Rok 2004. Najpierw grające pragmatyczny futbol FC Porto Jose Mourinho zostaje najlepszą klubową drużyną Europy, a nie mniej wyrachowana Valencia zwycięża w Pucharze UEFA. Chwilę później czołowe reprezentacje Starego Kontynentu nie potrafią znaleźć sposobu na ultradefensywnych Greków. Trenujący w juniorach belgijskiego AFC Tubize 13-letni Eden nie ma prawa wtedy wiedzieć, że z piłki nożnej utrzyma się nie tylko on sam, ale i pewnie kilka kolejnych pokoleń Hazardów. Nie może mieć też pojęcia, jak ogromny wpływ te trzy rozstrzygnięcia będą mieć na przebieg jego piłkarskiej kariery.
Benitez, Mourinho, Rehhagel. Gdyby dla fanów atrakcyjnej, porywającej piłki nożnej istniało osobne piekło, trzy drużyny prowadzone przez tych trzech menedżerów grałyby ze sobą 120-minutowe mecze. Bez rzutów karnych mogących jakkolwiek wynagrodzić te męczarnie. Po ostatnim gwizdku ta grająca przyjemniej dla oka ustępowałaby miejsca chwilowo pauzującej i tortury zaczynałyby się na nowo.
W 2004 każdy z nich, jeden po drugim, zatriumfował.
Dwóch pierwszych w nagrodę oprócz pucharu dostało wymarzone posady w wielkich klubach. Mogąc swoją myśl przenieść na angielski grunt, a więc sprzedać całemu światu. Utwierdzając się tylko kolejnymi triumfami – Mourinho na krajowym, Benitez na europejskim podwórku – że obrana przez nich droga jest słuszna. Nie zboczyli z niej nigdy na dłużej, dzisiejsze Manchester United i Newcastle bardzo przypominają w swoim nastawieniu tamte Chelsea i Liverpool. W międzyczasie na nawożonej ich wzorcami ziemi wyrastają kolejni, jak Diego Simeone czy Antonio Conte.
Menedżerowie zdolni sięgać po tytuły mając wokół siebie zdolną do wszelkich poświęceń armię. Dowodzący żołnierzami gotowymi odsunąć na bok osobiste upodobania, by spełniać polecenia swojego przełożonego.
Menedżerowie nie mający skrupułów, by kazać nawet największym magikom pójść w kamasze.
Pod tym względem Eden Hazard miał wyjątkowego pecha.
Gdy trafiał do Chelsea, jej stery trzymał już Roberto Di Matteo, który – co zauważa Michael Cox, twórca Zonal Marking w swojej analizie z 2012 roku – zmienił podejście drużyny na bardziej defensywne względem tego za Andre Villasa-Boasa. Stawiając na dwie czteroosobowe linie obrony w momencie, gdy rywal jest w posiadaniu piłki.
A i tak Hazard to właśnie u Di Matteo najlepiej zaczynał sezon w lidze angielskiej. Aż do dziś, aż do gry pod batutą Maurizio Sarriego.
Decyzje Romana Abramowicza odnośnie kolejnych menedżerów zatrudnianych przy Stamford Bridge po zwolnieniu Di Matteo były może i odpowiednie dla wyników – w końcu The Blues zdobyli w ostatnich pięciu sezonach dwa mistrzostwa Anglii, wygrali też Ligę Europy, FA Cup i Puchar Ligi. Ale fatalne dla Edena Hazarda. Tak zmęczonego wymaganiami defensywnymi Beniteza, Mourinho i Conte (przyznacie – niezły zestaw dyktatorów dla zawodnika korzystającego najwięcej przy szkoleniowcu dającym mu pełną swobodę), że pod koniec minionego sezonu już całkiem otwarcie mówiącego o odejściu z Chelsea. Po meczu o trzecie miejsce na mundialu Belg wypalił: – Po sześciu latach w Chelsea to może być czas na odkrycie czegoś nowego. Wiecie dobrze, jaki jest mój wymarzony kierunek.
Wiadomo – Real Madryt, gdzie na lewej flance zwolniło się miejsce dla zawodnika, którego wytyczne to – cytując niedawną wypowiedź Paula Pogby – atak, atak, atak.
Chelsea postawiła jednak weto. W klubie wiedzieli doskonale, że jeśli Sarri ma sprawić, by Chelsea grała tak atrakcyjnie jak Napoli, potrzebuje londyńskiego odpowiednika Driesa Mertensa. Potrzebuje Edena Hazarda.
Szybko okazało się, że w równej, jeśli nie większej mierze, Hazard potrzebował Maurizio Sarriego.
Włochowi nie trzeba było wiele czasu, by stwierdzić, że to, co robili z Hazardem poprzedni menedżerowie było bez sensu. Jedną z jego pierwszych decyzji po przyjściu do klubu było połamanie dietetycznego bata jakim smagał swoich zawodników Antonio Conte, kolejną – zdjęcie kajdan z rąk i nóg Belga. Pozwolił mu wypocząć po mundialu, a później, zamiast wtłaczania go w ramy skomplikowanej i wymagającej taktyki, pozwolił mu grać tak, jak on sam to czuje. Mało tego – po jednym z meczów stwierdził, że Hazard zbyt często wracał się na własną połowę i tam marnował siły potrzebne, by efektywniej działać blisko bramki rywali.
Na rezultaty nie trzeba było długo czekać.
Hazard odpłaca się bowiem tak, jak nie odpłacił się na początku żadnego wcześniejszego sezonu któremukolwiek wcześniejszemu menedżerowi. W najlepszych ligach europejskich tylko Kylian Mbappe może się pochwalić częstszym udziałem przy bramkach w postaci goli lub asyst. Po wspomnianym starciu z Cardiff, okraszonym przez Hazarda pierwszym hat-trickiem od lutego 2014 roku i spotkania z Newcastle.
Mało tego, odpłaca się również werbalnie, urzędującego od niecałych trzech miesięcy Sarriego już stawiając ponad Conte czy Mourinho. – Lubię mieć piłkę. Nie na własnej połowie, ale do 30 metrów od bramki przeciwnika. To coś zupełnie innego niż za Antonio Conte czy wcześniej za Mourinho.
Statystyki Hazarda z sezonu 2017/18, źródło: fantasyfootballfix.com
Statystyki Hazarda z sezonu 2018/19, źródło: fantasyfootballfix.com
Sarri zaś chce to wykorzystać do maksimum. Początkowo ustawił Hazardowi poprzeczkę na poziomie 30, może 35 bramek w sezonie. A więc takim, na jaki Belg nigdy wcześniej się nie wzniósł. Po ostatnich wyczynach już zdążył ją podnieść na jeszcze bardziej wymagającą wysokość – 40 trafień. Jak wielką wiarę Włoch pokłada w Belgu najlepiej obrazuje fakt, że Hazard nie dobił do 40 goli nawet mając do dyspozycji dwa kolejne sezony. Świetnie pokazują to też wyliczenia Richarda Jolly’ego z Four Four Two, obejmujące wybitnych zawodników ofensywnych, a nie napastników, którzy nawet się do wspomnianej czterdziestki nie zbliżyli:
– Neymar – 39
– Alexis Sanchez – 30
– Frank Lampard – 27
– Gareth Bale – 26
– Ronaldinho – 26
– Arjen Robben
– Raheem Sterling – 23
– Dele Alli – 22
Udało się to Mo Salahowi, który w poprzednim sezonie pokonywał bramkarzy 44-krotnie i pewnie to on służył Maurizio Sarriemu za wyznacznik tego, jaki cel powinien postawić przed swoją największą gwiazdą.
I choć oczywiście nie brakuje takich, którzy stwierdzą, że Hazard nie wejdzie na poziom nie tylko Messiego czy Ronaldo, ale choćby ten osiągnięty w poprzednim sezonie przez Mohameda Salaha, osobiście nie mam żadnych wątpliwości, że dopiero teraz, dopiero przy menedżerze wykorzystującym w stu procentach największe atuty Hazarda będziemy się mogli przekonać, jak wysokie szczyty są w zasięgu Belga.
Trzeba przyznać, że podejście zaczął w tak imponującym stylu, że i wyznaczony mu przez Sarriego Everest wcale nie wydaje się być nie do zdobycia.
SZYMON PODSTUFKA