Jan Philipp Platenius może o sobie mówić jako o jednym z weteranów wśród kibiców Borussii Dortmund. Na jego liczniku jest już ładnych kilkaset meczów BVB, w tym oczywiście kilkadziesiąt derbowych. Przed spotkaniem z Schalke porozmawialiśmy o tym, z jakimi wspomnieniami wiążą się dla niego Revierderby i czego oczekuje po tych dzisiejszych.
Liczyłeś kiedyś, na ilu meczach Borussii byłeś?
– Poczekaj, sprawdzę… Około siedmiuset-siedmiuset pięćdziesięciu meczów.
Czyli jakoś koło dwudziestu sezonów.
– Mniej więcej. Ale liczę też mecze drugiej drużyny Borussii, Borussia Amateure, drużyn młodzieżowych.
Kolekcjonujesz jakieś konkretne pamiątki związane z tymi spotkaniami?
– Kiedyś zbierałem programy meczowe, bilety, gadżety, książki… W sumie to wszystko, co się tylko dało. Teraz z tego zostało mi już tylko zbieranie biletów, z meczów, na których sam byłem, książek i piłkarskich fanzin.
Czym są dla ciebie Revierderby?
– Najważniejszy mecz w sezonie, w roku. Nawet, gdy stawką nie jest, powiedzmy, mistrzostwo Niemiec, utrzymanie w lidze, to i tak spotkanie, którego się obawiasz, przed którym nerwy pojawiają się już kilka tygodni wcześniej. Wiesz, gdybyśmy grali przeciwko Kolonii, Freiburgowi czy komuś takiemu, zainteresowałbym się meczem w dniu meczu, do tej pory nie zaprzątałby mi on myśli tak bardzo. Tu jest inaczej.
Jakie jest twoje pierwsze wspomnienie związane z derbami, twój pierwszy mecz Borussia – Schalke?
– Pierwszego nie pamiętam aż tak dobrze, ale wiem że pierwsze derby jako jeden z redaktorów fanziny i członek fanklubu to mecz w 1999 roku. Powiem szczerze – nie wydarzyło się wtedy nic szczególnego, więcej, był to po prostu nudny mecz. Wtedy Borussia nie grała najładniejszej piłki. Kilka lat wcześniej i kilka lat później rywalizacja była znacznie bardziej zacięta, jeśli mam być szczery. Ale na przełomie wieków mało było spektakularnych derbów. W tamtym czasie nie było też uformowanych grup ultras, więc… sam rozumiesz (śmiech). Nie było aż tak ciekawie.
W takim razie spytam o te najbardziej pamiętne.
– Każdy kibic BVB odpowie ci dokładnie to samo: te z 12 maja 2007 roku, w przedostatniej kolejce rozgrywek ligowych. Można powiedzieć, że ta data wyryła się w historii naszego klubu. W tamtym sezonie Schalke mogło zostać mistrzem Niemiec. Przed meczem kibice tamtego klubu chwalili się “patrzcie, będziemy świętować tytuł w Dortmundzie”, “do Gelsenkirchen wracamy na piechotę”. Bla bla bla. My z kolei wtedy zapewniliśmy sobie utrzymanie może tydzień wcześniej, więc możesz się domyślić, jak słaba była Borussia, a jak mocne Schalke. A jednak wygraliśmy 2:0 i to spotkanie stało się dla nas matką wszystkich Revierderby. Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że to był najlepszy dzień w moim życiu.
BVB zdecydowanym faworytem derbów – kurs w Etoto na wicelidera – 1,48
Tydzień później, w ostatniej kolejce, mistrzem został Stuttgart, a my, kibice Borussii, postanowiliśmy jeszcze przypomnieć fanom Schalke, jakiej okazji ich pozbawiliśmy. Około sześćdziesiątej minuty, gdy było właściwie pewne, że Stuttgart już nie wypuści mistrzostwa z rąk, wystartował wynajęty przez nas samolot, który najpierw przeleciał ponad Leverkusen, gdzie my graliśmy w ostatniej kolejce, a później ponad Gelsenkirchen, gdzie grało Schalke. Doczepiliśmy do niego baner z napisem „ein Leben lang – keine Schale in der Hand!”, co oznacza, że życie trwa już bardzo długo, a oni wciąż bez mistrzowskiej patery w rękach. Większość kibiców Schalke nigdy nie widziało, jak ich zespół zdobywał tytuł, ostatni to rok 1958, więc raczej nie zapominamy o tym, by im przypomnieć. Ale wtedy trzeba to było zrobić w widowiskowy sposób, no więc wymyśliliśmy sobie samolot.
Sam masz jakąś szaloną historię związaną z Revierderby, anegdotę, którą zawsze opowiadasz w związku z tym meczem?
– Hmm… Zawsze na pierwszym miejscu wspominamy te wygrane 2:0 derby, o których ci przed chwilą mówiłem, bo to po prostu były najlepsze derby. Ale dwa lata wcześniej w maju 2005 wygraliśmy z Schalke, i to w Gelsenkirchen, więc uwielbiam wspominać i to spotkanie. Od ładnych kilku lat nie potrafiliśmy wtedy pokonać naszego największego rywala, ta seria trwała trzynaście meczów. A wtedy, zaledwie dwa miesiące po tym, jak Borussia niemal zbankrutowała. W marcu nie byliśmy pewni, czy BVB dokończy sezon, czy zagramy w ogóle przeciwko Schalke. Ale Borussia została uratowana w ostatniej chwili, przyszedł tak szczęśliwy dzień, jak wygrana 2:1 w Gelsenkirchen.
Dwaj moi koledzy, którzy byli ze mną na meczu w 2005, założyli się, że jeśli wygramy to spotkanie to wyjdą ze stadionu bez spodni. Piłkarze zrobili swoje, więc chłopaki musieli się pożegnać ze swoimi spodniami.
Kto jest dla kibiców Borussii największym derbowym bohaterem, był taki zawodnik, który szczególnie dobrze prezentował się w starciach z Schalke?
– Nie wygraliśmy aż tak wielu meczów od 2000 roku, skład często się zmieniał, więc trudno by ktoś szczególnie zapisał się w historii. Wiem, że dla jednego z moich przyjaciół największymi bohaterami byli Lars Ricken i Sebastian Kehl, a więc strzelcy bramek w tym spotkaniu z 2005, które przełamało naszą długą niemoc w starciach z Schalke. A wiem to dlatego, że nazwał swojego syna Lars Sebastian. Ale dla mnie więksi bohaterowie to Ebi Smolarek i Alex Frei – nasi napastnicy w 2007 roku, gdy pozbawiliśmy rywali mistrzostwa. Mimo że opuścili Dortmund jakąś dekadę temu, nadal mam dla nich szczególne miejsce w kibicowskim sercu.
Jak wygląda twój typowy dzień derbowy?
– Raczej nie jestem przesądnym człowiekiem, więc nie powiem ci, że odprawiam jakieś rytuały. Zwykle wygląda to tak, że nastrajam się na mecz odpalając od rana YouTube, oglądając klipy z poprzednich derbów, z kilku wcześniejszych. Oczywiście tylko z tych wygranych! Przypominam sobie doping z tych spotkań. Przed meczem z kimś innym z dołu tabeli tego nie robię, ale tutaj sytuacja jest wyjątkowa.
Nie mieszkam w Dortmundzie, więc muszę najpierw dojechać do miasta, później spotykam się ze znajomymi, zrobimy rundkę po pubach i wybierzemy się na stadion. Może dołączymy się do większej grupy kibiców, czasami w jednym miejscu potrafi się stworzyć zbitka kilkuset osób i ruszyć pod stadion. Jednak kiedyś było to łatwiejsze, bo dziś raz, że nie ma jednego “miejsca zbiórki” dla wszystkich kibiców Dortmundu, a dwa że przestałem należeć do grupy ultras, nie mam “swojego” fanklubu, więc nieco w tej kwestii wpadłem z obiegu.
Na mecz wchodzimy dużo wcześniej niż na inne spotkania. Na starcie z Fortuną, ze Stuttgartem wszedłbym dziesięć minut przed spotkaniem, tutaj dobrze być godzinę-dwie wcześniej, bo trybuna wypełnia się naprawdę szybko.
Co poradziłbyś osobie przyjeżdżającej do Dortmundu na mecz z Schalke po raz pierwszy? Gdzie powinna pójść, żeby faktycznie poczuć atmosferę tego spotkania, zobaczyć jak miasto żyje tym meczem?
– Na pewno dobrym pomysłem jest przyjechać do Dortmundu pociągiem, wysiąść na dworcu głównym i stamtąd pójść pieszo w kierunku stadionu, nie korzystać z metra. Spacerem to około 20-30 minut, więc nie jest to wielki kawał, a po drodze miniesz wiele pubów i kilka głównych ulic, którymi fani docierają na stadion. Warto też wybrać się do ścisłego centrum miasta, tam też zapewniam cię, że błyskawicznie robi się żółto-czarno. A stamtąd – na stadion. I, tak jak mówiłem, warto być wcześniej. Nie trzeba się martwić, że pod obiektem nie będzie gdzie napić się piwa – jest kilka pubów, jest klub tenisowy, który również przyjmuje kibiców przed spotkaniem. W okolicach stadionu można już spotkać grupy kibiców Schalke.
Gospodarze rozstrzelają gości? Kurs na powyżej 2,5 gola ze strony BVB – 2,40
Zdarza się, że te “spotkania” z kibicami Schalke kończą się agresywnie?
– Na pewno nie jest dobrym pomysłem, by ubrać szalik Borussii i wbić się pomiędzy kibiców Schalke pod stadionem. Nienawiść zawsze jest w powietrzu. Ale to już nie lata osiemdziesiąte, gdy brutalności, agresji pod stadionem – tej fizycznej, nie tylko słownej – było zdecydowanie więcej.
Bycie najlepszymi kumplami z fanem Schalke – okej, czy nie ma mowy?
– (chwila ciszy) Trudne pytanie. Wiesz co, nie znam zbyt wielu kibiców Schalke, bo gdy zostałem kibicem Borussii w latach 90., zespół z Gelsenkirchen grał w drugiej lidze, więc nie przyciągał nowych fanów, młodzi ludzie wtedy w większości wybierali Bayern lub Schalke. Nie mieszkam też blisko Dortmundu, tylko około stu kilometrów dalej, więc nie spotykam zbyt wielu kibiców Schalke. Problem więc mnie nie dotyczy (śmiech).
W czym pokładasz największą nadzieję na wygraną w sobotę?
– W tym roku to dwie rzeczy – po pierwsze rozgrywamy świetny sezon. Wciąż bijemy się o mistrzostwo, jesteśmy bardzo silną drużyną, tydzień temu udało nam się wygrać pewnie, wysoko. Mamy zawodników w doskonałej formie – Jadona Sancho, Marco Reusa. No i druga – Schalke ma w tym momencie po prostu słaby zespół i ma bardzo dużo szczęścia, że ten sezon układa się jak się układa. W wielu poprzednich ich dorobek punktowy sprawiałby, że byliby na miejscach zagrożonych spadkiem. Ich fart polega na tym, że Norymberga i Hannover nie wygrywają praktycznie żadnych meczów (oba zespoły po trzy wygrane w trzydziestu kolejkach – przyp. red.), a Stuttgart jest w fatalnej formie.
A w czym nadzieję mogą pokładać kibice Schalke?
– W tym, że – jak to się ładnie mówi – derby rządzą się swoimi prawami i to wyjątkowe mecze, w których wiele może się wydarzyć. Zwyczajnie nie widzę niczego, w czym są lepsi od nas.
Jaki więc będzie wynik?
– 3:0 dla Borussii.
A kto mistrzem Niemiec?
– Serce mówi, że Borussia, ale rozum przestaje wierzyć, że Bayern może jeszcze wypuścić tytuł z rąk. Obym się mylił.
Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA
fot. FotoPyK/Facebook Jana Philippa Plateniusa