Legia ma za sobą beznadziejny sezon i można zakładać, że taka bryndza jej się już nie powtórzy. Legia…
a) przez większość sezonu grała bez trenera,
b) przez cały sezon grała bez stylu,
c) wzmacniała się w sposób awanturniczy i nie ustrzegła się spektakularnych wpadek (Eduardo, Mauricio).
Mimo tych faktów Legia bez problemu sięgnęła po dublet i choć rozgrywała najgorszy sezon od lat, paradoksalnie to właśnie wtedy najdobitniej uświadomiła nam wszystkim, jak bardzo zdominowała tę ligę. Sufit Jagi i Lecha okazał się być tam, gdzie podłoga warszawskiego klubu. Jak świadczy to o naszej lidze? Źle. Co postanowiła zatem zrobić liga? Nic.
Patrzymy na ruchy transferowe i nie mamy wrażenia, że komukolwiek poza Legią grozi w tym sezonie mistrzostwo Polski. Oczywiście, okno jeszcze trwa, może czołowe polskie kluby przeciągają wciąż linę by ugrać jak najlepsze warunki transferów lub czekają na ofertę last minute, więc niczego nie przekreślamy. Legia zdążyła już jednak ściągnąć do siebie najlepszego piłkarza ligi (Carlitos), wyróżniającego się napastnika (Kante), lecz jej największą siłą jest kilka znaczących powrotów – Hildeberto, Konrada Michalaka, Mateusza Wieteski, Radosława Majeckiego, Sandro Kulenovicia, Mateusza Żyro, Mateusza Hołowni, i Dominika Nagy’ego. Niewykluczone, że część z nich (bądź inni) odejdą po przeprowadzeniu selekcji na kolejne wypożyczenia. Kadra wygląda jednak okazale i Dean Klafurić na pewno ma z czego wybierać. Nie będzie przesadą jeśli napiszemy, że Legia ma po dwudziestu dniach okienka około sześciu nowych graczy do gry na już.
A Mamrot, a Djurdjević? No tu już sytuacja wygląda o wiele gorzej.
Lech przyjął póki co mądre założenie, by oddać wszystkich, których nie potrzebuje. Zapomniał przy tym jednak ściągnąć na ich miejsce poważnych następców. Takim sposobem z klubu odeszli już między innymi:
– Nicklas Barkroth,
– Ołeksij Chobłenko,
– Radosław Majewski,
– Emir Dilaver,
– Mario Situm,
– Elvir Koljić.
Ogólnie przyklaskujemy, idea słuszna, bo z tego zestawu na pierwszy skład mogli liczyć jedynie Dilaver i Majewski, ewentualnie Situm jako alternatywa. Wygląda to dobrze, dopóki nie spojrzymy na to, kto przyszedł na ich miejsce. Są to Tomasz Cywka (przeciętny ligowiec), Pedro Tiba (30-letni Portugalczyk, obiecujący), powracający z wypożyczenia Paweł Tomczyk i… tyle. Ilu jeszcze potrzeba piłkarzy? Może sześciu, może ośmiu. Ile z takim składem można ugrać, widzieliśmy wczoraj.
W Jagiellonii wygląda to lepiej. Niewiele lepiej, ale lepiej. Przede wszystkim – nie ubył jeszcze nikt znaczący, lecz położylibyśmy nacisk raczej na słowo jeszcze, bo z odejściem Przemysława Frankowskiego są już w Białymstoku pogodzeni, co potwierdzał ostatnio na WeszłoFM trener Ireneusz Mamrot. Wydaje się jednak, że to będzie jedyny ubytek w kadrze, co w polskich realiach śmiało można nazwać komfortem dla trenera i stabilizacją. Do klubu przyszli:
– Lukas Klemenz (z GKS-u Katowice),
– Mateusz Machaj (z Chrobrego Głogów),
– Patryk Klimala (z Wigier Suwałki),
– Grzegorz Sandomierski (znikąd).
I choć należy docenić trend ściągania Polaków z pierwszej ligi, prawdziwym wzmocnieniem (a nie uzupełnieniem) wydaje się być jedynie Machaj, najskuteczniejszy piłkarz zaplecza Ekstraklasy, którego doskonale zna trener Mamrot (obaj panowie spotkali się w Chrobrym dwukrotnie). Ciężko zatem odnieść wrażenie, by Jaga była dużo lepsza niż przed sezonem. Oznacza to, że znów ma pełne prawo, by myśleć o którymś stopniu podium, ale czy o mistrzostwie? Trudno, naprawdę trudno pokusić się o taki wniosek. Zwłaszcza, że Jagiellonia ma w swojej kadrze braki – najpoważniejszy na pozycji numer dziewięć.
Oczywiście wszystko w tej lidze jest możliwe i Legii może wyrosnąć za chwilę nieoczywisty rywal w walce o mistrzostwo (Cracovia? Pogoń?), ale na ten moment wydaje się, że ci papierowi powinni ruszyć mocniej na zakupy. Mają na to ponad miesiąc. Liczenie na to, że Legia będzie równie słaba co przed rokiem jest mocno naiwne.
Fot. FotoPyK