Reklama

Jak co roku… Barcelona w finale Pucharu Króla!

redakcja

Autor:redakcja

08 lutego 2018, 23:46 • 4 min czytania 10 komentarzy

Przed tym dwumeczem Marcelino był spokojny. – Poważnie myślimy o awansie do finału – deklarował. Miał świadomość, że jego zespół zmierzy się z Barceloną wciąż mocną, ale nie tak bardzo rozpędzoną jak kilka tygodni temu. Zmęczenie to temat, który na przełomie stycznia i lutego dominuje w rozmowach na temat obu tych ekip. Jedni oszczędzają siły, drudzy chyba już nieco jadą na oparach. Takie zresztą było zwycięstwo Blaugrany w pierwszym meczu – wymęczone, małe, 1:0. Z tą zaliczką udał się na Mestalla Ernesto Valverde wraz ze swoimi podopiecznymi.

Jak co roku… Barcelona w finale Pucharu Króla!

– Jesteśmy bardzo dobrze przygotowani do meczu, bo przeanalizowaliśmy wady oraz zalety Barcelony – mówił z kolei Goncalo Guedes na przedmeczowej konferencji prasowej. Tego typu wypowiedzi to często pustosłowie, ale tym razem Portugalczyk oraz jego koledzy słowa zamienili w czyny. Jako gospodarze wyszli na murawę znacznie pewniejsi niż w pierwszym spotkaniu i nie ograniczali się tylko do desperackiej obrony. Dawali się wyhasać barcelonistom, aczkolwiek kiedy tylko nadarzała się okazja, próbowali ich zaskoczyć błyskawicznym przejściem z obrony do ataku.

Podopieczni Marcelino stworzyli sobie kilka okazji, a najlepszą miał Rodrigo. Przy jednym z dośrodkowań wpadł przed Gerarda Pique, uderzył głową, ale Cillessena wyręczyła poprzeczka. W ogóle Nietoperze mogły sobie trochę poużywać na Katalończyku w tym meczu. Stoper pisał na twitterze, iż jest w pełni gotowy do występu, lecz widać było po nim brak odpowiedniego rytmu, poczucia czasu oraz odległości. Innym razem bowiem z łatwością ograł go Zaza i gdyby nie schrzanił potem akcji niedokładnym zagraniem, to bramkarz gości mógłby się modlić o niski wymiar kary. Innym razem jednak Gerard sprzątnął piłkę sprzed nosa włoskiemu napastnikowi, czym prawdopodobnie uratował drużynę przed utratą gola. Trudno jednoznacznie ocenić jego występ.

Barca natomiast grała w typowy dla siebie ostatnio sposób – na uśpienie, lecz w pozytywnym tych słów znaczeniu. Powoli, spokojnie, na luzie, by za chwilę w sekundę podkręcić tempo i szybkim rozegraniem stworzyć sobie okazję. Pewnie wyglądałoby jeszcze lepiej, gdyby nie anonimowa dziś gra Rakiticia (w ofensywie) przez długi okres, a także bardzo słaba postawa Andre Gomesa. To był kolejny mecz, w którym potwierdził, że pasuje do Blaugrany jak dres na bankiet. Swoim dośrodkowaniem z 20 minuty, którym prawie strącił Teslę wysłaną w kosmos przez Elona Muska, sprawił, iż nawet Valverde miał go dość.

W przerwie El Txingurri zdjął Portugalczyka, wprowadzając za niego Coutinho. Wystarczyły cztery minuty, by ta zamiana przyniosła oczekiwane efekty. Luis Suarez otrzymał piłkę na lewym skrzydle, zrobił wiatrak z Ezequiela Garaya, a potem dograł do wbiegajacego na długi słupek Brazylijczyka. Ten ledwo co doskoczył do piłki i nieco szczęśliwie skierował ją do bramki Domenecha.

Reklama

Nietoperze musiałyby strzelić aż trzy gole, żeby awansować do finału – dla nich pierwszego od 10 lat – ale nawet taka sytuacja nie podcięła im skrzydeł. Ruszyli do ataku, bo w sumie co mieli do stracenia? Dużo wiatru, który z łatwością miotał Sergim Roberto, robił zwłaszcza Goncalo Guedes. W 74. minucie Los Ches wypracowali sobie w ten sposób najlepszą okazję – Portugalczyk dośrodkował do Solera, ten zgrał piłkę głową do totalnie opuszczonego w polu karnym Barcy Gayi, a ten… przyładował prosto w Cillessena. Z paru metrów, bez asysty obrońcy, ale i Jasper pokazał w tej sytuacji bardzo dobry refleks. Jeśli takich sytuacji się nie wykorzystuje, to cudzołóstwem jest samo myślenie o finale.

Podobnie zresztą, gdy popełnia się takie błędy w obronie jak Gabriel w 81. minucie. Z łatwością przejął piłkę, miał sporo czasu by ją odegrać, ale podawał do kolegi tak, że przechwycił ją Suarez. Źle ustawiona defensywa Valencii, co de facto było efektem tego, iż nikt nie spodziewał się po Pauliście idiotycznej straty, zrobiła korytarz w środku pola, a skorzystał z niego Rakitić. Wbiegł sobie beztrosko w pole karne rywala, dostał podanie od Luisito i z łatwością pokonał Domenecha,

Na końcowe minuty wszedł jeszcze Yerry Mina. Kolumbijczyk zmienił Gerarda Pique, który – jak pokazywał realizator – chyba wrócił do gry przedwcześnie. Siedząc już na ławce dało się zauważyć na jego twarzy grymas bólu i co za tym idzie niezadowolenia z zaistniałej sytuacji. A skoro tak, to pewnie w najbliższych meczach Mina dostanie sporo szans do praktycznego zapoznania się z nową drużyną.

W finale – piątym z rzędu dla Dumy Katalonii – na ekipę Valverde już czeka Sevilla, która wczoraj pokonała Leganes. Kwalifikując się do niego Blaugrana pobiła nawet pewien rekord – w decydującym meczu powalczy o niego po raz 40. w historii tych rozgrywek, o jeden raz więcej niż Real Madryt. Jest tylko jeden problem – nadal nie wiadomo, gdzie ów finał się odbędzie. Na jesień przebąkiwano o Wanda Metropolitano, nowym obiekcie Atletico, ale…

Reklama

No cóż, mamy powtórkę z rozrywki. W podobnym szoku byliśmy ostatnio, gdy okazało się, iż woda jest mokra.

Valencia – Barcelona 0:2 (0:0)
Coutinho 49′
Rakitić 82′

Najnowsze

Francja

Media: Podstawowy obrońca przedłuży swój kontrakt z PSG

Bartosz Lodko
2
Media: Podstawowy obrońca przedłuży swój kontrakt z PSG
Piłka nożna

U-21: Nie będzie nam łatwo o awans do fazy pucharowej. Poznaliśmy skład koszyków

Bartosz Lodko
3
U-21: Nie będzie nam łatwo o awans do fazy pucharowej. Poznaliśmy skład koszyków

Hiszpania

Hiszpania

Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Patryk Stec
10
Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Komentarze

10 komentarzy

Loading...