Grudzień 2014. Stadion Philipsa w Eindhoven. 90. minuta ostatniego starcia fazy grupowej Ligi Europy. Bramka na 1:0 w 90. minucie sprawia, że 25 tysięcy osób staje się świadkami historycznego osiągnięcia Dynama Moskwa. Rosjanie są bowiem dopiero piątym zespołem w historii rozgrywek – po Salzburgu, Zenicie, Anderlechcie i Tottenhamie – który kończy jesień z maksymalną możliwą liczbą punktów w Europa League. W barwach Dynama szaleje między innymi wybierany dwa razy do drużyny roku Ligue 1 Mathieu Valbuena czy Kevin Kuranyi, wicemistrz Europy z reprezentacją Niemiec .
Cztery lata później Dynamo drugi raz od tamtej pory staje na krawędzi upadku.
Dziś może to być oczywiście upadek znacznie mniej spektakularny niż ten pierwszy, gdy w półtora roku z zespołu grającego jak równy z równym w 1/8 Ligi Europy z Napoli Dynamo stało się rosyjskim drugoligowcem. Ale równie, jeśli nie nawet bardziej bolesny.
Jednak by zrozumieć genezę problemu i to, dlaczego klub, który dziś sięga po Fedora Cernycha oraz Abdula Aziza Tetteha, może się w krótkim czasie posypać, trzeba poznać historię tego, jak posypał się po raz pierwszy.
Bomba wybuchła zaledwie pół roku po spotkaniu z PSV. Dokładnie 19 czerwca 2015 roku, kiedy UEFA zdecydowała się wyrzucić klub z Moskwy z Ligi Europy za złamanie zasad Finansowego Fair Play. Kryzys ekonomiczny, który dotknął Rosję w 2014 roku po sankcjach za aneksję Krymu, a także po spadku cen paliw, sprawił, że długi klubu z Moskwy rozrosły się do gargantuicznych rozmiarów. Europejska federacja nie mogła pozostać wobec tego obojętna. Dla sezonów 2013/14 i 2014/15 dopuszczała stratę w wysokości 45 milionów euro. Dynamo przekroczyło ten próg o ponad 257 milionów.
Europejskiej federacji nie spodobała się także struktura właścicielska klubu, w którym 74% udziałów posiadał państwowy bank VTB. Bank musiał pozbyć się więc udziałów w klubie i oddać je w ręce Spółki Sportowej Dynamo, czyli stowarzyszenia kibiców. Z drogiej zabawki oligarchy, Borisa Rotenberga, klub w zaledwie kilka dni stał się własnością kibiców. VTB pozostał sponsorem, ale pieniądze nie płynęły już do klubu tak szerokim strumieniem jak wtedy, gdy Rotenberg mógł je wydawać według swojego uznania.
Stanisław Czerczesow i Boris Rotenberg
Kilka tygodni później w Dynamie nie było już śladu po Mathieu Valbuenie, Balazsu Dzsudzsaku, Kevinie Kuranyim, Williamie Vainqueurze czy Douglasie. W zimowym okienku transferowym exodus trwał dalej – odeszli Kokorin, Żirkow czy Buttner. Mało tego – niemal wszyscy opuścili Dynamo za grosze w porównaniu z sumami, jakie przyszło za nich zapłacić, gdy klub szastał pieniędzmi na prawo i lewo:
– Dzsudzsak przyszedł za 19 milionów euro, odszedł za 1,6 miliona,
– Kokorin przyszedł za 19 milionów euro, odszedł za 2 miliony,
– Żirkow przyszedł za 11 milionów euro, odszedł za 640 tysięcy,
– Vainqueur przyszedł za 6 milionów euro, odszedł za 580 tysięcy,
– Buttner przyszedł za 5,5 miliona euro, odszedł na wypożyczenie za 500 tysięcy, po czym rozwiązano z nim kontrakt,
– Valbuena przyszedł za 7 milionów euro, odszedł za 6 milionów.
Nietrudno było się domyślić, że Dynamo oparte już nie o zawodników o dużej europejskiej, albo przynajmniej krajowej renomie, nie będzie się bić o najwyższe ligowe lokaty. Że będzie trudno o utrzymanie, grając w dużej mierze zawodnikami wychowanymi w klubie, nieopierzonymi młokosami, a także resztką piłkarzy, którzy nie zwiali z tonącego okrętu.
Film wypuszczony przez Dynamo jako symbol nowej filozofii klubu – szacunek do tradycji, stawianie na wychowanków.
Tym trudniej było walczyć o pozostanie w lidze, że nim poprzednie władze na dobre wycofały się z klubu, zablokowały ponad dwa miliony z rocznego budżetu płacowego, podpisując praktycznie niemożliwy do zerwania lub skrócenia kontrakt z Pawłem Pogrebniakiem. Pal licho, gdyby napastnik mający za sobą grę w Premier League i Bundeslidze okazał się potężnym wzmocnieniem lepionego naprędce zespołu. Wsławił się jednak nie dziurawionymi raz za razem siatkami w bramkach ligowych rywali, a aresztem i utratą prawa jazdy za prowadzenie pod wpływem alkoholu.
Zamiast symbolem nowego Dynama, Pogrebniak stał się balastem. Przypomnieniem czasów palenia pieniędzmi w piecu, po których poza potężnymi długami został właściwie tylko projekt nowego, imponującego stadionu w centrum Moskwy, połączonego z areną hokejową.
Swoją drogą – stadionu, który według Władimira Agiejewa, wykładowcy w Centrum Zarządzania Sportem Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego, był cały czas głównym celem władz VTB. – Nowy stadion ma się znaleźć blisko centrum Moskwy, na ogromnej działce, budowa kosztuje więc masę pieniędzy. Wraz ze stadionem budowanych jest tam także wiele biur. Banku VTB nie interesował sport, interesowało ich, by włożyć pieniądze w klub i móc po paru latach “wyjąć” stadion – oceniał w rozmowie z newyorker.com.
Stadion, który – abstrahując od kwestii właścicielskich – dziś i tak Dynamo nie bardzo ma kim zapełniać…
Średnia frekwencja na meczach Dynama dziś kształtuje się na poziomie FC Ufa czy FK Tosno, daleko za Arsenałem Tuła czy SKA-Energią Chabarowsk. Choć nie do końca wiadomo, na ile powyższym danym można wierzyć. Dlaczego? – To rosyjska tradycja, żeby pokazywać, jak jest dobrze nawet wtedy, gdy jest źle. Właściciele klubu są w stanie wykupić wszystkie bilety i powiedzieć, że stadion jest pełny. Obiekt na 10 tysięcy miejsc, na trybunach tysiąc osób, ale wykupionych biletów osiem tysięcy więcej – mówił dla newyorker.com Wasilij Afanasjew, wykładowca zarządzania w sporcie na Moskiewskim Uniwersytecie Państwowym.
***
Starsi kibice rosyjskiego futbolu zwykli mówić, że gdy Dynamo spotyka coś złego, to po prostu płaci za grzechy Ławrientija Berii – szefa NKWD i byłego właściciela klubu. Dziś oczywiście nie sposób wierzyć w to, że nadal wisi nad nim duch jednej z najokrutniejszych postaci, jakie znajdziecie na kartach historii. Podstawowym grzechem, za który zapłacono w 2016 roku, był grzech niegospodarności. Karą był pierwszy w historii spadek z najwyższej ligi.
Niespodzianką był jednak fakt, że bank VTB zdecydował się spłacić wszystkie stare długi (około 191 milionów euro) i dać Dynamo szansę na nowe otwarcie, by nie grzebać niezwykłej historii. Historii klubu Lwa Jaszyna, pierwszej drużyny ze Związku Radzieckiego, która po II wojnie światowej wybrała się na tournee po Europie Zachodniej, wreszcie trzeciego najbardziej utytułowanego klubu w historii radzieckiej, a później rosyjskiej piłki. W 2016 podpisano w tym celu trzyletnią umowę wiążącą bank z klubem, dzięki której wiosną tego samego roku – okraszoną awansem do Premier Ligi – spłacone zostały wszystkie zaległości.
Umowę, z której VTB chce się w tym momencie jak najszybciej wymiksować, by móc większe środki zainwestować w hokejową drużynę Dynama.
– Kiedy zastanawiamy się, co będzie się działo z rosyjską piłką w czasie trwania umowy, uważamy, że przed hokejem są lepsze perspektywy. Nie odmawiamy pomocy i nie porzucamy rozpoczętych projektów, ale pod warunkiem, że są one sukcesami. FC Dynamo na dziś nie jest szczególnie udanym projektem, związek z klubem nie przynosi nam nic dobrego. Jeśli ten projekt przyniesie jeszcze sukcesy, będziemy go nadal finansować. Jeśli nie, nie będziemy mieli do tego tak dużej chęci – mówi szef banku VTB Andrei Kostin na łamach business-gazeta.ru. Trudno chyba o bardziej klarowne przedstawienie stanowiska głównego sponsora Dynama.
– Mimo że klub starał się spinać budżet jak mógł, okazało się, że znów jest zadłużony. Że od lata zanotował stratę w wysokości 15 milionów euro. VTB nie widzi sposobu, by sprawić, że klub zacznie zarabiać – choćby prawa telewizyjne w Rosji sprzedawane są po śmiesznie niskich cenach (w 2017 roku za prawa telewizyjne do ligi rosyjskiej płacono 32 miliony dolarów ze sezon, 217 razy mniej niż w Anglii, przyp. red.). Piłka nożna cały czas postrzegana jest w Rosji jako utrapienie, w przeciwieństwie na przykład do hokeja – mówi nam James Nickels, redaktor russianfootballnews.com.
Transfery, które są przeprowadzane zimą – interesujące nas szczególnie ze względu na Fedora Cernycha i Abdula Aziza Tetteha – mają więc być ostatnią “porcją” pomocy ze strony VTB. Próbą sprawienia, że klub, który najdłużej pozostawał jedynym w rosyjskiej elicie bez spadku w swojej historii, nie zleci z Premier Ligi po raz drugi w ciągu zaledwie dwóch lat. Oczywiście nie sposób nie dostrzec, że to wciąż wzmocnienia mocno budżetowe, dalece odbiegające od szaleństw lat 2009-2014, które pewnie szybko (jeśli w ogóle) w moskiewskim klubie nie będą mieć racji bytu.
Między innymi dlatego, że sytuacja Dynama to tylko wierzchołek góry lodowej. Symbol wielkiego kryzysu, którego próg rosyjskie kluby przekraczają jeden po drugim i który nie ma zamiaru ustąpić. Przynajmniej tak długo, jak nie przestaną być zabawką w rękach obrzydliwie bogatych oligarchów, którzy traktują je jak młode kochanki. Rozpieszczających do granic możliwości, by w pewnym momencie odejść i zostawić z niczym. Na przykład Sulejmanowi Kerimowowi po prostu zbrzydło sterowanie Anży Machaczkała, więc odejściem z dnia na dzień sprawił, że klub niedługo później zleciał z ligi. To samo działo się z Ałanią Władykaukaz, Torpedo, FK Moskwa. Problemem jest fakt, że większość rosyjskich ekip notuje permanentne straty finansowe, więc trudno mówić o nich jako o stabilnych. Wielcy panowie nudzą się swoimi zabawkami, zabierając ze sobą swoje pieniądze i pozostawiając kolejne zasłużone kluby w rozsypce.
Ale nawet w przypadku gigantów, którzy wydawaliby się spokojni o swój los, rzeczywistość wcale nie jest tak różowa, jak się wydaje. CSKA jako klub ma naprawdę niewiele pieniędzy, na nich także mocno odbił się spadek kursu rubla. Dość powiedzieć w zeszłym tygodniu dokonało pierwszego gotówkowego transferu od trzech lat (Kristijan Bistrović ściągnięty za 500 tysięcy euro ze Slavena Belupo), na wielomilionowe ruchy zwyczajnie nie było środków. Spartak? Nie kupuje, jeśli najpierw w klubie nie pojawi się zastrzyk gotówki ze sprzedaży lub – jak ostatnio – z udziału w Lidze Mistrzów, choć przecież wydawałoby się, że ze sponsorem takim jak Lukoil i z potężnym zapleczem kibicowskim powinien radzić sobie co najmniej dobrze. W zasadzie jedynym w pełni stabilnym klubem jest wspierany przez Gazprom Zenit, choć i tu bez sprzedaży Witsela, Hulka i Garaya nie byłyby możliwe potężne letnie wzmocnienia, na które wydano 80 milionów euro.
To, co dzieje się – a raczej, co może w najbliższej przyszłości się stać – z Dynamem, jest więc tylko jednym z naprawdę wielu symboli tego, jak paskudnie od wewnątrz gnije futbol klubowy w Rosji. Gnije niezależnie od tego, jak mocno będą się go starali pudrować sami Rosjanie. W końcu to rosyjska tradycja, żeby pokazywać, jak jest dobrze nawet wtedy, gdy jest źle.
SZYMON PODSTUFKA