Dobre wejście w sezon to zawsze duża wartość – drużyna może zbudować sobie przewagę, nabrać pewności siebie i metodą rozpędu zajechać naprawdę daleko. Jednak jeśli spojrzeć na Legię, to o ile w wyścigu po mistrzostwo Polski jest w ostatnich latach przeważnie pierwsza na mecie, o tyle na linię startu ustawia się bardzo powoli.
Przede wszystkim porażka z Zagłębiem Lubin to trzecia inauguracja ekstraklasowego sezonu, kiedy Legii nie udało się sięgnąć po komplet punktów. W rozgrywkach 16/17 stołeczni zanotowali remis 1:1 z Jagiellonią, rok później przyszedł oklep od Górnika Zabrze 1:3. Po drugie w obu wspomnianych sezonach przez pięć pierwszych kolejek punktowali słabiutko:
16/17 – 1,2 punktu na mecz w pierwszych pięciu kolejkach/1,97 w całym sezonie
17/18 – 1,4 punktu na mecz w pierwszych pięciu kolejkach/1,89 w całym sezonie
Za równie słabe starty ktoś musiał odpowiadać, a tak się w futbolu zazwyczaj składa, że głowę pod topór kładzie trener. I tak było w przypadku Legii, bo zarówno Besnik Hasi, jak i Jacek Magiera, nie potrafili dotrwać na stanowisku do początku kalendarzowego lata. Pierwszy stracił pracę dziewiętnastego września, drugi trzynastego.
Oczywiście należy pamiętać, że Legia jednocześnie bije się w Europie i stąd też wynikają jej problemy – gdyż polskie zespoły nie potrafią grać co trzy dni – ale był sezon, kiedy Wojskowi udowodnili, że można ligę i Europę przyzwoicie połączyć. Konkretnie były to rozgrywki 15/16. Wówczas zespół Berga przeszedł przez eliminację Ligi Europy jak burza, strzelając 12 goli, tracąc tylko dwa (i to w ostatnim meczu, z Zorią Ługańsk). Natomiast w lidze, w porównaniu do sezonów 16/17 i 17/18 wyglądało to tak:
15/16 – 2 punkty na mecz w pierwszych pięciu kolejkach/1,97 w całym sezonie
Średnia z ostatnich trzech lat była więc najlepsza. Poza tym Legia wygrała trzy pierwsze mecze w lidze, strzelając aż 11 bramek. To robiło wrażenie i też dzisiaj pokazuje, że zacząć rzeczywiście można dobrze.
Dlaczego więc trzy kolejne sezonu z rzędu Legia ma słaby start? Z różnych powodów. Magiera musiał budować zespół przy użyciu innych, słabszych klocków i nie podołał. Hasi okazał się przebierańcem, piłkarze szybko to zauważyli, więc autorytetu Albańczyk nie miał żadnego i tylko fartownemu losowaniu zawdzięcza awans do Ligi Mistrzów. Z kolei Klafurić dziś eksperymentuje z ustawieniem i widać, że piłkarze go jeszcze nie rozumieją.
Legii brakuje stabilizacji, więc w ekstraklasowe granie wchodzi powoli. Do tej pory braki punktowe udało się nadrabiać i jeśli styl gry zespołu się nie zmieni, może być tak, że znów Wojskowi będą gonić.
Fot. FotoPyk