Maciej Makuszewski miał kontuzję? Nie grał w piłkę przez kilka miesięcy? Że niby zerwał więzadła i dopiero w maju miał wracać do biegania? Eeee, chyba robicie nas w balona. Przecież widzieliśmy go w ostatnich czterech meczach Lecha i śmigał jak oszalały. Z tą kontuzją to chyba ściema…
Nie no, żartujemy oczywiście. Rehabilitację Makuszewskiego śledziliśmy niczym dobry serial z emocjonującą fabułą. W listopadzie pechowo zerwał więzadła, gdy poślizgnął się na piłce. Kilka dni później przeszedł operację i wydawało się, że w tamtym sezonie już na boisko nie wróci. Diagnoza brzmiała jak wyrok – od sześciu do dziewięciu miesięcy pauzy. Klamka zapadła, żadnego wyjazdu na mundial nie będzie, bo przecież Nawałka nie powoła gościa, który na tydzień przed mistrzostwami miał kończyć rehabilitację.
Tymczasem Makuszewski błyskawicznie doszedł do pełnego zakresu ruchu w kolanie, równie szybko porzucił chodzenie o kulach i rozpoczął rehabilitację. Żmudną, wyczerpującą rehabilitację. Filmy, które Maciej wrzucał na swoje social media, składały się na serial, w którym główny bohater szokuje widzów swoim progresem. – Co? Już biega? Już dźwiga ciężary? Już kopie piłkę? – pytaliśmy sami siebie, jakby nie dowierzając, z jakim tempem lechita dochodzi do zdrowia. Na boisko wrócił po zaledwie 139 dniach od urazu dniach. I już na finiszu sezonu wyglądał przyzwoicie, jednak to nie wystarczyło, by znaleźć się w samolocie do Rosji. Nawałka skreślił go przy pierwszym ścinaniu 35-osobowej kadry.
Oczywiście bilet na mistrzostwa był głównym czynnikiem motywującym skrzydłowego Kolejorza i pewnie gdyby nie lampka z napisem „mundial” mrugająca z końca tunelu, to rehabilitacja zerwanych więzadeł przebiegałaby dłużej. Makuszewski miał cel, do którego dążył jak szalony i choć ostatecznie tego głównego założenia nie udało mu się spełnić, to jednak do obozu przygotowawczego w klubie podchodził w pełni zdrowy.
I dziś po tym urazie nie ma śladu. Mało który piłkarz w zespole Ivana Djurdjevicia tak odważnie w pełnym biegu wchodzi w pojedynki z rywalami. Trałka czy Gajos też walczą o piłkę, ale są to starcia o wiele mniej dynamiczne. Tymczasem Maki wjeżdża w rywali jak disco-polo na wesele i o tym, że jeszcze chwilę temu miał szwy na kolanie, nawet nie pamięta.
Spójrzmy na mecz z Cracovią w jego wykonaniu:
– drugi najlepszy wynik pod względem liczby sprintów (15, jeden więcej miał Kostewycz)
– drugi najlepszy wynik pod względem liczby szybkich biegów (54, znów o jeden więcej miał Kostewycz
– największa prędkość rozwinięta w trakcie meczu (33,48 km/h)
A pamiętajmy, że zagrał pełne 90 minut w czwartek w Soligorsku, pełne 90 minut w niedzielę w Płocku i pełne 90 minut półtora tygodnia temu w Erywaniu. Fakt faktem, że w ostatnim fragmencie starcia z Cracovią nieco już spuchnął, ale w tym całym narzekaniu m.in. Deana Klafuricia na „brak świeżości” Makuszewski pokazuje, że to są zwykłe banialuki. Jak sobie w głowie zakodujesz, że tak ci strasznie i tak ci źle, to się będziesz snuł po boisku. A jak chcesz zapieprzać, to zapieprzasz. Tak jak 28-latek z Lecha.
Forma Makuszewskiego (dwie asysty i wywalczony karny od początku sezonu) cieszyć może nie tylko Ivana Djurdjevicia, ale i Jerzego Brzęczka. Na prawym skrzydle obecnie posucha. Zobaczymy co dalej z Jakubem Błaszczykowskim, Przemysław Frankowski rozpędza się dość powoli, Sławomir Peszko gdzieś zaginął (nie wiemy gdzie, nie pytajcie nas), Damian Kądzior dochodzi do siebie po kontuzji i jeszcze nie zaliczył choćby minuty w Dinamie…
Jeśli starcie z Włochami w Lidze Narodów byłoby już za tydzień, to stawialibyśmy kasę, że to właśnie chłopak z Szczuczyna zacząłby mecz na prawym skrzydle w podstawowym składzie.
fot. FotoPyk