Dajcie mi rywala, a ja zrzucę go na ławkę. Kimkolwiek jest. Prędzej, później, ale to zrobię.
Artur Boruc właśnie po raz kolejny daje dowód, że jakiekolwiek negocjacje kontraktowe prowadził w swojej karierze, miał pełne prawo zaczynać je od podobnego stwierdzenia.
Wydawało się, że po raz kolejny już tego nie zrobi. Że gdy do Bournemouth trafił Asmir Begović, Polak dojedzie do końca kontraktu jako rezerwowy, zawodnik ewentualnie na mecze pucharowe. Spośród naszych rodaków będących w kadrach klubów Premier League, jemu dawano absolutnie najmniejsze szanse na grę. Fabiański? Pewniak. Bednarek? Po udanej końcówce minionego sezonu na pewno godny zaufania. Boruc? Rok bez choćby rozegranej minuty, 38/38 Asmira Begovicia w Premier League czyli w kolejnym na sto procent status quo w bramce Bournemouth.
Przez osiemnaście długich miesięcy Eddie Howe ani raz nie zrezygnował z Begovicia ustalając skład na ligę.
Aż nadszedł mecz z West Hamem.
Koszmar pierwszych bramkarzy powrócił. Doprawdy trudno w świecie futbolu znaleźć drugiego takiego golkipera. W każdym klubie, w jakim się pojawiał, stawał się w pewnym momencie bramkarzem drugiego wyboru. Czasem był nim już na starcie. By jednak koniec końców wygrać rywalizację i znów dostać miejsce między słupkami. Raz jeden mu się to nie udało, gdy Southampton sięgnęło po Frasera Forstera. Ale spójrzcie, gdzie jest dziś Forster (podpowiem – po odrzuceniu propozycji odejścia latem do Turcji, nie znalazł się choćby raz na ławce Southampton) i czy w obecnej sytuacji w Southampton Boruc nie miałby naprawdę dużych szans na granie. Szczególnie że obecny numer jeden Świętych Alex McCarthy nie jest najbardziej przekonującym golkiperem w lidze, ma na swoim koncie kilka większych lub mniejszych baboli.
Ale nie o gdybanie tutaj chodzi i nie o pojedynki o skład, do których nigdy nie doszło. A o te, które Boruc wygrał i do których zdaje się, że zaraz dorzuci kolejny – w starciu z West Hamem zachował czyste konto, a już wcześniej Eddie Howe wiedział, że może na niego liczyć. Polak zagrał bowiem znakomicie w spotkaniu pucharowym z Chelsea. Przykładowo od portalu 90min.com dostał najwyższą notę w zespole (8), mianowano go też najlepszym na placu gry w zespole Wisienek. “Gdyby nie doskonały występ rezerwowego bramkarza Artura Boruca, Chelsea byłaby poza zasięgiem wzroku piłkarzy Bournemouth przed zejściem na przerwę. Doświadczony polski bramkarz był uosobieniem hartu ducha i determinacji, jakie Bournemouth pokazało w całym spotkaniu” – czytamy w uzasadnieniu wyboru Polaka jako najlepszego piłkarza swojego zespołu.
Oczywiście inne okoliczności doskonale zgrały się ze znakomitym meczem przeciwko renomowanemu rywalowi, ale czy nie o to chodzi w futbolu? By takie okazje wyciskać jak cytrynę?
Asmir Begović bowiem bardzo mocno spuścił z tonu, podobnie zresztą jak całe Bournemouth. Aż do spotkania z West Hamem Begović w 14 kolejnych spotkaniach zachował zaledwie jedno czyste konto. Stracił natomiast 33 gole, pod koniec wspomnianego okresu będąc już dziurawionym jak sito. Pięć ostatnich spotkań przed utratą miejsca w bramce to 16 bramek straconych i zaledwie 7 uderzeń obronionych. W starciach z Watfordem (3:3) i Brighton (1:3) wszystko, co leciało w światło bramki Wisienek, kończyło swój lot w siatce.
Bośniak mógł spodziewać się zmiany, Boruc mógł coraz szybciej przebierać nogami na ławce czując, że coś dobrego się święci.
Wyświetl ten post na Instagramie.Miłego weekendu, mój jest fantastyczny🍒 Have a nice weekend!🍒❤️ #premierleauge #afcb #boruc
On ten motyw zna bowiem jak mało kto.
Legia Warszawa
Wojciech Kowalewski, gdy odchodził z Legii do Szachtara Donieck, właśnie Boruca namaścił na swojego następcę. Twierdził, że w niczym nie ustępuje Radostinowi Stanewowi. Rzecz w tym, że Bułgar szybko stał się czołowym bramkarzem polskiej ligi, a w Warszawie nie tak do końca wierzono w Boruca – szukano nawet kogoś z III ligi, kto byłby lepszym zastępcą w razie awarii Stanewa.
Nie znaleziono, a w międzyczasie Stanew w meczu z Pogonią musiał zejść z boiska z lekkim wstrząśnieniem mózgu. Boruc wskoczył między słupki i zaprezentował się bardzo pewnie, choć puścił w 90. minucie strzał Piotra Dubieli, a Legia ostatecznie zremisowała 2:2. Później zagrał w czterech kolejnych spotkaniach, w dwóch zachował czyste konto. Zmiana powrotna na Stanewa nastąpiła dopiero po 3:3 z GKS-em Katowice.
Gdy jednak Stanew pół roku później w dość kontrowersyjnych okolicznościach odchodził z klubu (musiał się zrzec premii za mistrzostwo i dwóch miesięcznych pensji), nikt już nie myślał o szukaniu bramkarza poza Warszawą. Boruc został jedynką aż do transferu do Celtiku, zapracował sobie też na pierwsze powołania do reprezentacji Polski.
O Stanewie jednak trudno mówić, by przegrał batalię z Borucem. Prawdziwszym będzie stwierdzenie, że Polak po prostu wykorzystał kilka szans otrzymanych pod nieobecność Bułgara i zapewnił sobie miejsce między słupkami, gdy ten zamienił Warszawę na rosyjski Jarosław.
Celtic FC
Pokonywanie konkurentów Boruc zaczął w Glasgow. Legia wypożyczyła go do Celtiku, gdzie między słupkami stał wtedy David Marshall. Boruc mógłby wtedy stosować do woli standardowych wymówek polskiego piłkarza za granicą. „Trener stawiał na rodaka”, „hierarchia była z góry ustalona”, „w klubie liczyli na sprzedaż młodego talentu z zyskiem”, „byłem tylko wypożyczony”.
Bo Marshall miał 20 lat, był Szkotem i postrzegano go w ojczyźnie jako ogromny talent. W sezonie przed przyjściem Boruca rozegrał 18 meczów w lidze, 4 w fazie grupowej Ligi Mistrzów i 4 w fazie pucharowej Pucharu UEFA, zachowując w nich trzy czyste konta – dwa razy z Barceloną i raz z Villarrealem.
Polak trafił jednak szóstkę w totka bardzo szybko. Marshall zagrał bowiem w jednym z najbardziej kompromitujących meczów w historii Celtiku – 0:5 z Artmedią Petrzalka w eliminacjach Ligi Mistrzów. Wypadł tragicznie. Gordon Strachan postanowił wstrząsnąć swoim zespołem, Marshall, McManus i Wallace nie wyszli już na wygrany 4:0 rewanż. Marshall został pierwszym kozłem ofiarnym, wielkiej przyszłości w klubie nie miał już również Ross Wallace, który rok później odszedł za marne 1,2 miliona euro do Sunderlandu. Tylko McManus później jeszcze przez parę ładnych lat grał dla The Bhoys.
Boruc zyskanego w bramce miejsca nie oddał aż do chwili, w której zgłosiła się po niego Fiorentina, pisząc w tym czasie historie niesamowite, na czele z wybronionym karnym Louisa Sahy w 90. minucie wygranego przez Celtic meczu Ligi Mistrzów z Manchesterem United.
AC Fiorentina
Cztery pełne sezony w Fiorentinie, w każdym co najmniej 35 meczów na 38 możliwych. 19 czystych kont w pierwszym sezonie dla klubu z Florencji, łatka jednego z czołowych bramkarzy Serie A. Sebastien Frey miał wszelkie prawo czuć się pewnie w bramce swojej drużyny. A jednak przyjście Boruca naprawdę go rozwścieczyło, publicznie zaatakował tę decyzję dyrektora sportowego Pantaleo Corvino. Jakby czuł, co się święci. Że kończy się okres, kiedy Francuz gra choćby nie wiadomo co, a jego rezerwowy służy tylko do rozgrzewania Freya na treningach.
Francuz mimo wszystko zaczął sezon jako jedynka, ale Boruc długo na swoją szansę czekać nie musiał. Na początku listopada Frey zerwał więzadło krzyżowe i wypadł z gry na prawie pół roku.
Boruc znów znalazł się w sytuacji, w której wystarczyło wyrwać okazję i uwięzić uściskiem tak mocnym, żeby żadna próba konkurenta nie mogła się zakończyć powodzeniem.
Czy to właśnie zrobił?
A jakże!
Na kompilacji mamy choćby rewelacyjną interwencję doskonale znanym wszystkim kibicom śledzącym karierę Boruca „pajacykiem” sam na sam z Alessandro Del Piero, ale i wiele innych, za które we Florencji pokochali Króla Artura. Boruc niewiele robił sobie z tego, o czym mówił w programie Łukasza Wiśniowskiego i Wojciecha Szczęsnego obecny bramkarz Juventusu – że tenże pajacyk, rozgwiazda, czy jakkolwiek to nazywać, we Włoszech jest postrzegany jako zbrodnia na sztuce bramkarskiej.
Ani Sinisy Mihajloviciowi, ani Dellio Rossiemu w żadnej mierze to nie przeszkadzało. To Frey, a nie Boruc, musiał się wyprowadzać – do Genui. Polak odszedł dopiero rok później, rozwiązując kontrakt z klubem z Florencji.
Southampton FC
Bez klubu Boruc pozostawał przez niemal trzy miesiące. To jednak nie tak, że szukać musiał byle czego, a nikt go nie chciał. Nie. Odmówił Lokomotiwowi Moskwa, który oferował 800 tysięcy euro za pierwszy rok gry, 300 tysięcy za podpis i 300 tysięcy premii. Nie dogadał się z Dnipro czy Werderem Brema. Ostatecznie wylądował w Southampton pod koniec września 2012. Idolem trybun był Kelvin Davis, ale Polak nie widział w nim zawodnika, z którym rywalizacji musi się szczególnie obawiać. Do kalibru Sebastiena Freya, bramkarza którym swego czasu interesował się choćby Manchester United, było mu daleko. Ale jednak przez sześć kolejnych lat nikt nie zbliżył się nawet do odebrania mu miana pierwszego golkipera Świętych.
Czy więc obawiał się, gdy sprawdzał CV Boruca i zostawionych w pokonanym polu Marshalla i Freya?
Czy zaczął się stresować, gdy Polak deklarował: “Dam z siebie sto procent żeby być zostać pierwszym bramkarzem Southampton. Lubię wyzwania, zawsze byłem ambitnym gościem”?
Na pewno powinien. W pierwszej części sezonu menedżer Świętych Nigel Adkins jeszcze rotował, jeszcze sprawdzał, dając szansę i Davisowi, i Borucowi, i 20-letniemu Gazzanidze, dziś rezerwowemu bramkarzowi Tottenhamu. Na każdym przynajmniej raz się zawiódł, ale najwidoczniej w Borucu zobaczył największą nadzieję na równą formę na przestrzeni czasu i dlatego od początku stycznia wystawił go w każdym meczu aż do zwolnienia. Czyli – w trzech kolejnych spotkaniach.
Gdy Adkinsa zastąpił Mauricio Pochettino, Boruc startował więc z pole position i ani na moment nie dał się wyprzedzić. Gdy w kolejnym sezonie złapał kontuzję, co mogło otworzyć szansę na skład jego rywalom, nikt nie potrafił dokonać tego, w czym Polak zawsze był świetny. Była okazja się pokazać, gdy jednak “Holy Goalie” wrócił do zajęć, natychmiast odzyskał miejsce między słupkami.
Różnica w jakości Boruca i zastępującego go Davisa była aż nadto widoczna:
– w 13 pierwszych kolejkach grał Boruc, Southampton wygrał 6 meczów, zremisował 4 i przegrał 3, tracąc w tym czasie 10 goli (0,77 na mecz) i notując 6 czystych kont;
– w kolejkach 14-20 (7 meczów) grał Davis, Southampton wygrał 1 mecz, zremisował 2, przegrał 4, stracił 13 bramek (1,86 na mecz) i notując 1 czyste konto;
– w kolejkach 21-32 (12 meczów) znów we wszystkich meczach bronił Boruc, Southampton wygrał 6, zremisował 3 i przegrał 3 z nich, tracąc 17 goli (1,42 na mecz) i notując 5 czystych kont.
Potem nie zagrał w dwóch meczach – dwie porażki. Wrócił na cztery ostatnie kolejki – dwie wygrane, dwa remisy, trzy czyste konta, 1:1 z Manchesterem United.
Pochettino odszedł jednak do Tottenhamu, a Ronald Koeman miał inną wizję budowania drużyny – chciał kogoś nowego w bramce, postawił na wspomnianego na wstępie Frasera Forstera, Boruc z rolą rezerwowego się nie pogodził, odszedł więc na wypożyczenie – a później w ramach transferu definitywnego – do Bournemouth. Gdzie zresztą gra do dziś.
To ważne – gra, nie tylko jest.
W końcu właśnie wygryzł kolejnego konkurenta, najdroższego bramkarza i 8. najdroższego piłkarza w historii Bournemouth.
Jeśli więc jesteś pierwszym bramkarzem jakiegokolwiek klubu i widzisz, że do dyspozycji trenera jest też Artur Boruc, regularnie oglądaj się za siebie. Nigdy nie czuj się za pewnie. Polak nie takich rywali ma już na rozkładzie. Jak długo „Holy Goalie” nie zdecyduje się przejść na emeryturę, tak długo trzeba się będzie liczyć z tym, że prędzej czy później wygryzie swego konkurenta.
I za to należy się Borucowi po prostu ogromny szacunek. Że cały czas nie ma problemu z wykrzesaniem w sobie iskry rywalizacji o skład.
Że zamiast spędzać fantastyczne weekendy na grubym kontrakcie przy grillu nad basenem, dla niego powodem, by napisać o fantastycznym weekendzie na Instagramie jest sobota spędzona na rzucaniu się do piłki i przyjmowaniu kuksańców od rywali w walce o dośrodkowania.
SZYMON PODSTUFKA