Po batach, jakie Legia Warszawa zebrała we wtorek od Spartaka Trnawa, przed nami druga część polsko-słowackiej rywalizacji w tegorocznej edycji europejskich pucharów. W starciu z Trenczynem piłkarzy Deana Klafuricia spróbuje pomścić Górnik Zabrze, ale raczej nie zapowiada się na łatwe zadanie. Nie do końca doceniania u nas Fortuna Liga wcale nie jest bowiem daleko za naszą ekstraklasą. A jakby tego było mało, występujące w niej kluby niemal do perfekcji opanowały schemat “wypromuj i sprzedaj”, który de facto gwarantuje im samowystarczalność. O prawach rządzących słowackim futbolem i specyfice tamtejszej ligi porozmawialiśmy z Pawłem Zimończykiem z agencji Fair Sport, która w swoich szeregach ma między innymi takich zawodników, jak Stanislav Lobotka, Norbert Gyomber czy Robert Mazan.
Liga słowacka w Polsce nie cieszy się specjalnym uznaniem i pewnie nie zmieni tego nawet porażka Legii ze Spartakiem Trnawa. Jak pan ocenia jej siłę i poziom?
Pod względem otoczki i infrastruktury ekstraklasa jest wyraźnie przed ligą słowacką. Jeżeli chodzi jednak o szkolenie i wypuszczanie zawodników w świat, to tak różowo już nie jest. Wystarczy spojrzeć na ostatnie transfery Żyliny. David Hancko odszedł do Fiorentiny za prawie pięć milionów euro z bonusami, Samuel Mraz do Empoli za dwa. Wcześniej był jeszcze Skriniar, który teraz jest już uznanym zawodnikiem na rynku europejskim. To pokazuje, że słowacka młodzież jest rozchwytywana. Dla klubów, które nie mają wielkich dochodów z praw telewizyjnych, stawianie na młodych chłopaków i sprzedawanie ich, to jedyna wizja na utrzymanie.
Gdybyśmy mieli więc porównać poziom sportowy, to w Polsce jest on wyższy czy niższy?
Ciężko o takie porównanie, bo liga słowacka jest specyficzna. Jeśli pojedzie się na mecz do, dajmy na to, Michalowiec, to można zobaczyć najlepszy poziom i świetnych młodych zawodników, ale atmosfera jest taka, jakby grało się w polskiej trzeciej czy czwartej lidze. Ciężko więc wyciągnąć wnioski. Z drugiej strony rozwarstwienie jest bardzo duże. Slovan Bratysława proponuje kontrakty na poziomie Lecha czy Lechii. Spartak Trnawa zachęca nowym stadionem i kibicami. Żylina, która ma najlepszą akademię, ściąga najbardziej wyróżniającą się młodzież. Z kolei z Trenczyna, który jest bardziej holenderskim niż słowackim klubem, w ostatnich latach wybiło się wielu zawodników czy to ze Słowacji, czy z Holandii, czy z Afryki.
Każdy z tych klubów ma też swój określony cel. Żylina nie chce już ściągać rozpoznawalnych zawodników, woli stawiać na młodych i to im się udaje. Slovan ma w perspektywie otwarcie nowego stadionu dlatego chce sprowadzać gwiazdy i to im się udaje. Trnawa chciała zdobyć tytuł po czterdziestu pięciu latach i to im się udało. Trenczyn robi swoje i tak dalej. Jeżeli chodzi więc o pierwszą piątkę, to naprawdę ciężko ściągnąć kogoś stamtąd do Polski. Jeżeli mówimy z kolei o dole tabeli – tak, ale trzeba działać szybko, bo kluby takie jak Żylina czy Trnawa też nie śpią.
Biorąc pod uwagę, ilu zawodników wyjeżdża co roku z ligi słowackiej, widać wyraźnie, że szkolenie jest ich mocną stroną. U nas duży mówimy się o konieczności zmian w tym aspekcie, lada chwila mogą zmienić się przepisy i w ekstraklasie młodzieżowcy dostaną z automatu miejsce w wyjściowym składzie. Słowacy bawią się w podobne zabiegi?
Trzeba zacząć od tego, że na Słowacji żaden klub nie jest uzależniony od wpływów z telewizji. Skoro tych pieniędzy nie ma, to jedyną drogą do prowadzenia biznesu na zdrowych zasadach jest sprzedaż zawodników, a najtańsi są właśnie wychowankowie. Między innymi dlatego rozumiem naszych trenerów. Jeżeli budżety klubów są w 30-40% uzależnione od środków telewizyjnych, to trudno się dziwić, że mają obawy przed wprowadzaniem młodych chłopaków.
Wiadomo też, że fizyczne wymagania ligi słowackiej są trochę niższe niż u nas. Największa różnica między ekstraklasą a Fortuną Ligą dotyczy właśnie fizyczności. Agresywność naszej ligi stoi na naprawdę wysokim poziomie, więc nie dziwię się, że wielu obcokrajowcom, w tym Słowakom, właśnie z tym kojarzy się ekstraklasa. Na Słowacji wygląda to trochę inaczej, a wiadomo, że najłatwiej sprzedać zawodnika, gdy gra się piękny, ofensywny futbol, co funkcjonuje w kilku tamtejszych klubach.
Polityka oparta na sprzedawaniu, którą wyznaje większość klubów, niekoniecznie służy jednak tamtejszej piłce. W ten sposób kluby mocno ograniczają swoje szanse w Europie.
Dokładnie tak, ale właściciele mają świadomość, że szanse na skuteczną walkę są ograniczone. W czwartej rundzie eliminacji z reguły trafia się na mocnego przeciwnika, więc o awans do fazy grupowej jest ciężko. Lepiej więc zarabiać na promowaniu zawodników. Z tego grona należy oczywiście wyłączyć Slovan Bratysława, który w ciągu roku może z powodzeniem konkurować z Legią, Lechem, Spartą czy Slavią Praga. Trnava, Spartak czy Żylina na swojej polityce wychodzą jednak nie najgorzej.
Sprzedawanie zawodników sprawia jednak, że ciężko jest podnieść poziom ligi.
Oczywiście, ale poziom ligi można też podnieść, budując nowe stadiony. Trnava ma bardzo ładny obiekt, co będziemy mogli zobaczyć podczas meczu z Legią. Slovan Bratysława prawdopodobnie w listopadzie odda do użytku stadion na dwadzieścia dwa tysiące miejsc. Myślę, że swojego stadionu nie musi też się wstydzić Żylina. Niedawno nowy stadion otworzyła też Nitra, na infrastrukturę stawia też Dunajska Streda. Z taką podbudową liga może rosnąć. Wcześniej brakowało przesłanek umożliwiających rozwój. Inna sprawa, że chłopakowi, który ma na stole ofertę z ligi belgijskiej, żeby został na dłużej na Słowacji i podnosił poziom ligi.
Wychodzi na to, że Słowacy do tematów związanych z podnoszeniem poziomu futbolu w kraju podchodzą w bardzo przemyślany sposób. U nas czasem chyba tego brakuje.
Trzeba zacząć od tego, że na Słowacji sportem numer jeden od wielu lat był i jest nadal hokej. Pensje hokeistów i piłkarzy są nieporównywalne. Żeby to zrozumieć, wystarczy zestawić ze sobą zarobki zawodników grających w ekstraklasie i tych występujących w naszej lidze hokejowej. To podobna przepaść. Zwrot nastąpił dopiero kilka lat temu, bo hokej to dla rodziców drogi sport. Słowacja jest krajem, w którym za bardzo się nie przelewa i dlatego wielu z nich, mając do wyboru wysłanie dziecka do szkółki piłkarskiej albo hokejowej, ze względów finansowych wybierało piłkarską. To wpłynęło na rozwój infrastruktury i teraz można zbierać tego owoce.
Wracając do sprzedawania zawodników. W ostatnich latach w tej kwestii bryluje Trenczyn, z którym zagra dziś Górnik. Co istotne dotyczy to nie tylko tych piłkarzy, których sami wyszkolą, ale także tych, których sprowadzą z zewnątrz.
Właścicielem tego klubu jest Tscheu La Ling, były piłkarz Ajaksa Amsterdam, który początkowo bazował na swoim świetnym rozeznaniu na rynku holenderskim i bliskiej współpracy z Ajaksem. Później sprawy trochę się jednak zmieniły, ale nie zmieniła się filozofia kluby, obrano tylko inny kierunek. Obecnie w mniejszym stopniu stawia się na piłkarzy z akademii, jak wcześniej Lobotka, Stefanik czy Mazan, wybierając przede wszystkim zawodników z Nigerii. Właściciel La Ling świetnie orientuje się na tamtejszym rynku, skauting działa bardzo dobrze i kilku z nich trafiło ze Słowacji do ligi belgijskiej. Wśród nich był na przykład Leon Bailey, który co prawda nie zagrał nigdy w Trenczynie, ale przeszedł przed ten klub, poźniej trafił do Genk, a stamtąd do Bayeru Leverkusen i jest teraz jednym z najgorętszych nazwisk na rynku transferowym. Piłkarsko na pewno jest to silny zespół, więc przestrzegałbym wszystkich przed lekceważeniem Trenczyna.
Przykład tego klubu pokazuje, że w oparciu o młodych zawodników można zbudować drużynę, która pomimo braku doświadczenia, potrafi utrzymywać się w czołówce i walczyć o najwyższe cele. W polskiej lidze coś podobnego jest możliwe?
Na pewno byłoby to trudne. Jeżeli jednak założenia właścicieli byłyby od początku takie, że nie walczymy o puchary, tylko koncentrujemy się na utrzymaniu w lidze i promocji młodych zawodników, to wtedy zapewne zmieniłoby się podejście do trzech-czterech porażek z rzędu. Liga słowacka od zeszłego sezonu również gra systemem, w którym po sezonie zasadniczym następuje podział na dwie grupy, co powoduje, że powoli pojawia się presja związana z obecnością w pierwszej szóstce. Nie chcę mówić, że to będzie miało jakiś wpływ na stawianie na młodzież, ale tamtejsi trenerzy znajdą się w innej sytuacji. A jeśli spojrzymy jeszcze raz na Trenczyn, to zobaczymy, że w ostatnich meczach w wyjściowym składzie grało tylko dwóch Słowaków, resztę stanowili zagraniczni w większości spoza Unii Europejskiej. Przepis, który u nas obowiązuje, na pewno nie pozwoliłby więc Trenczynowi promować zawodników z Nigerii, Ghany czy Ameryki Południowej, a właśnie to jest głównym celem właściciela. Jego klub ma być stacją przesiadkową, miejscem, w którym zawodnicy nauczą się taktyki i życia w Europie.
Filozofia klubu zakłada w takim razie przede wszystkim zarabianie na młodych zawodnikach. Ciśnienie na zajmowanie czołowych miejsc w tabeli jest mniejsze czy po prostu liga słowacka jest tak skonstruowana, że nawet regularne wyprzedaże nie wpływają na pozycję Trenczyna?
Mam wrażenie, że nie tylko w Trenczynie, ale też w kilku innych klubach zasada jest taka, że jeżeli po jednym sezonie uda się wypromować i sprzedać jednego czy dwóch piłkarzy, a nie uda się awansować do pucharów, to wszystko jest okej. Problem zaczyna się wtedy, gdy w okienku transferowym nie ma ani ofert dla zawodników, ani awansu do pucharów. Właściciele do sytuacji podchodzą więc biznesowo. Na zasadzie – jeśli sprzedam dwóch-trzech zawodników, to i tak zarobię więcej niż za trzy rudny eliminacji do europejskich pucharów. Z drugiej strony, w Trenczynie pewnie odczuwają teraz presję, bo zwycięzca dwumeczu z Górnikiem, w kolejnej rundzie zagra z Feyenoordem Rotterdam. Wszyscy wiemy, jak żyje Ajax z Feyenoordem, więc nie zdziwiłbym się, gdyby właściciel klubu obiecał specjalną premię za awans.
Możemy więc uważać Trenczyn za faworyta rywalizacji z Górnikiem?
Ciężko stwierdzić. Górnik ma swoje atuty, bardzo dobrego trenera i ambitny zespół, a, jak pokazała we wtorek Trnawa, ambicją można dużo wygrać. Wydaje mi się więc, że w tej parze nie ma faworyta, choć oba kluby na pewno marzą o rywalizacji z Feyenoordem. Trenczyn po swojej stronie ma na pewno doświadczenie wyniesione z gry w europejskich pucharach, której Górnik dopiero się uczy. Wydaje mi się jednak, że tak jak zabrzanie zaskoczyli wszystkich w ekstraklasie, tak samo teraz mogą zaskoczyć swojego słowackiego przeciwnika.
Fot. Newspix.pl