Reklama

Sędzia Myć i bezbłędny mecz – para wyjątkowo niedobrana

Norbert Skorzewski

Autor:Norbert Skorzewski

29 marca 2019, 23:34 • 4 min czytania 0 komentarzy

Chcielibyśmy zastanawiać się wyłącznie nad tym, czy Cracovia pokonała Górnika zasłużenie, czy może jednak dopuściła zabrzan do zbyt wielu sytuacji, by wychwalać pod niebiosa kogoś więcej niż Airama Cabrerę, który wyrasta na – więcej: już się nim stał! – najlepszego zawodnika rundy wiosennej. No, niestety nie mamy takiej możliwości, gdyż po raz kolejny w roli głównej wystąpił ten, który teoretycznie powinien pozostać w cieniu i wychylać się tylko wtedy, gdy zachodzi taka potrzeba.

Sędzia Myć i bezbłędny mecz – para wyjątkowo niedobrana

Sędzia Wojciech Myć.

Fajnie, że wciela w życie sędziowską zasadę: “przed podjęciem decyzji zapomnij o VAR-ze, po podjęciu decyzji pamiętaj o VAR-ze” – szczególnie jej drugą część, bo skończyłoby się katastrofą. Ale niestety po raz kolejny dostajemy dowód na to, że – delikatnie mówiąc – nie mamy do czynienia z arbitrem, który doskonale radzi sobie ze wszystkimi meczami, które prowadzi.

Konkretnie mamy na myśli dwie sytuacje z drugiej połowy, które naznaczyły jego dzisiejszy popis. Najpierw podyktowany karny za – według sędziego – faul Gola na Sekuliciu. Problem w tym, że kontakt był, jasne, ale mówimy o najzwyklejszej w świecie walce o piłkę, gdzie jeden szarpał drugiego. Typowa przepychanka. Gdyby za takie coś dyktować jedenastki, piłkarze musieliby mieć przykazanie, żeby w polu karnym nie zbliżać się do rywali na około trzy metry.

Moglibyśmy zrozumieć, że Myć nie miał swojego dnia i pomylił się jeden jedyny raz, ale niesłuszny karny niesłusznym karnym (na szczęście cofnięty po wideoweryfikacji). Problem w tym, że swój poważniejszy błąd najpierw doprawiał kolejnymi, drobniejszymi. Niby niewpływającymi na przebieg spotkania, ale jeżeli dodamy do tych wszystkich sytuacji drugą, skandaliczną decyzję przy podyktowaniu kolejnej jedenastki, to wyjdzie nam idealny materiał do filmów szkoleniowych dla sędziów. Tytuł? Coś prostego, w stylu: “Jak pod żadnym pozorem nie rozstrzygać stykowych sytuacji?”.

Reklama

Naprawdę –  musieliśmy złapać się za głowę, wypić szklankę wody i zrobić szybki mini maraton po redakcji. Tak byliśmy zażenowani tym, co zrobił Żurkowski i przede wszystkim tym, że na ten niskiego lotu występ teatralny nabrał się ekstraklasowy sędzia.

Żurkowski, którego zachowanie podsumowaliśmy w osobnym tekście, spokojnie, walczył o piłkę z Siplakiem. Zaatakował go barkiem, po czym odbił się od obrońcy “Pasów” i wykonał wyjątkowo teatralny pad na ziemie. Efekt? Irracjonalny pomysł, by wskazać na wapno i oczywiście dalszy, jakże oczywisty ciąg zdarzeń – anulowanie jedenastki po wideoweryfikacji.

Cóż, w piłce nożnej normą jest, że – jeśli nie jest się w formie i popełnia błędy – prędzej czy później siada się na ławce rezerwowych. Zasada tak samo stara, jak i uniwersalna, więc wydaje się, że pasuje również do arbitrów, w szczególności do Wojciecha Mycia.

Tym bardziej że nie mówimy o pierwszym błędzie tego niedoświadczonego arbitra. Pamiętacie mecz Lechii z Wisłą Płock? W porządku, karny – mimo wielu kontrowersji  – okazał się słuszny, ale już wtedy widać było, jak łatwo daje sobie wejść piłkarzom na głowę, przez co mecz zdominował chaos. Lecimy dalej? Dwa tygodnie wcześniej prowadził spotkanie Arka – Piast i mamy wrażenie, że nawet on nie wie, dlaczego wówczas nie dał drugiej żółtej kartki Adamowi Marciniakowi i przynajmniej nie odgwizdał faulu, gdy Adam Deja brutalnie zaatakował Patryka Dziczka.

Nie chcemy sięgać pamięcią dalej, konkretnie do meczu Legia – Górnik z listopada, kiedy spóźniony o dwie godziny Jędrzejczyk nadepnął Wolsztyńskiego, czego efektem okazała się wyłącznie żółta kartka. Ale dobra, powiedzieliśmy, że nie chcemy do tego wracać…

Całe szczęście, że Wojciech Myć swoimi decyzjami nie wypaczył wyniku tego spotkania, w którym – mimo wszystko – lepsze wrażenie sprawiali zabrzanie. Wygrała Cracovia, Cabrera swoim pewnym wykończeniem potwierdził, że jest najlepszym zawodnikiem wiosny w całej Ekstraklasie, ale oddajmy Górnikowi, że potrafił stworzyć sobie kilka sytuacji.

Reklama

Zabrakło rzeczy oczywistej: skuteczności.

Kiedy Żurkowski obsłużył pięknym podaniem Jimeneza, znajdujący się tuż przed bramkarzem Hiszpan uderzył nad bramką, po czym jeszcze poturbował Peskovicia.

Kiedy Gwali dograł do Angulo, ten z kolei trafił w słupek, w czym duża zasługa interweniującego Peskovicia. Po chwili Hiszpan miał kolejną przyzwoitą sytuację.

Mało? Dorzućmy do tego wrzutkę na piąty metr i brak wykończenia Sekulicia, czy kolejną szansę wyjątkowo nieskutecznego dziś Angulo.

No, i prawie dwa rzuty karne.

Nie jest tak, że obrona Cracovii przypominała autostradę dla ofensywnych zawodników zabrzan, ale na pewno daleko było jej do monolitu. Sama gra “Pasów” koło przekonującej – albo inaczej: tej, którą raczyły nas jeszcze kilka tygodni temu – nawet nie stała, ale zadecydowała indywidualność w postaci Cabrery i, trzeba przyznać, przytomne zgranie głową Filipa Piszczka. Tym sposobem Cracovia wskoczyła na czwarte miejsce i utrzymuje się w grze o europejskie puchary, co po pierwszych kilku kolejkach było tak oczywiste, jak bezbłędny mecz sędziego Mycia.

[event_results 572096]

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

0 komentarzy

Loading...