Reklama

Jak co wtorek: Krzysztof Stanowski

redakcja

Autor:redakcja

15 kwietnia 2014, 01:12 • 10 min czytania

Tomek Kwaśniak przeprowadził kiedyś interesujący wywiad z Błażejem Augustynem, w trakcie którego w ciekawym kontekście padło niecenzuralne słowo. – Jakim trenerem jest Diego Simeone? – zapytał nasz kolega, a Augustyn odparł tyleż lakonicznie, co nie pozostawiając żadnych niedomówień: – Chujowym. Nie byłoby dalszego ciągu, gdyby życie aż tak brutalnie nie zweryfikowało słów zawodnika, który aktualnie zarabia na życie w Zabrzu. Mówiąc krótko, Simeone okazał się odrobinę mniej chujowy niż Augustyn sądził i już jest raczej wykluczone, że kiedykolwiek drogi obu panów się jeszcze skrzyżują. A już na pewno nie będą to drogi piłkarskie.
Dlaczego warto do tego dialogu wracać? Ano warto.

Jak co wtorek: Krzysztof Stanowski

– Jakim trenerem jest Simeone?
– Chujowym.

Reklama

A dokładnie to leciało tak…

W sposób mniej lub bardziej bezpośredni podobne recenzje wystawiają inni piłkarze swoim trenerom. Wystarczy odpowiednio przystawić ucho. Na podstawie tych właśnie recenzji później podejmowane są decyzje strategiczne. Zawodnicy nie mając żadnych kwalifikacji szkoleniowych weryfikują trenerów, oceniają ich w rozmowach z dziennikarzami, a czasami i prezesami klubów. Jak Polska długa i szeroka, tak wszyscy pytają piłkarzy: – A ten wasz trener to dobry? Co sądzicie na temat nowego szkoleniowca?

I staje taki Mietek, lat 24, wykształcenia brak. I mówi: – Ma przestarzałe metody…

Wszyscy wpadamy w tę pułapkę. Podstawiamy mikrofony i czekamy na odpowiedź: – Dobry trener czy nie? Jeśli powie jeden z drugim, że nie, to wtedy w zasadzie wyrok wydany. A powiedzieć mogą też za rogiem, „off the record”, w zaufaniu.

Błażej Augustyn wydał kiedyś wyrok na Diego Simeone. Pozwolił sobie na szczerość, ponieważ zakładał, że poza Polską nikt się o tym wywiadzie nie dowie, no i oczywiście nie brał pod uwagę, że wyjdzie na durnia. Jednak gdybyśmy spojrzeli na polską ligę, to jakże często dwóch czy pięciu Augustynów wydaje wyrok na trenera. Tak, czasami piłkarze mają rację, to też nie są sami idioci, którzy nie odróżniają dobrego szefa od złego. Jednak zdarza się, że ich postrzeganie przełożonego jest całkowicie niewłaściwe. I zdarza się, że trener przepada, chociaż wcale nie powinien. Jak kiedyś Dan Petrescu. Gdyby zdać się na ocenę zawodników, to i Petrescu jest zły, i Simeone zły, i Bóg wie kto jeszcze. W Śląsku Wrocław Lenczyk robił beznadziejne (zdaniem piłkarzy) treningi, za to Levy robił bardzo przyjemne, jak to mawiają – „piłkarskie”. W efekcie za Lenczyka było mistrzostwo kraju, a za Levy’ego obrano kierunek na pierwszą ligę.

Dlatego apeluję – nie słuchajmy piłkarzy. Sorry panowie, ale jesteście od grania. Zaszczytna funkcja, ale nie obliguje was do niczego więcej. Wielu z was nie ma zielonego pojęcia, co z czego ma wynikać, nie macie nic do powiedzenia na temat metodologii treningu, nawet na biologię nie chodziliście, ponadto zazwyczaj patrzycie w pierwszej kolejności na własny interes. Po pierwsze – czy się nie zmęczę? Po drugie – czy będę grał? Po trzecie – czy facet jest dla mnie miły? Po czwarte – czy będę miał tyle samo wolnego czasu? Niewielu potrafi być ponad to, niewielu przekłada interes zespołu ponad własny.

W Polsce to nie są rzadkie sytuacje. Jeden z prezesów dzwonił do rezerwowego (!) piłkarza swojej drużyny i pytał o to, czy trener jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Ostatecznie zdał się na zdanie zawodnika i szkoleniowca zwolnił. فadnie ten cały mechanizm podsumował Czesław Michniewicz na twitterze: „W Polsce więcej znaczy zdanie zawodnika o trenerze, niż trenera o zawodniku”. Prawda. Jeśli trener powie o piłkarzu, że słaby, to wszyscy wzruszą ramionami, a klub przecież kontraktu z graczem nie rozwiąże. Jeśli jednak piłkarz powie w ten sam sposób o trenerze – to już awantura, rzekoma utrata panowania nad szatnią i szybka dymisja.

Augustyn powinien wszystkim przemówić do wyobraźni. Polski piłkarz wyśmiał Diego Simeone – tego samego, który teraz może wygrać i Ligę Mistrzów, i ligę hiszpańską i który pewnie zostanie uznany najlepszym trenerem świata w 2014 roku. Gdyby ten sam Augustyn wyśmiał nie Simeone, ale np. Artura Skowronka, to Skowronek naprawdę miałby problem. Wiele osób by powiedziało: – Augustyn był we Włoszech, był wcześniej w Anglii, zobaczył, jak się trenuje zagranicą, na pewno ma rację! Polska myśl szkoleniowa jest śmieszna!

Większość z was by to powtarzała.

Za chwilę ruszą podsumowania sezonu, piłkarze będą odpowiadać na pytania w stylu „z którym trenerem chciałbyś pracować”, albo inne sprowadzające się do tego, że mieliby weryfikować przełożonych. O dziwo, nikt nie robi ankiet w drugą stronę i nie pyta trenerów: „z którym piłkarzem chciałbyś pracować, a z którym nie”. A to przecież ważniejsze.

* * *

Image and video hosting by TinyPic

Kliknij tutaj i zamów w KSIĘGARNI WESZLO.COM >>

Jestem w trakcie czytania książki „Menedżerowie”, autorstwa Mike’a Carsona. Myślę, że jest to pozycja, która powinna być obowiązkowa dla naszych trenerów. Tak jak my wszyscy w szkole musieliśmy przeczytać „Krzyżaków” (albo chociaż streszczenie, ha!), tak absolwenci szkoły trenerskiej powinni mieć za sobą tę właśnie lekturę – „Menedżerowie”.

Nie jest to tak do końca lektura z mojej bajki. To znaczy – nie jest łatwa, lekka i przyjemna, nie da się jej przeczytać w jeden dzień, a i w dwa ciężko. Ja kiedy sam piszę coś większego, to raczej staram się, żeby książka stała się złodziejem czasu – przeczytałeś i nawet nie wiesz kiedy, kończysz i pytasz z nutką żalu: to już? Są odpowiednie metody pisania, by taki efekt osiągnąć. Jeśli więc myślicie, że polecam wam właśnie coś takiego zasysającego, to od razu mówię, że wcale nie. Jest to zdecydowanie książka, nad którą trzeba spędzić wiele godzin i taka, która ma trochę wolniejsze fragmenty. No, ona generalnie nie jest za szybka, jeśli tak można oceniać książkę.

Ale jest mądra.

To poradnik, jak zarządzać drużyną, chociaż w zasadzie można potraktować lekturę szerzej: jako poradnik zarządzania w ogóle, w biznesie też. W roli profesorów wypowiadają się menedżerowie z Premier League – ci z samego topu, i ci troszkę mniej znani w Polsce. Mówią, z jakimi problemami się spotykają i jak starają się je rozwiązywać. Jest o tym, jak wypracować sobie właściwe relacje z zarządem klubu, jak „zarządzać talentem”, jak jednoczyć grupę i jak reagować w przerwie spotkań. Nie ma tu tysiąca anegdot, jest za to bardzo dużo czystej wiedzy na temat przywództwa, spostrzeżeń z zakresu psychologii itd.

Inspirujące. Można spojrzeć na futbol z trochę innej perspektywy. Oczami Ancelottiego, Manciniego, Wengera, Hodgsona, Fergusona, Houlliera, Hoddle’a i wielu, wielu innych. Już książka Domenecha – rewelacyjna moim zdaniem – pozwoliła nam stanąć po drugiej stronie lustra, teraz jest okazja by spojrzeć na życie szkoleniowca w sposób jeszcze pełniejszy. Dobrze by było, gdyby tę książkę przeczytali też wszyscy prezesi polskich klubów.

Tak, prezesi powinni ją przeczytać w pierwszej kolejności, ponieważ jeśli oni nie wyciągną wniosków jako pierwsi, nasi trenerzy w gruncie rzeczy czytając stracą czas. Niewiele da się przenieść na nasz grunt, gdy porównamy jakość pracy tam i tu. Na co komu rozdział o tym, jak skompletować perfekcyjny sztab szkoleniowy i jak rozdzielić zadania, jeśli w Polsce mało który trener ma swobodę przy zatrudnianiu asystentów (a jeśli już – to jednego, byle nie chciał za dużo). Jak zarządzać drużyną, jeśli w Polsce trener rzadko kiedy decyduje o tym, kogo zakontraktować i na jakich warunkach, a z kim kontrakt rozwiązać. Po co zagłębiać się w doświadczenia szkoleniowców, którzy opowiadają o planach na trzy czy cztery lata, sukcesywnie wdrażanych, jeśli u nas gra idzie o przeżycie najbliższych dwóch tygodni? Carson próbuje dawać wskazówki, jak poukładać sobie relacje z właścicielem klubu i prasą, ale przecież do głowy mu nie przyszło, że w Polsce właścicielem klubu może być miasto, a więc za sznurki w klubie mogą pociągać politycy, rozdzielający cudze pieniądze i dbający głównie o słupki poparcia w regionie…

Ostatnio polskich trenerów bardzo atakuje Wojtek Kowalczyk – lubię jego poglądy na temat futbolu, szanuję jego zdanie na każdy niemal piłkarski temat. Ale tu akurat zgodzić się z nim nie mogę. Donosi mianowicie „Kowal”, że polscy trenerzy nic innego nie robią, jak tylko chodzą od klubu do klubu, zatrudniają piłkarzy od zaprzyjaźnionych menedżerów i zmywają się z walizką pełną pieniędzy.

I tak w kółko.

Niestety, żadnych przykładów na poparcie tej teorii. Ja nawet chciałbym, żeby taki proceder od czasu do czasu miał miejsce, ponieważ to by oznaczało, że polscy trenerzy mają w klubach realną władzę, są w stanie zatrudnić takich piłkarzy, jakich chcą i za ile chcą. Czyli – otrzymują narzędzia niezbędne, by coś trwałego zbudować. Jednak zazwyczaj widzę bezradnych ludzi, którzy przejęli zawodników po poprzedniku (a ten – po poprzedniku), mają do wydania w porywach trzy tysiące złotych i najlepiej, żeby w tej sumie zmieścili się przy planowaniu letnich transferów. Nie widzę tego wielkiego „działkowania się”, moim zdaniem nikt się nie dzieli, bo i nie ma czym, i nie ma ku temu okazji.

Największym problemem naszej piłki jest to, że trener nie dostaje żadnych narzędzi: ani finansowych, ani nawet czasu. Ja wiem, że są szkoleniowcy, którym szczególnie należy patrzeć na ręce – tacy zbyt zachłanni i robiący wszystko na chama. Ale który dzisiaj trener w naszej lidze miał realny wpływ na kształt kadry, jaką aktualnie ma do dyspozycji? Za realny wpływ uważam to, że mógł swobodnie wymienić zdecydowaną większość zawodników na takich, do których ma zaufanie i którzy pasują mu do taktyki, jaką lubi stosować.

Ojrzyński? Nie.
Pacheta? Nie.
Lenczyk? Nie.
Skowronek? Nie.
Moniz? Nie.
Probierz? Nie.
Smuda? Nie.
Kocian? Nie.
Pawłowski? Nie.
Wdowczyk? Nie.
Berg? Nie.
Warzycha? Nie.

Rumak oraz Brosz – ponieważ długo już pracują – w dużej mierze tak. Trochę może Tarasiewicz i trochę Stawowy, ale obaj sami nie decydują o transferach.

Który to trener zrobił te wszystkie transfery, w trakcie których dorobił sobie na boku? W całej lidze jest tylko jeden klub, którego ruchów na rynku transferowym zupełnie nie rozumiem – jest to Piast Gliwice. Za to, co tam się dzieje, nie dam sobie palca uciąć, ale wciąż jeden Piast to za mało, by mówić o jakiejś epidemii, która toczy polski futbol. I niesprawiedliwe jest, gdy „Kowal” ogłasza, że nasi trenerzy chcą tylko kręcić lody i że to robią dzień w dzień. Ja w ostatnich 3-4 sezonach pamiętam tylko jednego trenera, który zrobił sobie prywatny folwark i wpędził klub w wielkie problemy finansowe. Tak się składa, że był Holendrem, a nie Polakiem – nazywał się Robert Maaskant. Dlatego głoszenie haseł, że polski trener to złodziej, a zagraniczny to fachowiec uważam za czysty populizm. Wojtek, przeczytaj „Menedżerów” i zastanówmy się, jakie warunki pracy mają szkoleniowcy w Anglii, a jakie ci u nas.

A na koniec napiszę z przekąsem – nasza liga będzie dużo normalniejsza, jeśli trenerzy będą mieli możliwość robienia wałków. Na razie to wałkiem mogą dostać od żony, że znowu wrócili do domu bez wypłaty.

* * *

O ile nie interesuje mnie, kto zostanie mistrzem Anglii, o tyle teraz myślę, że fantastycznie byłoby, gdyby po tytuł sięgnął Liverpool. Z jednego powodu. Powód ma na imię Steven, a na nazwisko Gerrard. Wychowanek klubu, który w Premier League rozegrał dla „The Reds” już 471 meczów, a nigdy nie był mistrzem kraju. Zastanawiam się: ilu jeszcze takich piłkarzy jest na świecie? Potraficie mi wskazać kogoś cieszącego się na świecie taką estymą, wiernego jednemu klubowi, ale zarazem kogoś, kto nigdy nie wygrał ligi?

Maldini był wierny Milanowi? No tak – ale ma siedem mistrzostw Włoch. Xavi spędził całe życie w Barcelonie? Jasne – lecz to 7-krotny mistrz Hiszpanii. O Giggsie nie ma co wspominać. Nawet Totti wierny Romie ma to jedno upragnione Scudetto.

A Gerrard mistrzostwa nie ma. Ł»adnego.

Moment, gdy pojawiły mu się łzy w oczach po meczu z Manchesterem City, był magiczny. Ale moment gdy chwilę później już w pełni skoncentrowany krzyczał do kolegów „Słuchajcie, to już za nami, teraz jedziemy do Norwich i gramy to samo!”, był jeszcze piękniejszy. Ciarki. Facet po niezwykle ważnym, zwycięskim meczu już ma przed oczami prawdziwy cel. Chrzanić City, teraz tylko Norwich. Wie, że bitwa za nim, ale wojnę trzeba skończyć. Teraz widzę tytuł wywiadu z nim: – Musimy potraktować Norwich tak, jakby to była najlepsza drużyna na świecie.

Widać, że on o tym mistrzostwie marzy. Jak tu nie marzyć razem z nim?

Najnowsze

Reklama

Felietony i blogi

Reklama
Reklama