Nie było to spotkanie, na które czekaliśmy z wywieszonymi językami, ale mieliśmy szczere nadzieje, że umili nam ono świąteczne popołudnie podczas siedzenia przy wielkanocnym stole. Niestety, przez długi czas musieliśmy uważać, by nie walnąć twarzą w talerz żurku.
Właściwie tylko przez pierwszy kwadrans The Potters wyglądali na drużynę, która rzeczywiście ma jakiś plan na to spotkanie. Wysoko pressował Diouf czy Sobhi, Shaqiri oraz Allen próbowali szybko rozgrywać piłkę, a Szwajcar raz nawet groźnie uderzył rogalikiem tuż obok słupka. No ale po 15 minutach wszystko już wróciło do normy i to gospodarze zaczęli dominować. Najbliżej pokonania Butlanda był Aaron Ramsey, który pod błędzie angielskiego bramkarza delikatnie próbował go przelobować, ale trafił tylko w poprzeczkę. Poza tym jednak brakowało konkretów ze strony podopiecznych Wengera.
Zawodziły przede wszystkim skrzydła Arsenalu, tak statyczne, jakby Francuz wystawił tam piłkarzyki z trambambuli. Welbecka na przykład zauważyliśmy dopiero, gdy obie ekipy schodziły do szatni. Mesuta rozgrzeszamy, bo akurat on brał na siebie grę, ale czemu Hector Bellerin tak rzadko wybiegał do ofensywy, choć zwykle uwielbia to robić? Lukę tam próbował uzupełniać Aubameyang, lecz to również nie przynosiło pożądanego skutku, bo wtedy z kolei nie było do kogo dogrywać w pole karne.
Modliliśmy się o wejście Henrikha Mkhitaryana, który mógłby rozruszać Kanonierów w ataku, lecz najpierw na boisku pojawił się Lacazette. Z drugiej strony czekaliśmy na kogokolwiek, kto bardziej zagroziłby Ospinie, ale zamiast tego wszedł Berahino, który nie strzelił gola od ponad 35 godzin. Chyba nie musimy dodawać jakie były efekty tej roszady?
Arsenal dobijał momentami do 80% posiadania piłki, lecz musimy przyznać, iż dawno nie widzieliśmy tak bezcelowego przetrzymywania futbolówki. Tiki-taka w najgorszej postaci, o jakiej mówił niegdyś Guardiola – sztuka dla sztuki, z jakiej nic nie wynika. Tylko raz The Gunners przyspieszyli na tyle, by jakkolwiek postraszyć Butlanda, ale wtedy, w sytuacji san na sam Auba trafił prosto w Anglika. Chwilę wcześniej natomiast to gospodarzom mogło mocniej zabić serducho, gdy Shaqiri prawie wkręcił piłkę do bramki bezpośrednio z rzutu rożnego.
W końcu z pomocą Kanonierów przyszedł… sędzia, gdy Ozil wpadł w pole karne, a Bruno Martins Indi rzekomo go sfaulował. Powtórki pokazały jednak, iż Holender trafił w piłkę, więc decyzja zdecydowanie była naciągana. Pierre-Emerick tym razem już nie miał litości i strzelił gola z jedenastu metrów. Na pięć minut przed końcowym gwizdkiem dołożył jeszcze jedno trafienie po rzucie rożnym. Cała drużyna Stoke kompletnie zapomniała o jego istnieniu. Gabończyk stał tylko na skraju pola karnego bez krycia, więc z łatwością pokarał gości. Chwilę potem to już Martinsowi Indiemu odcięło prąd, gdy chamsko popchnął Lacazette’a w obrębie własnej szesnastki, a sam poszkodowany dołożył trzecią bramkę, uderzając z wapna.
Arsenal utrzymał dzięki temu bezpieczną przewagę nad Burnley, które cały czas czai się na 6. miejsce, dające możliwość gry w kwalifikacjach do Ligi Europy. A Stoke? Nadal przesiaduje w strefie spadkowej i w ogóle nie będziemy za nim tęsknić, jeśli do końca sezonu już się z niej nie wygrzebie.
Arsenal 3:0 Stoke (0:0)
Aubameyang 75′
Aubameyang 86′
Lacazette 89′
fot. newspix.pl