To było oczywiste jak fakt, że w styczniu może spaść śnieg, a woda jest mokra. Antonio Conte zwolniony z Chelsea – wreszcie! Tak zapewne zakrzyknęła część fanów The Blues, ponieważ impas w tej sprawie trwał już zdecydowanie za długo. Nowy sezon za pasem, trzeba go jakoś zaplanować, ale jak, skoro nie wiadomo kto poprowadzi zespół w najbliższym sezonie? Victor Moses mówił po meczu Nigerii z Argentyną, że nawet nie wie ile urlopu dostanie po turnieju, ani czyja to będzie decyzja. Czy wciąż Conte? Kwestia rozwiązania kontraktu z Włochem przeciągała się i przeciągała. Tak samo zresztą jak ogólny kryzys w relacjach szkoleniowca ze sternikami klubu.
Nawet nie wiadomo od czego zacząć wyliczankę, tyle rzeczy zepsuło się pomiędzy obiema stronami. Sportowe wyniki – wiadomo. Piąte miejsce w lidze oznaczające grę w Lidze Europy dla klubu o możliwościach tak wielkich stanowi potwarz. Trudno być z tego zadowolonym. Odpadnięcie z Ligi Mistrzów na poziomie 1/8 również chluby nie przynosi, nawet jeśli eliminuje cię Barcelona. Jak się potem okazało – wcale nie taka mocna w pucharach Barcelona. Zdobycie FA Cup stanowi jedynie małe pocieszenie, jednak nikogo na Stamford Bridge nie satysfakcjonuje.
Only Jose Mourinho (67%) has a higher win percentage as Chelsea manager with 100+ games than Antonio Conte (65%).
Both suffered the same fate. pic.twitter.com/TZ3Vm5PnSu
— Squawka Football (@Squawka) 13 lipca 2018
Bardziej w tym wszystkim chodzi o to, co doprowadziło do takiego stanu rzeczy. Conte wściekał się ciągle, ponieważ uważał, iż kiepskie wyniki to pochodna nieodpowiedniego zarządzania klubem. I to już od dłuższego czasu. Wzmocnienia? Przeważnie robiono transfery na zasadzie wymiany jeden do jednego. Odchodził obrońca, więc zaraz przychodził obrońca. Pomocnik pojawiał się za pomocnika i tak dalej, zaś trener pragnął również poszerzenia kadry, by godnie rywalizować na kilku wymagających frontach. Nie doczekał się.
Ale chyba najbardziej zepsutą rzeczą pomiędzy nim a zarządem klubu była komunikacja. Sprzedano Maticia kompletnie bez wiedzy trenera, za to on potrafił na przykład udać się na 10-dniowy urlop, podczas którego odciął się od całego świata, nie było z nim kontaktu. Z drugiej strony wobec Diego Costy też działał jedynie na własną rękę, nie bacząc na stanowisko oraz plany klubu wobec zawodnika. Decyzję o odstawieniu napastnika od składu wysłał mu SMS-em, a potem przez pół roku nie powołał na żadne spotkanie. Później mówiono, że przez brak rytmu meczowego Chelsea znajdowała się w kiepskiej sytuacji negocjacyjnej przy załatwianiu transferu zawodnika i dlatego też zarobiła na nim mniej niż mogłaby, gdyby regularnie występował.
W poprawie relacji pomiędzy Conte a świtą Abramowicza nie pomogło też odejście Michaela Emenalo, dyrektora technicznego Chelsea i jedynego powiernika frasunków szkoleniowca. O efektach tej roszady pisaliśmy już pół roku temu, jednak do dziś poniższy fragment wcale się nie zdezaktualizował:
„Dziennikarz Dan Levene zwrócił uwagę na jeszcze jeden ważny aspekt w związku z odejściem Emenalo, a mianowicie to, kto miałby go zastąpić? Do dziś The Blues nie zatrudnili nikogo na jego miejsce, a odpowiedzialność za budowę kadry rozkłada się po innych pracownikach klubu. – David Banard pracuje jako sekretarz i wykonuje papierkową robotę. Pozostaje zatem Bruce Buck, prawnik i prezes Chelsea, albo Eugene Tenenbaum, prawa ręka Romana Abramowicza. Żaden z nich nie posiada jednak właściwej wiedzy i doświadczenia, by pracować na piłkarskim rynku transferowym. Najwięcej do powiedzenia w tym temacie ma zatem Marina Granowskaia, kolejna zaufana osoba rosyjskiego oligarchy.”
A z nią akurat też Antonio koty darł, co tylko podkreśla jak dysfunkcyjni byli The Blues za jego kadencji. I zero autorefleksji z jednej lub drugiej strony. Zarząd szedł w zaparte, nie słuchając nawoływań szkoleniowca względem zakupów piłkarzy – pragnął Lukaku, Alexisa Sancheza, Alexa Sandro czy Van Dijka, a żadnego nie dostał.
W pewnej chwili doszło do kuriozalnej sytuacji – trener zwołał specjalne spotkanie na którym przedstawił transfery Paolo Vanolego i Davide Mazzotty, dwóch nowych… członków sztabu szkoleniowego. Wydarzenie ociekało groteską, lecz za jego pomocą i między wierszami chciał podkreślić fakt, iż zespół nie jest odpowiednio wzmacniany nowymi graczami.
Z kolei kiedy dziennikarze pytali go o możliwe pójście na jakiś kompromis czy dogadanie się, odpowiadał: – Jeśli decydujesz się na zatrudnienie trenera takiego jak ja, bierzesz go z całym dobrodziejstwem inwentarza, albo nie bierzesz wcale. Nie zmienię mojej osobowości.
A szkoda, bo być może i dzięki temu udałoby się jakoś uratować projekt Włocha w Chelsea. Gdyby czasem schował dumę w kieszeń, również w relacji z zawodnikami. Wiadomo, nie można sobie dawać wchodzić na głowę i to w butach, aczkolwiek otworzyć się na dialog – czemu nie? To jednak postawa obca naszemu bohaterowi, wszak na każdą sugestię ze strony szatni reagował jak na obrazę majestatu. Dlatego właśnie do ławki rezerwowych przygwożdżony został David Luiz, który kwestionował niektóre aspekty taktyczne stosowane w zespole. To samo zresztą stało się później z Antonio Rudigerem. Aż w końcu szatnia sama miała tego wszystkiego dość, konflikt stał się wręcz otwarty. Willian zasłaniający wizerunek Conte na zdjęciu z fety po zwycięstwie w FA Cup był kolejnym na liście do włożenia do lodówki. Z Hazardem Antonio też się nie dogadywał, kłócąc się po spotkaniach z Manchesterem City oraz Manchesterem United. W przerwie meczu z Southampton natomiast wpadł w furię, nazywając całą drużynę stertą gówna.
Zbierając to wszystko do kupy – hehe – nie należy się w ogóle dziwić, iż ta historia zakończyła się zwolnieniem szkoleniowca. Jedna i druga strona zachowywały się wobec siebie jak Wyrocznie Delfickie, w słownikach których słowo „porozumienie” nie istniało. Nic więc dziwnego, że skoro Conte nie zamierzał zmieniać podejścia, Roman Abramowicz postanowił ostatecznie zmienić jego. Na lepszy model, prawdopodobnie na Maurizio Sarriego.
Fot. NewsPix