Jeśli mielibyśmy szukać atutów Legii w wyścigu po mistrzostwo, to nie szukalibyśmy ich w pięknej grze na przestrzeni ostatnich kolejek. Tutaj nad warszawianami góruje Piast. Natomiast bardzo poważny, atutem legionistów na finiszu sezonu jest ich mentalność. W ostatnich latach żaden inny klub tak dobrze nie radził sobie z graniem pod presją.
W sezonie 2014/15 po raz ostatni w Ekstraklasie Legia nie sięgnęła po tytuł. Wówczas dała się capnąć Lechowi na finiszu rozgrywek. Wtedy głodny Kolejorz gonił za swoim największym rywalem przez prawie cały sezon, dał się ograć w finale Pucharu Polski, ale w lidze wygrał decydującą potyczkę przy Łazienkowskiej. Wywalczonego wtedy fotelu lidera poznaniacy nie oddali już do końca sezonu.
Ale to był ostatni okres, w którym to nie legioniści wbijali najważniejszego gwoździa. Od tego czasu w Ekstraklasie raz legionistom idzie lepiej, raz gorzej, ale zawsze w decydującym momencie to oni wygrywają albo chociaż notują zwycięskie remisy. Jeśli na przestrzeni ostatnich lat którejś drużynie mogliśmy dopisać mentalność zwycięzców, to najczęściej stawialiśmy ten komplement przy Legii. No bo zobaczymy na mecze, w których Legia rozstrzygała losy tytułu w poprzednich sezonach.
Sezon 2015/16
– 1:0 z Lechem Poznań
Lech w tamtym sezonie dopiero wytaczał się z kryzysu po mistrzostwie Polski, ale w Warszawie poznaniacy byli w stanie postawić się Legii, która chciała odzyskać tytuł. To był trudny mecz dla pretendentów do mistrzostwa – goście dwukrotnie mogli wyjść na prowadzenie (szanse Jevticia i Bille), a Legia waliła głową w mur. Prijović zmarnował jedną setkę, zmarnował drugą, później i trzecią, a w głowach kibiców z Warszawy mogły kołatać się myśli – jeśli przerżniemy tu z Lechem i to po tylu sytuacjach, to losy mistrzostwa mogą się poważnie skomplikować. A wtedy Pazdan popisał się świetnym odbiorem, legioniści ruszyli z kontrą, którą na gola zamienił ten, który tyle w tym meczu zmarnował. Ekipa Czerczesowa wypracowała wówczas taką przewagę, że mogła przegrać z Zagłębiem czy zremisować z Ruchem, a i tak po mistrzostwo sięgnęła.
– 4:0 z Piastem
Ale nie byłoby tego tytułu, gdyby nie rozbicie w bezpośrednim starciu Piasta Gliwice. To był jeden z fajniejszych wyścigów ostatnich sezonów – obie ekipy potykały się na przełomie rundy zasadniczej i finałowej, ostateczne rozstrzygnięcie pozostawało sprawą otwartą aż do 35. kolejki. Piast przyjeżdżał do Warszawy podbudowany ograniem Pogoni, Legia była po gładkiej porażce z Zagłębiem Lubin
Wówczas wygrana Piasta oznaczałaby, że na dwie kolejki przez końcem sezonu to ekipa Latala wskoczyłaby na fotel lidera i nie wykluczamy, że gdyby faktycznie w stolicy gliwiczanie wygrali, to zgarnęliby tytuł. Ale tak się nie stało. Choć wielu w Legię wątpiło i choć pewnie ponad pół Polski trzymało kciuki za Piasta, to zespół Czerczesowa zwyciężył. I to jak! 4:0, dwa gole przed przerwą, dwa po przerwie i było pozamiatane.
– 3:0 z Pogonią Szczecin
Przed ostatnią kolejką Piast i Legia mieli po tyle samo punktów, natomiast przy równej liczbie oczek mistrzem zostaliby legioniści. Jak bardzo walka o tytuł może być paraliżująca pokazali gliwiczanie w Lubinie, gdzie przegrali 0:1. A Legia? Wbiła gwoździa, pewnie ograła Pogoń 3:0, choć przecież mecz został przerwany na blisko 10 minut z uwagi na zadymieniem boiska przez kibiców gospodarzy i to jeszcze przy stanie 1:0. Legionistom nogi nie zmiękły, w końcówce strzeli jeszcze dwa gole i udowodnili, że zasłużyli w tym sezonie na mistrzostwo.
Sezon 2016/17
Tutaj też moglibyśmy wybrać trzy mecze rundy finałowej, które w ostatecznym rozrachunku okazały się kluczowe. No bo pewnie z perspektywy tabeli kluczowe były remisy na finiszu sezonu – to 0:0 z Lechią w ostatniej kolejce czy to 0:0 z Jagiellonią pozwalające utrzymać białostoczan na dystans. Natomiast punktu zwrotnego, który świadczył o mocnej psychice zawodników ze stolicy, upatrywalibyśmy w kwietniowym triumfie nad Lechem Poznań.
Tak, tym z golem Hamalainena w samej końcówce.
A przecież jeszcze w 87. minucie tamtego meczu Legia miała cztery punkty do lidera z Białegostoku. Oczywiście to byłaby strata jak najbardziej realna do nadrobienia, natomiast mówimy tu o czynniku psychologicznym. A takim prawdziwym zastrzykiem dobrej energii był już gol Dąbrowskiego na 1:1. Trafienie Hamalainena w 94. minucie to z kolei kop, który nie tylko dał dwa punkty, ale i motywacyjny zastrzyk na ostatnie półtora miesiąca grania.
A końcówka tamtego sezonu wcale nie była w wykonaniu legionistów piorunująca. To nie był galop do mistrzostwa, a raczej przejście parku linowego. Legia wiedziała gdzie i kiedy może się potknąć, ale w kluczowym momencie osiągała wyniki niezbędnego minimum, czyli te wspomniane remisy z 0:0 w ostatniej kolejce na czele.
Sezon 2017/18
Kuriozalny sezon, po którym hasło o “wyścigu żółwi” przejadło nam się na kolejną dekadę, bo tak często było powtarzane. Ale podstawy ku temu były – Legia po jesieni miała siedem porażek, Lech dziewięć remisów. Później w Warszawie mieliśmy liście sprzedawane piłkarzom po porażce z Kolejorzem, zwolnienie drugiego trenera w jednym sezonie (Jozak podzielił los Magiery). Przed rundą finałową tabela wyglądała tak:
A później Lech włączył tryb “no zgadza się, jesteśmy dziadami”, Jagiellonii nie starczyło pary na finisz sezonu, a Legia wyglądała tak:
Kluczowe mecze, w których Legia wytrzymała ciśnienie? Paskudny mecz w Białymstoku, jedno z brzydszych 0:0 jakie widzieliśmy, które pozwoliło mistrzom Polski na utrzymanie pozycji lidera. No i ten decydujący mecz w Poznaniu w ostatniej kolejce, gdy wokół trwała jedna wielka naparzanka kibiców Lecha w zarząd/trenerów/piłkarzy, a Legia strzelała gole.
Sezon 2018/19
Na myśl przychodzą nam trzy starcia z drugiej części sezonu. Przede wszystkim mecz w Gdańsku, który został przykryty ogólnonarodową dyskusją o Danielu Stefańskim i jego decyzjach. Nie rozstrzygając tego, czy karny dla Lechii powinien być, czy Jędrzejczyk powinien grać 90 minut, czy powinien po kwadransie być już wykąpany – Legia w tym meczu pokazała jaja. Od 0:1 do 3:1 na stadionie lidera. Jeśli to nie jest trzymanie ciśnienia i dźwignięcie presji, to już nie wiemy co nim jest.
Do tego dorzucamy dwa starcia, które mogły potoczyć się zgoła inaczej, a jednak legioniści potrafili przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. 2:1 z Górnikiem Zabrze, który cisnął gości niesamowicie i – gdyby nie Cierzniak i nieskuteczność Angulo – to tam mogło być po godzinie gry 4:0. A później w kwadrans Carlitos odwrócił losy meczu. No i 1:0 z Cracovią u siebie po karnym w doliczonym czasie gry. Dziś Legia bez tych dwóch punktów w starciu z “Pasami” byłaby już teoretycznie wyautowana z walki o tytuł.
***
Na dziś faworytem do mistrzostwa jest Piast. Natomiast gliwiczanie tylko w sezonie 2015/16 bili się o tytuł i na dodatek tamtą batalię przegrali. I Legia, i Piast przeszli poważne zmiany od tego czasu, w obu ekipach pozostało niewielu zawodników pamiętających tamten sezon. Natomiast Legia jako klub w ostatnich latach najlepiej radziła sobie z graniem o wysoką stawkę. Bo do serii mistrzostw moglibyśmy dorzucić jeszcze wygrane finały Pucharu Polski w roku 2015, 2016 i 2018. Jeśli jest w Polsce jakiś klub, który mógłby odwrócić swoje kiepskie położenie względem lidera na finiszu rozgrywek, to jest nim Legia. Kluczowe pytanie jest jednak takie – czy Piasta w obecnej formie jest w stanie ktokolwiek zatrzymać?