Za nami nie najgorszy pod względem sędziowania weekend w ekstraklasie. Co prawda do ideału trochę zabrakło, ale też decyzje, które oceniliśmy jako błędne, nie były z kategorii tych najbardziej ewidentnych. Przeciwnie, właściwie to niektórym panom z gwizdkiem należałoby współczuć, że musieli się odnaleźć w tak złożonych sytuacjach. Co mamy na myśli?
Zacznijmy od starcia w Krakowie pomiędzy Wisłami, które prowadził Daniel Stefański. W 75. minucie po zagraniu w pole karne gospodarzy ze stojącej piłki na pozycji spalonej znalazł się Oskar Zawada, natomiast w akcji właściwej Mateusz Lis sfaulował Adama Dźwigałę. Sędziowie pokazali spalonego, ale – no właśnie – czy napastnik płocczan brał czynny udział w grze?
Sytuacja wyglądała tak:
A tutaj wyciąg z przepisów:
Zawada nie zasłaniał nikomu pola widzenia, ani nie atakował przeciwnika, ani nie podjął ewidentnej próby zagrania piłki. Zostaje ostatni punkt, czyli działania, które jednoznacznie wpływają na możliwość zagrania piłki przez przeciwnika. Czy Lis opóźnił swoje wyjście z powodu obecności w pobliżu napastnika rywali? Być może odrobinę się zawahał, ale czy można to podciągnąć pod jednoznaczny wpływ? W naszej ocenie nie. Jako że faul bramkarza na Dźwigale był już ewidentny, uznajemy że finalnie cała sytuacja powinna się skończyć rzutem karnym dla gości. A jeśli ktoś pozostanie nieprzekonany – do czego ma pełne prawo – to podeprzemy się faktem, że Stępińskiemu nie należała się druga żółta kartka, a goście niesłusznie grali w osłabieniu. Biorąc to do kupy, płocczanie zostali skrzywdzeni przez arbitrów i w niewydrukowanej tabeli to oni wygrywają mecz w Krakowie.
Druga trudna do rozstrzygnięcia sytuacja miała miejsce w Gdyni, gdzie Arka mierzyła się z Górnikiem, pod czujnym (?) okiem Jarosława Przybyła. W 79. minucie gry młodziutki Młyński starł się na granicy pola karnego z Gryszkiewiczem. Wyglądało to tak:
W dotychczas obowiązujących rekomendacjach w tego typu sytuacjach sędziowie orzekali na korzyść faulowanych. Czyli, jeżeli faul zaczął się przed polem karnym, a skończył już w nim – wskazywano na wapno (czyli wybierano drugą fazę). W odwrotnej sytuacji, kiedy faul zaczynał się w polu karnym, a kończył poza nim, również wskazywano wapno (tym razem za pierwszą fazę przewinienia). W meczu w Gdyni sędzia Przybył postanowił jednak odejść od tej zasady. Gryszkiewicz przejechał Młyńskiemu po obu nogach, przy czym prawą trącił już w obrębie pola karnego. W naszej ocenie tutaj należała się gospodarzom jedenastka.
Inna sprawa, że – co piszemy ze smutkiem – nie był to jedyny błąd Przybyła w tym meczu. Wcześniej z drugą żółtą kartką z boiska powinien wylecieć Adam Marciniak, który właściwie to zasłużył sobie w tym meczu na trzy żółtka. Dodatkowo można spekulować, czy Górnikowi nie należał się rzut karny po starciu Maricia z Matuszkiem w polu karnym gdynian, ale tutaj chyba jednak trochę zabrakło, by mówić o ewidentnym błędzie arbitra. Ogólnie więc oceniamy, że Przybył skrzywdził obie drużyny po razie, przez co wyniku meczu nie wypaczył. Ale był tego dnia bardzo, bardzo słaby.
Ostatnia sytuacja, nad którą się pochylamy, miała miejsce w meczu Lecha z Zagłębiem Sosnowiec i nie miała żadnego znaczenia dla przebiegu spotkania. Fakty są jednak takie, że w końcówce Burić sfaulował Mello i to powinien być rzut karny dla gości. Wyniku meczu by to nie odkręciło, ale to, że Wojciech Myć skrzywdził przyjezdnych pozostaje bezsprzeczne. Cała niewydrukowana tabela po 4. kolejkach ligi prezentuje się następująco:
O ostatniej kolejce ekstraklasy dyskutowaliśmy w magazynie Weszłopolscy. Zapraszamy!