Środowa prasa jest naprawdę godna uwagi, a nie jest to normą. Mamy transferową spowiedź Kamila Grosickiego czy rozmowy z Mateuszem Klichem i Tomasem Podstawskim plus kilka niezłych tekstów.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Obrona w rozsypce, brak skrzydłowych, jak obudzić Zielińskiego i Linettego – przed Jerzym Brzęczkiem wiele pracy.
Trzej środkowi obrońcy spośród których Brzęczek wybierze partnera dla Glika mają łącznie jedenaście występów w kadrze. W tym sezonie 26-letni Marcin Kamiński (5 gier w reprezentacji) oraz 22-letni Jan Bednarek (6) rozegrali w klubach po jednym meczu. Adam Dźwigała – absolutny nowicjusz w kadrze – to piłkarz ledwie 12. drużyny ekstraklasy, która w tym sezonie straciła 11 goli (więcej tylko Zagłębie Sosnowiec).
Lewym obrońcą będzie sprzedany latem z Wisły Płock do Atalanty Bergamo za cztery miliony euro 23-letni Arkadiusz Reca (jeden występ w obecnych rozgrywkach, w kwalifikacjach do Ligi Europy przeciwko Hapoelowi Hajfa zagrał na lewej pomocy) albo 26-letni Rafał Pietrzak z Wisły Kraków. W przeszłości obaj pracowali z Brzęczkiem w klubach i byli wyróżniającymi się zawodnikami, ale to był tylko poziom ekstraklasy albo I ligi. Teraz, po raz pierwszy w życiu przyjechali na zgrupowanie najważniejszego zespołu w kraju.
Kłopotu nie ma tylko na prawej stronie, która – w osobach Bartosza Bereszyńskiego i Tomasza Kędziory – wydaje się zabezpieczona na długie lata.
Kamil Grosicki opowiada Tomaszowi Włodarczykowi o kolejnym szalonym dniu na zakończenie okna transferowego. Po raz drugi nie udało się zmienić barw w ostatniej chwili.
Nie męczy cię to? Zrobił się z tego temat żartów.
Co mam powiedzieć… Dzieją się cuda. Tym razem miało być spokojniej. Poleciałem do Turcji, mogłem podpisać kontrakt już w południe, ale pojawiła się konkretna oferta ze Sportingu Lizbona. Wiedziałem o zainteresowaniu Portugalczyków wcześniej, ale bez konkretów. Wsiadłem do samolotu lecącego do Turcji, wylądowałem i odebrałem telefon, że sprawa nabrała tempa. Wstałem rano, przeszedłem badania medyczne w Bursasporze, nikt się nie odzywał więc wydawało się, że raczej nic się nie zmieni. A jednak. Z informacji, które otrzymałem od menedżera Sporting złożył Hull lepszą ofertę niż Turcy więc nie widziałem przeszkód, żeby to się nie udało. Dlatego finał jest dla mnie szokujący. Anglicy zgodzili się zaakceptować gorszą ofertę z Bursy, a lepszą z Lizbony nie.
Hull przeszarżowało?
Tak. Był ostatni dzień okna, w Anglii mają w tych sprawach doświadczenie, lubią się potargować, ale menedżer był przekonany, że propozycja musi zostać przyjęta. Hull negocjowało i nawet jestem w stanie ich trochę zrozumieć, bo zapłacili za mnie duże pieniądze. Zwietrzyli okazję, że od tak dużego klubu sporą część odzyskać. Stało się inaczej. W ten sposób odebrano mi szansę na coś wielkiego w karierze. Gdy usłyszałem, że Sporting mnie chce, nie zastanawiałem się długo. Wszystko się zgadzało. Duży klub, dobra oferta indywidualnego kontraktu, gra w europejskich pucharach, piękne miasto. Każdy piłkarz marzy o takiej sytuacji. Boli, że się nie udało.
Po co taka ostra zagrywka, skoro Hull chciało się ciebie pozbyć?
Wydaje mi się, że w klubie wiedzą o popełnionym błędzie w negocjacjach. Co mam teraz zrobić? Żałuję, ale nie obrażam się. Potrzebuję Hull, a Hull potrzebuje mnie. Trener jeszcze pod koniec okienka zapewniał, że jak nie odejdę, będę grał i liczy na mnie.
Rafał Pietrzak nie zamierza być w kadrze drugim Rafałem Kosznikiem.
Mateusz Klich opowiada o tym, jak odżył w Leeds pod kierunkiem Marcelo Bielsy.
Mało kto z dziennikarzy czy kibiców spodziewał się, że będzie miał pan tak dobry początek sezonu. A sam zainteresowany?
Mateusz Klich: No ja też nie (uśmiech). Przed sezonem nasi kibice widzieli Leeds w czołówce, ale i oni nie spodziewali się, że tak ruszymy z kopyta. Po sześciu kolejkach liderujemy, jeszcze nie przegraliśmy. Naprawdę dobrze to wygląda. Zaskoczyliśmy wszystkich i sam siebie też zaskoczyłem.
Pan i Krzysztof Piątek to kadrowicze, którzy sezon rozpoczęli z przytupem. Obaj strzeliliście po trzy bramki.
Mateusz Klich: Nigdy w życiu nie byłem tak skuteczny na początku sezonu. Zapowiada się ciekawie. Jak tak dalej pójdzie, to skończę z 20 bramkami (śmiech).
Co to za magiczny przycisk nacisnął Marcelo Bielsa w Leeds, że w nowym sezonie widzimy pana odmienionego?
Mateusz Klich: Wszystko, co robiłem do tej pory, wykonuję na większym gazie. To była kluczowa uwaga trenera. Wszystko jest dobrze, z piłką nie mam problemów, ale wszystko muszę robić na większej intensywności. I miał rację. Jako środkowy pomocnik łączę atak z obroną, mam być wszędzie. Trener Bielsa podkreśla, że nie ma powodu dla którego trzeba przestawać biegać na boisku.
Dużo z panem rozmawia?
Mateusz Klich: Ogólnie to mało z nami wszystkimi. Czasem wyciągnie kogoś z treningu na pięć minut, wyjaśni, co źle robi w ćwiczeniu, powie czego wymaga. Fachowe uwagi. Gdy przegrywamy do przerwy, to w szatni nie ma krzyku. Przez piętnaście minut tłumaczy, co mamy poprawić, żeby zagrać lepiej. Praktycznie wskazuje nam, gdzie mamy biegać. Nie miałem wcześniej trenera, który zwracałby uwagę na takie szczegóły piłkarskie i taktyczne. Zdarzali się tacy, którzy przychodzili z kartką i odczytywali: „Ty miałeś osiem sprintów za mało. Powinieneś mieć więcej, bo grasz na boku pomocy”.
Trochę tematów ligowych. Ricardo Sa Pinto nadal szuka optymalnego składu Legii.
W każdym z czterech meczów pod wodzą obecnego szkoleniowca w pierwszym składzie powtarzały się nazwiska zaledwie trzech piłkarzy – pomocnika Cafu oraz napastników Carlitosa i Jose Kante.
Na przyjściu Ricardo Sa Pinto zyskał zwłaszcza Gwinejczyk, który u Deana Klafuricia i Aleksandara Vukovicia nie miał tak mocnej pozycji. W meczu z Cracovią (0:0) zszedł jednak po kwadransie, bo czerwoną kartkę dostał Michał Pazdan i Sa Pinto dokonał zmiany taktycznej (wprowadził obrońcę Mateusza Wieteskę). Carlitos, który na początku sezonu dochodził do optymalnej formy, gra jeszcze więcej – trzy razy od początku do końca i tylko raz zszedł z boiska w końcówce. Z kolei w środku pola na najważniejszą postać wyrósł Cafu.
Dużo u Sa Pinto gra też Artur Jędrzejczyk, który wystąpił od początku we wszystkich meczach ligowych, a przeciw Dudelange nie zagrał, bo nie został zgłoszony do europejskich pucharów.
Trener Lecha, Ivan Djurdjević nie zamierza rezygnować z ustawienia z trójką obrońców.
(…) Powrót do starego systemu nie oznacza, że porzucony został ten z trójką stoperów. Zmiana wynikała wyłącznie z problemów kadrowych, bo z powodów zdrowotnych do dyspozycji nie było kilku piłkarzy – Robert Gumny, Thomas Rogne, Nikola Vujadinović, Tomasik oraz Wołodymyr Kostewycz – a za krótko był z drużyną jeszcze Dimitris Goutas.
Problemy zdrowotne Szymona Żurkowskiego mogą być poważne. Jeśli pomocnik Górnika Zabrze będzie musiał przejść operację, może pauzować nawet trzy miesiące.
Arvydas Novikovas po kłótni o rzut karny z Romanem Bezjakiem, który potem zmarnował, już nie pali się do wykonywania jedenastek.
(…) – Przez jakiś czas, nie będę brać się za karne. Karny to nie gol, lecz kibic znacznie dłużej pamięta, gdy zawodnik nie wykorzysta go, niż to, iż zagra bardzo dobry mecz. Jestem na zgrupowaniu swojej reprezentacji i jak trzeba będzie to w jej meczu podejdę do karnego. Ale najpierw spróbuję na treningu – żartuje Novikovas i dodaje: – A poza tym mamy od tego speca, mieszka ze mną w pokoju i jest dobrze znany w Białymstoku, czyli Fiedzia Cernych. A o atmosferę w Jagiellonii bądźcie spokojni. Nikt z nikim się nie kłóci. Novikovas z Bezjakiem też żyje dobrze.
SUPER EXPRESS
Tekst o nowym pomocniku Pogoni Szczecin, Tomasie vel Tomaszu Podstawskim.
Tomasz Podstawski (23 l.) grał już w młodzieżowych reprezentacjach Portugalii. Urodzony w Porto piłkarz, którego ojciec jest Polakiem, teraz zadebiutował w Pogoni Szczecin w meczu z Górnikiem Zabrze (1:1) i świetnie się zaprezentował. – To był najtrudniejszy transfer do przeprowadzenia ze wszystkich jakich dokonywałem – zdradza nam Dariusz Adamczuk, odpowiadający za transfery w Pogoni.
Transfer jest podwójnie zaskakujący, bo dokonała go bowiem przedostatnia drużyna Ekstraklasy, a nabytkiem nie jest piłkarz przyjeżdżający dorobić do emerytury, ale wciąż młody i rozwijający się. – Czułem w każdej rozmowie z panem Adamczukiem i trenerem Runjaiciem, że mnie chcą w Pogoni. Musiałem jednak mieć czas do namysłu, gdyż takie decyzje nie są łatwe. Poziom ligi portugalskiej jest bowiem wyższy od polskiej. Zdecydowałem się, ponieważ liczę, że będę grał regularnie i rozwijał się. To, że mam tutaj rodzinę i znam polski język też miało znaczenie – tłumaczy Podstawski.
“SE” komentuje też zarobki Polaków w Serie A. Wojciech Szczęsny zdecydowanie ponad resztą.
GAZETA WYBORCZA
Jedna strona o piłce. Michał Szadkowski zastanawia się, czy Jakub Błaszczykowski może coś jeszcze dać reprezentacji.
Drugiego takiego piłkarza w tej drużynie nie ma. W tym roku 33-letni pomocnik zagrał w Wolfsburgu pięć meczów. Przez ciężkie urazy w sumie spędził na boisku tylko 111 minut. Do tego dochodzą trzy spotkania i 155 minut w reprezentacji – ostatnie w otwierającym mundial meczu z Senegalem (1:2). Błaszczykowski przeżył wówczas koszmarne popołudnie, doznał kontuzji, w Rosji na boisko już nie wrócił (z Japonią stał już przy linii bocznej, miał wejść na ostatnie sekundy, ale nie zdążył).
W tym sezonie w Bundeslidze nie mieści się w meczowej kadrze, w Pucharze Niemiec zagrał siedem minut z czwartoligowym SV Elversberg.
Niezależnie od tego, kto byłby selekcjonerem, powołanie dla Błaszczykowskiego prowokowałoby pytania. A że kilka tygodni temu szefem reprezentacji został jego wujek, tych pytań jest nawet więcej. Zwłaszcza że jednocześnie selekcjoner zrezygnował z Kamila Grosickiego, który na początku sezonu także nie gra.
Rafał Stec natomiast rozważa, co musi się stać, by Karol Linetty zaczął grać w kadrze na miarę swojego potencjału.
Piłkarz Sampdorii był być może największą indywidualną klęską Adama Nawałki. Czy jego zagadkę rozwikła nowy trener reprezentacji Jerzy Brzęczek?
Kiedy ujrzeliśmy pomundialowy raport, który w poniedziałek opublikował PZPN – kolejny akt obłaskawiania wciąż rozzłoszczonej opinii publicznej – to bardziej niż jego ogólnikowa treść intrygowało to, czego w nim zabrakło. Odpowiedzi dał niewiele, pytań wywołuje mnóstwo.
Na przykład Karol Linetty. W raporcie właściwie nie zaistniał, tymczasem to gracz, który zasługiwałby na osobną wielostronicową analizę – szczególnie z perspektywy kibiców obserwujących jego popisy w lidze włoskiej.
W niedzielny wieczór Sampdoria podejmowała faworyzowane Napoli. Wygrała z wicemistrzami Italii w sensacyjnym stylu (3:0), a polski pomocnik wkomponował się w zwycięski krajobraz – zgrabnie zainicjował perfekcyjny, trwający kilka sekund kontratak poprzedzający strzelenie pierwszego gola, toczył też twardą walkę w środku pola, gdzie zderzył się z rywalem wyjątkowo przykrym w kontakcie, wszędobylskim i szerokim w barach Brazylijczykiem Allanem. Linetty nie należał do gwiazd wieczoru, ale swoje zadania wykonywał bez zarzutu, stanowił sprawnie działający element sprawnie działającej maszynerii trenera Marco Giampaolo. Przede wszystkim jednak zwracał uwagę cechami atletycznymi – rozsadzała go energia, ganiał jak opętany, nie odpuszczał nikomu, odzyskiwał piłkę częściej niż ktokolwiek inny wśród gospodarzy. I choć wkładał w mecz olbrzymi wysiłek, znów wytrzymał do ostatniego gwizdka. Jak w poprzedniej, inauguracyjnej kolejce Serie A, w której uznano go za najlepszego w drużynie.
Fot. FotoPyk