Harry Kane. Gdy dziś pada pytanie, czy ktokolwiek z zawodników grających obecnie w Premier League może pobić rekord Alana Shearera – 260 goli strzelonych w tych rozgrywkach* – zwykle pada właśnie ta odpowiedź. No bo spójrzmy na graczy z ponad setką goli. Sergio Aguero, najlepszy strzelec wśród aktywnych zawodników z 161 trafieniami, raczej się nie wyrobi. W jego wieku Shearer miał o 20 trafień więcej. Peter Crouch ze 108? Tym bardziej nie.
Totolotek oferuje kod powitalny za rejestrację dla nowych graczy!
A co z Romelu Lukaku?
W dyskusji o rekordzie Belg przewija się niezwykle rzadko.
A przecież w niesamowitym meczu rewanżowym z PSG w 1/8 finału Ligi Mistrzów to właśnie Lukaku został pierwszym piłkarzem od Cristiano Ronaldo w 2006 roku, który strzelił po dwa gole w trzech kolejnych spotkaniach dla United. Ostatni z dubletów w tej serii dał Manchesterowi United awans, w który po porażce 0:2 na Old Trafford mało kto był w stanie uwierzyć. Wykorzystał dwie szanse, które miał, bez pudła.
Przecież od siedmiu sezonów, od kiedy regularnie występuje w Premier League, co rok kończy rozgrywki z dwucyfrową liczbą bramek. A dopiero od półtora roku gra w ekipie Big Six, wcześniej pięciokrotnie udawało mu się to jako zawodnikowi WBA czy Evertonu.
W końcu: przecież Alan Shearer po sezonie, który zaczynał jako 25-latek (czyli tak jak Lukaku obecny) miał na koncie 112 goli w Premier League, Lukaku natomiast na dziewięć serii gier przed końcem ma już o jednego gola więcej.
A jednak on trzymany jest jakby na boku.
W klasyfikacji najlepszych strzelców w historii Premier League Harry Kane goni Alana Shearera.
Koniec, kropka.
Dostaje mu się za nieregularność, która była jego największą bolączką przede wszystkim u Jose Mourinho. Potrafił zaraz po transferze na Old Trafford strzelić jedenaście goli w dziesięciu meczach, by w kolejnych dwudziestu dołożyć zaledwie cztery. Gdy zresztą pojawił się w Manchesterze United Ole Gunnar Solskjaer, Belg nie był pierwszym wyborem. Jakiś czas temu udzielił wywiadu, w którym sam przyznał, że przypakowanie przed mundialem nie wpłynęło dobrze na jego formę klubową. Wyglądało na to, że ekscytujące trio Martial-Rashford-Lingard na dobre zawłaszczy dla siebie pierwszy skład w najważniejszych meczach, a Lukaku będzie musiał zadowolić się ochłapami dochodząc do optymalnej formy. To zmieniło się dopiero niedawno, Belg miał szczęście w nieszczęściu kolegów, którzy jeden po drugim wypadali z kontuzjami.
Piłkarz ten pokutuje też za swoją, wspominaną chwilę wcześniej, posturę. Powinna ona być atutem – i często jest – ale to właśnie przez nią jest przez wielu postrzegany jako typowy napastnik-odgrywający. Doskonały w grze tyłem do bramki. Idealny, gdy chcesz grać długie piłki i potrzebujesz góry mięśni, która wygra, przepcha, strąci, przytrzyma. Jak krzywdzące to uproszczenie, pokazał już kilka razy. Najlepszym indywidualnym występem Lukaku w 2018 roku był zdecydowanie ten przeciwko Brazylii w ćwierćfinale mistrzostw świata. Nie zagrał na szpicy, zamiast tego nękał Canarinhos bliżej linii bocznej. Nick Ames z „Guardiana” napisał, że „Lukaku dał Belgii wskazówkę do rozwiązania zagadki pokonania Brazylii”.
Manchester United zakończy ligowy sezon w TOP4? Totolotek płaci za to po kursie 2,35
Coś o tym może powiedzieć – z nieco świeższych przykładów – Sead Kolasinac. W spotkaniu FA Cup wygranym przez United 3:1 Lukaku nie zdobył bramki, ale raz za razem rozrywał defensywę Kanonierów, będąc odpowiedzialnym za asysty przy obu bramkach United w pierwszej części meczu. Grając właśnie na lewego obrońcę, czy wręcz wahadłowego Kanonierów, a nie nękając stoperów ekipy Unaia Emery’ego.
Nieustannie wytyka mu się jednak przede wszystkim co innego – mały wkład w dorobek bramkowy w meczach przeciwko największym rywalom. W obecnych rozgrywkach nie strzelił ani jednego gola w lidze ekipie Big Six, choć miał ku temu już osiem okazji.
Czy jednak faktycznie tego nie potrafi?
Pomijając już sam fakt, że w meczu z PSG strząsnął z mocarnych barków coraz bardziej ciążące miano „big game bottler”, a więc zawodnika błyszczącego z mniejszymi rywalami i spalającego się w starciach z największymi potentatami. W sezonie 2012/13 Lukaku zdobył 5 goli w 8 meczach (średnia 0,63 gola na mecz) z zespołami należącymi do wielkiej szóstki angielskiej piłki, a więc oboma Manchesterami, Chelsea, Tottenhamem, Liverpoolem i Arsenalem i 12 goli w 27 meczach z drużynami spoza Big Six (średnia 0,44 gola na mecz). Rok później – 5 goli w 9 meczach przeciwko Big Six (średnia 0,56 gola na mecz) i 10 goli w 24 meczach z drużynami spoza wspomnianej szóstki (0,42 gola na mecz).
Dokonywał tego nie jako piłkarz drużyny dominującej w każdym meczu, mającej po kilkanaście dogodnych sytuacji strzeleckich, tylko najpierw w West Bromwich, później w Evertonie.
Dopiero w kolejnych latach zaczęły się z tym problemy.
2014/15 – 0 goli w 12 meczach z Big Six
2015/16 – 1 gol w 12 meczach z Big Six
2016/17 – 4 gole w 11 meczach z Big Six
2017/18 – 1 gol w 10 meczach z Big Six
Sygnały, że w tym aspekcie idzie ku lepszemu, wreszcie jednak zaczynają się pojawiać z dużą regularnością. Tą samą, której Lukaku tak brakowało. O przełamaniu niemocy w najważniejszych spotkaniach niech świadczy dublet z PSG, na dowód uporania się z klątwą nieregularności trzeba będzie jeszcze chwilę poczekać. Choć oczywiście mówienie „nieregularny” o zawodniku, który tydzień temu jako pierwszy piłkarz United od trzynastu lat ustrzelił dublet w trzech kolejnych spotkaniach, chwilowo wydaje się być nie na miejscu.
Romelu Lukaku w tym sezonie zostanie królem strzelców Premier League? Kurs 80,00 w Totolotku
Tak jak nie na miejscu jest pomijanie Lukaku w dyskusji o wspomnianym na wstępie rekordzie Shearera.
SZYMON PODSTUFKA
* ocenę faktu, że wszystko, co przed erą Premier League, jest rozpatrywane jako coś, co nie miało miejsca (w tym 8 goli Shearera w First Division), ewentualnie było fajną ciekawostką, ale nie warto jej ujmować w statystykach, postanowiłem sobie tym razem darować