, co uważają za najlepsze.
Z której ligi łatwiej wyjechać – czeskiej czy polskiej?
Myślę, że więcej piłkarzy poszło z Polski. Parzę na to, ile macie piłkarzy we Włoszech. W Czechach możesz się pokazać, jeśli grasz w Sparcie, Slavii czy Viktorii Pilzno. Wystarczy zagrać parę meczów w Lidze Europy i nimi zapracować sobie na transfer. Ze średniej drużyny nie odejdziesz za granicę. Jak ktoś jest dobry i gra w drużynach pokroju Jabłońca, może to zrobić przez Pilzno, Spartę albo Slavię. Z polskiej jest trochę łatwiej, jest więcej obserwatorów. Wrażenie robią stadiony, kibice. W Czechach na mecze przychodzi po dwa tysiące widzów, to trochę odstrasza skautów. Jak skaut ma przyjechać na mecz siódmej drużyny z ósmą w czeskiej lidze, albo do Polski na ładny stadion, gdzie będzie dziesięć razy tyle widzów, decyzja jest prosta.
Na tobie polskie stadiony zrobiły wrażenie? Zdarzało się, że nogi się ugięły?
Robiły wrażenie, ale pozytywnie. Gramy dla kibiców, dlatego już nie chciałem być w Czechach.
Przy jakiej najniższej frekwencji przyszło ci grać?
Pewnie 1000-1500. Ludzie nie interesują się w ogóle piłką. W Jabłońcu nie było pełnego stadionu nawet wtedy, gdy graliśmy w eliminacjach Ligi Europy z Ajaksem Amsterdam. A nasz stadion może pomieścić 6500 osób! Wtedy stwierdziłem, że już nigdy nie będą chodzić kibice, nawet jak będziemy walczyć o mistrza. Nie czujesz się wtedy jak profesjonalny piłkarz, a grasz niby w najwyższej lidze. Początkowo 5000 widzów to dla ciebie dużo, ale jak zagrasz parę meczów, szukasz czegoś więcej. To jeden z powodów, dla których chciałem przyjechać do Polski. Słyszałem, że są tu świetni kibice, stadiony, wszystko się potwierdziło. Dużo lepiej się gra, jak przychodzi piętnaście tysięcy widzów. Tutaj piłkarz się czuje naprawdę jak piłkarz. Slavia ma super kibiców, piętnaście tysięcy, ale Slavia, Sparta i Pilzno to wyjątki. Ciągle mówimy o trzech zespołach, nie o czeskiej lidze. One mogą robić wrażenie, że czeska liga jest super, tworzą markę ligi poprzez europejskie puchary, w których robią super wyniki.
Skalę zainteresowania widać po kontrakcie telewizyjnym – u nas opiewa na kwotę 500 milionów złotych, czeskie drużyny otrzymują co sezon z tytułu praw tylko 200 tysięcy euro.
Siedziałem teraz z chłopakami w Czechach i mówiliśmy sobie, że jedna drużyna dostaje w Polsce od telewizji tyle, co cała liga. Śmieszne trochę, nie ma takiego zainteresowania. W Białymstoku wszyscy żyją piłką. Jesteś z Jagi, to wszystko by ci oddali. W Czechach odwrotnie, ludzie są zazdrośni. Na ulicy ci nic nie powiedzą, jak wszędzie, ale generalnie cieszą się, gdy ich zespół przegra, gadają na ciebie.
Odczułeś coś takiego?
Teraz to dopiero obserwuję. W świecie internetu wszystko widać. Prosty przykład – po wygranym meczu moje dawne kluby mają siedem komentarzy, po porażce – dwieście. Bije w oczy, zastanawiasz się, co jest nie tak. Przyszedłem do Jabłońca i w pierwszym sezonie zrobiliśmy dobre wyniki, walczyliśmy o puchary. Na drugi rok też chcieli pucharów. Zajęliśmy dziesiąte miejsce i ludzie nie chodzili na mecze, a jak chodzili, to napierdalali na nas. Nikogo nie masz na trybunach, więc wszystko słychać. Nie gra się dobrze, gdy słyszysz każde wyzwisko.
Jakie jest wyobrażenie o naszej lidze w Czechach? Co przeciętny czeski kibic myśli o Ekstraklasie?
Nic! Polska liga nie jest zbyt znana. Dużo ludzi się zastanawiało: dlaczego pojechał do Polski? Jest tu paru Czechów, więc z każdym rokiem Czesi zmieniają swoje zdanie. Pięć lat temu w ogóle nic nie wiedzieli. Myśleli, że to gorsza liga. Ostatnio trochę więcej słychać o Ekstraklasie, ja sam też daję coraz więcej wywiadów do czeskich gazet. Chyba słyszą, że chodzi tutaj na mecze 15-20 tysięcy ludzi i zastanawiają się, dlaczego w Polsce można, a w Czechach nie.
My się pytamy o puchary: dlaczego Czesi mogą, a my nie.
No tak, wy o puchary, a my o kibiców. Zawsze Polakom odpowiadam na to pytanie. Cieszę się z tego, że ludzie się interesują, chcą wiedzieć coraz więcej o Ekstraklasie. Trochę bardziej szanują tę ligę.
Czeska liga w Polsce nawet transmitowana.
To też jest zaskoczenie, jak mówię Czechom, że mogę obejrzeć w telewizji wszystkie mecze. W Czechach masz dwa albo trzy na kolejkę. Tłumaczę im, że tak są rozpisane terminy meczów, że da się obejrzeć każdy. Detale, które sprawiają, że polska liga poszła do przodu i w wielu kwestiach przeskoczyła czeską. W telewizji analizuje się mecze, w Czechach w ogóle tego nie ma. Jakby to zobaczyli, wstaliby tylko z otwartą buzią. Nie da się zainteresowania piłką nawet porównać.
Puchary to w Czechach w ogóle jeszcze święto?
Jak ktoś gra w Lidze Mistrzów – tak, zawsze święto. Czesi są przyzwyczajeni do Ligi Mistrzów, bo Sparta Praga grała w niej kiedyś co rok. Wiedziałeś w ciemno, że Sparta tam będzie. Ale to było wiele lat temu. Teraz myślę, że w tym kierunku pójdzie Slavia. Ostatnio wygrali na wyjeździe 1:0 i jak nie przegrają w rewanżu, są w fazie grupowej. W tym sezonie trzy nasze drużyny już odpadły z pucharów, nie będzie żadnej w Lidze Europy. Czesi już mówią, że coś się dzieje, jakiś kryzys. Byli przyzwyczajeni, bo zawsze trzy-cztery drużyny grały. W Polsce jest o tyle ciężko, że musisz grać od pierwszej, drugiej rundy. Czesi też musieli kiedyś grać na początku, w tamtym roku awansowali już bezpośrednio. Jakby mieli grać w od pierwszej rundy, też by nie przeszli. W pierwszych fazach trafia się już na trudnych przeciwników. My mieliśmy Rio Ave i Gent, to uznane drużyny z dobrych lig. Czesi mają dobry współczynnik UEFA i oczywiście sami sobie na to sobie zapracowali. Teraz się z tego korzysta. Slavia wygra jedną rundę – jest w Lidze Mistrzów.
Kto z Bayernu, z którym zagrałeś w Lidze Mistrzów, zrobił na tobie największe wrażenie?
Ribery. Był wtedy najlepszym piłkarzem w Europie. Nie dało mu się zabrać piłki, cały czas miał przyklejoną przy nodze. Grałem u siebie przeciwko nim. Grałem… Trochę pobiegałem! Oni cały czas trzymali piłkę.
A co się w Czechach mówi o tobie? Uważa się, że zrobiłeś krok do przodu czy zostałeś trochę zapomniany?
W pierwszym roku po wyjeździe w ogóle się o mnie nie mówiło. Nikt nie wiedział, jak gram, jak wyglądam na boisku. W ostatnim pół roku się to zmieniło, najwięcej jest tego teraz, zaczęli więcej o mnie pisać, dzwonić o wywiady. Ostatnio pisali, że mi idzie na boisku i dzwonili, bo wiedzą, że jest przerwa na kadrę. Chyba muszą oglądać mecze, bo nie strzelam bramek, więc skąd mają wiedzieć, jak wyglądam na boisku.
Swoją drogą denerwuje cię to, że piłkarze są często rozliczani tylko z bramek i asyst? Strzelasz -jesteś dobry. Nie strzelasz – jesteś słaby. To bez sensu zwłaszcza w twoim przypadku, bo zagrywasz wiele otwierających piłek, które są kluczowe dla akcji, ale nie ma ich potem w protokole meczowym.
Czasami tak jest. Jak grałem na dziesiątce, oczekiwano, że będę strzelał i asystował. Czasami mi i trenerowi wydawało się, że zagrałem dobry mecz, ale przez kibiców i dziennikarzy tak oceniany nie byłem, bo nie strzeliłem ani nie miałem asysty. Miałem taki okres, gdy strzeliłem trzy bramki z rzędu na początku rundy wiosennej sezonu 17/18 i zostałem wybrany piłkarzem miesiąca luty 2018. Oceniano mnie tylko przez pryzmat bramek, a na boisku nie było tak super. Zagrałem wiele lepszych meczów niż wtedy.
Początkowo porównywano cię do Vassiljeva, który miał rewelacyjne liczby. Patrząc na suche statystyki można się było złapać za głowę.
Słyszałem, że mam być zastępcą, ale od początku wiedziałem, że nie będę miał takich liczb, bo nigdy nie miałem. Miałem jeden sezon, w którym strzeliłem siedem bramek i to do tej pory mój rekord. Zawsze bazowałem na asystach i kluczowych podaniach. Chciałbym, żeby to się zmieniło, ale nie jest tak, że potrzebuję strzelać bramki, gdy dobrze funkcjonuję. Bardziej się cieszę z ładnego podania, po którym pada bramka niż z przypadkowego gola.
Spotkałeś się w Czechach korupcją? Radek Dejmek opowiadał jakiś czas temu na Weszło, że to wielki problem ligi. Myślał nawet o tym, by rzucić piłkę z tego powodu.
Spotkałem się w moim pierwszym sezonie w Sigmie Ołomuniec, gdy miałem 19 lat. Utrzymaliśmy się w lidze, ale i wygraliśmy Puchar Czech i mieliśmy walczyć o europejskie puchary. Ołomuniec miał w zeszłym sezonie problem z korupcją, zapłacili za jakiś mecz i zabrano nam europejskie puchary, mimo że wielu zawodników nie miało z tym nic wspólnego.
Cały czas jest jakiś problem z korupcją, ciągle coś wychodzi na światło dzienne. Wiele lat się to ciągnie. Gdy w końcówkach ligi ktoś potrzebuje jakiś wynik – nie wiem, może to przypadek – osiąga go. Pod koniec sezonu byłem w Czechach na meczu barażowym o ekstraklasę. W jednej z drużyn gra mój kolega, więc chciałem go odwiedzić. Po meczu powiedziałem tylko “jestem zadowolony, że w tej lidze już nie gram”. Było mi aż wstyd, jak widziałem, co sędzia robił na boisku. Cieszyłem się, że nie mam z tym już nic wspólnego. Każdy widział, że to nie był czysty mecz. Nie wiem, dlaczego tak jest, ale cały czas coś wychodzi. Przypadek to nie był. Jak mówię – było mi wstyd.
Łatwiej kręcić lody w lidze, w której nie ma meczów w telewizji.
Na pewno. Nie ma VAR-u na każdym meczu, nie ma telewizji, mogą robić co chcą. I co? Maksymalnie dostaną jakieś kary, ale i tak dostaną od kogoś pieniądze na opłacenie ich. Na czterech meczach w kolejce jest VAR, na czterech nie ma. Ci co grają bez VAR-u mówią zawsze: “jakby był VAR, wynik byłby inny”. Co ciekawe, w meczach barażowych VAR-u nie było w ogóle.
Dlaczego?
Nie wiem. Nie rozumiem tego, nikt inny wtedy nie grał. Ale chyba wszyscy wiedzą, dlaczego VAR-u nie było.
Miałeś kiedyś wrażenie, że grasz w ustawionym meczu?
Z sędziami zawsze był problem. Było dużo meczów, w których wiedziałeś, że sędzia ciągnie drugi zespół, ale nie miałem nigdy potwierdzenia. Zwłaszcza w końcówce sezonu, jak ktoś walczył o spadek, sędziowie byli po ich stronie. Pamiętam, jak graliśmy z FK Pribram w ostatniej kolejce. Walczyli o utrzymanie z Sigmą Ołomuniec, drużyną, w której zaczynałem grać w ekstraklasie. Wszyscy wiedzą, że Pribram to jedna z drużyn, która nie boi się dogadać z sędziami. To w Czechach żadna tajemnica. Ołomuniec potrzebował wygranej w swoim meczu i naszego zwycięstwa z Pribram. Koledzy z Ołomuńca dzwonili: “wygrajcie, wygrajcie, Pribram i tak zapłaci za mecz”. Zagraliśmy na 0:0 i wszyscy myśleli, że to było dogadane. Walczyliśmy jeszcze bardziej, bo mieliśmy w zespole wielu chłopaków z Ołomuńca, więc graliśmy nie tylko dla Jabłońca, ale i Ołomuńca. Nie szło, sędzia nie dopuszczał do groźnych sytuacji. Gazety pisały potem, że to było dogadane 0:0. My, zawodnicy, nic z tym wspólnego nie mieliśmy, a potem wszyscy nas opierdalali. Wiesz, że zrobiłeś wszystko, by wygrać, a potem cię opierdalają, że puściłeś mecz albo nie chciałeś wygrać.
Człowiek ma w takich momentach dość?
I dlatego też chciałem spróbować czegoś innego. Wiem, że wielu piłkarzy z czeskiej ligi chciałoby się dostać do Polski, ale to nie jest łatwe. Musisz pokazać też coś w Czechach. Mogę powiedzieć nawet, że obok Sparty, Slavii i Pilzna, wszyscy zawodnicy chcieliby przejść do Ekstraklasy. Widzą, że coraz więcej zawodników wyjeżdża, słyszą o polskiej lidze, widzą jak liga obserwowana, jakie jest zainteresowanie. W Czechach czują niedosyt.
Spotkałeś się z pijaństwem wśród sędziów? Michał Listkiewicz opowiadał jakiś czas temu, że wyeliminowanie pijaństwa było jego pierwszym zadaniem w pracy z czeskimi sędziami:
Pamiętam jedno z pierwszych pytań jakie padło do mnie po tym jak zostałem szefem sędziów:
– Czy pan zagwarantuje, że opilcy ne buda piskat?
– To gwarantuję. Opilców ne bude.
Pierwsze pytanie! Nie o poziom, nie o VAR. O opilców spytali.
Nie przeżyłem tego na boisku, ale widziałem ten mecz. Ciężko mi się o tym mówi, bo to wstyd. Sędzia główny chodził po boisku slalomem, a bramkowy robił siku za bramką. Można w siebie trochę wlać, ale oni byli po prostu najebani, nie mogli stać na nogach. Wszyscy to pokazywali. Z jakiego kraju? No z Czech. Niedobra reklama.
Bliżej ci było do reprezentacji z Jagi czy z czeskiej ligi? Powiedziałeś kiedyś, że gdyby Białystok leżał przy czeskiej granicy, dostawałbyś powołania.
Tak, to było za starego trenera. Kiedyś powiedziałem też, że jakbym grał gdzieś w Czechach tak jak w Jagiellonii, byłbym powoływany. Najczęściej jeździłem na kadrę z Jabłońca, a to nie jest topowa drużyna. Za tego trenera jeździła cała czeska liga. Kto grał dobrze – od razu go powoływał, także z tych słabszych drużyn. Zagrałem dobrze w Polsce i nawet nie znajdowałem się na liście rezerwowych. Byłem rozczarowany. Myślałem, że jak wyjadę do Polski, będę bliżej, ale chyba jest dalej. Trochę się zmieniło wraz z nowym trenerem, z którym znamy się z Jabłońca. Wiem, że mnie obserwuje, ogląda mecze, na ostatnim zgrupowaniu byłem już na liście rezerwowych. Udało się. Po dwóch latach, ale zawsze. Wszystko teraz zależy ode mnie – jak będę grał dobrze, jest duża szansa wrócić do reprezentacji.
Odnoszę ogólnie wrażenie, że mimo braku powołań jesteś bardzo zadowolony z transferu do Polski. Jak dzwonią koledzy z Czech, polecasz ten kierunek?
Jakbym nie był zadowolony, to bym nie polecał. Czujesz się tutaj jak profesjonalny piłkarz. Daje ci nowy impuls to, że grasz przed kibicami i tylu ludzi się tobą interesuje. Piłka cię cieszy. W Czechach tak nie było. Tomas Prikryl też grał w drużynie, na którą nie chodziło zbyt dużo kibiców. Wiedziałem, jak się czuje w Czechach i jak się może czuć tutaj. Każdemu mówię szczerze, nie ma potrzeby kogoś oszukiwać, bo przecież przyjedzie i sam zobaczy. Co przeżyłem, to powiem. Jak ktoś zadzwoni, na pewno będę polecał. Dostaję telefony od piłkarzy, którzy chcieliby iść nawet do pierwszej ligi, bo słyszeli, że kibice też przychodzą i, nie ma co ukrywać, drużyny w Czechach tyle nie płacą. Wiedzą, że nawet w pierwszej lidze mogą zarobić więcej. Pytają, czy nie znam kogoś w klubie blisko granicy. Myślą, że wszystkie drużyny na nich czekają, wystarczy zadzwonić. Prawda jest taka, że musisz coś pokazać, żeby cię w Polsce chcieli.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK
Fot. newspix.pl / FotoPyK