Kibice Liverpoolu tego lata mieli sporo powodów do radości. Nie dość, że na Anfield udało się zatrzymać Mohameda Salaha, to do i tak mocnego zespołu dołączyli jeszcze Naby Keita, Fabinho czy Xherdan Shaqiri. W końcu zakontraktowano też bramkarza. I to nie byle jakiego, bo Alisson Becker to nie jest pierwszy-lepszy trefniś, tylko jeden z najlepszych na świecie specjalistów od stania na bramce. Efekty jak na razie spełniają oczekiwania ludzi związanych z “The Reds, bo już dwie pierwsze kolejki nowego sezonu Premier League pokazały, że wreszcie mają oni pełne prawo do tego, by myśleć o dużych sukcesach. Czyli o czymś, czego Liverpoolowi w ostatnich latach zdecydowanie brakowało.
O sporych ambicjach piłkarzy Jurgena Kloppa przekonali się dziś zawodnicy Crystal Palace, którzy przed tygodniem w niezłym stylu odprawili z kwitkiem Fulham. W starciu z “The Reds” gospodarze chcieli podtrzymać dobrą passę, ale z identycznym celem na Selhurst Park przyjechała heavy-metalowa kapela Kloppa. I jak to zwykle bywa w meczach Salaha i spółki za niemieckich rządów, goście od pierwszej minuty przejęli inicjatywę, a Palace musiało cofnąć się na własną połowę. Liverpool ładne akcje budował jednak tylko do 25. metra od bramki Orłów. Dalej przejść nie dało rady, bo na przeszkodzie stała nieźle dysponowana formacja defensywna gospodarzy, której przytrafiały się jedynie sporadyczne potknięcia. Przykładowo w 23. minucie Naby Keita widowiskowym podaniem wyprowadził Momo Salaha na czystą pozycję, ale lob ubiegłorocznego króla strzelców przeleciał nad poprzeczką bramki Wayne’a Hennesseya. Kilkadziesiąt sekund po tej akcji do głosu doszli jednak zawodnicy Roya Hodgsona, gdy Andros Townsend znakomitym strzałem trafił w poprzeczkę. Szkoda, że tylko tyle, ponieważ uderzenie było naprawdę bajeczne.
Worek z bramkami nieoczekiwanie rozwiązał się w ostatniej z doliczonych do pierwszej połowy minut, gdy mierną inteligencją wykazał się Mamadou Sakho. Dużo sprytu w tej sytuacji zaprezentował z kolei Salah, bo to właśnie Egipcjanin upadł w odpowiedni sposób w szesnastce Palace, a Michael Oliver użył gwizdka i wskazał na “wapno”. Do piłki ustawionej na jedenastym metrze podszedł jeden z większych pracusiów w Anglii, czyli James Milner i swoją okazję pewnie wykorzystał. Liverpool na przerwę schodził więc z jednobramkowym prowadzeniem.
Początek drugiej połowy zwiastował, że “The Reds” będą za wszelką cenę dążyć do podwyższenia prowadzenia i zamknięcia meczu, nim inicjatywę przejmą gospodarze, ale z realizacją tego planu goście mieli jednak spore problemy. Co prawda tuż po wznowieniu gry groźną kontrę przeprowadził Robertson, po zagraniu którego Salah w dobrej sytuacji nie zdołał oddać strzału, a chwilę później – tym razem po zagraniu Egipcjanina – szansę na zdobycie gola miał Keita, ale z dobrych okazji to by było na tyle. A im dłużej toczył się ten mecz, tym groźniej atakowali gospodarze. Sygnał do natarcia dał Luka Milivojević, który w 53. minucie był bliski pokonania Alissona z rzutu wolnego. Następnie okazje do zdobycia dającej remis bramki mieli inni zawodnicy Palace, lecz za każdym razem brakowało im szczęścia i/lub skuteczności.
Wspomniana nawałnica ostatecznie nic piłkarzom Roy’a Hodgsona nie dała. Duża w tym zasługa Aarona Wan-Bissaki, który pożegnał się z murawą na kwadrans przed końcem widowiska. Przedwczesny zjazd do bazy zaliczył zresztą całkiem zasłużenie, bo po faulu na Salahu, który wychodził sam na sam z Hennesseyem, Ta przymusowa absencja w szeregach gospodarzy ewidentnie rozruszała przyjezdnych. W 84. minucie Sadio Mane dorzucił piłkę na nos do Salaha, ale jego uderzenie z główki zostały wybronione przez walijskiego golkipera Palace. W doliczonym czasie gry liverpoolczycy wbili jednak gwóźdź do trumny swoim przeciwnikom. Tym razem to Mane otrzymał podanie od Salaha, popędził środkiem boiska, wyprzedził Van Aanholta, minął Hennesseya i załadował na 2-0.
Liverpool ogólnie raczej nie oczarował, ale widać, że zespół Kloppa z czasem na pewno się rozkręci. Poza tym najważniejszy cel, czyli zgarnięcie na Selhurst Park pełnej puli, udało się zrealizować. Niemiecki szkoleniowiec może więc być spokojny. Póki co wygląda bowiem na to, że wszystko układa się po jego myśli.
Crystal Palace – Liverpool 0:2 (0:1)
46′ James Milner k. 0:1
93′ Sadio Mane 0:2
Fot. Newspix.pl