Poniedziałkowy wieczór, wyjazd do Walii. Swansea rozgrywa swój najgorszy sezon, odkąd w 2011 roku awansowała do Premier League. Firmino? W gazie – i wcale nie chodzi nam o fotki z imprez, które wrzuca na swój Instagram. Salah? Od początku sezonu w życiowej formie. W ogóle Liverpool pozostaje niepokonany od 22.10 i meczu z Tottenhamem. 18 spotkań z rzędu bez porażki! Tydzień temu pokonał nawet Manchester City, co w tym sezonie nie udało się jeszcze nikomu. Co mogło pójść nie tak na Liberty Stadium?
O tym, że drużyna Jurgena Kloppa nie potrafi pójść za ciosem pisaliśmy już kilka dni temu: Tylko początek sezonu 16/17, kiedy Liverpool nie miał zamiaru się zatrzymywać i pod jego koła wpadali kolejni rywale, zaprzecza postawionej tezie. Najgorzej wygląda zaś tak naprawdę ekipa The Reds… po wygranych z City. Żadna z nich – a przecież były i te wysokie, imponujące, nakazujące myśleć, że oto drużyna Kloppa jest w najwyższej dyspozycji – nie prowadziła do wygrania ponad 50% kolejnych siedmiu spotkań. Najgorzej było w poprzednim sezonie, gdy po wiktorii 1:0 nad zespołem Pepa Guardioli na zakończenie roku (która była zresztą czwartym ligowym zwycięstwem z rzędu), Liverpool wygrał tylko 1 z 10 meczów (!) – ten z Plymouth w powtórce 3. rundy FA Cup. Ale właściwie po każdej większej wygranej szybko przychodziła dziwna, niemająca prawa się wydarzyć wpadka. A to jakieś 0:2 ze spadającym niedługo później z ligi Newcastle, a to 0:2 z Burnley sześć dni po wbiciu czterech goli Arsenalowi, a to znów 2:2 z Sunderlandem na trzy dni po wygranej z The Citizens.
Dziś otrzymaliśmy więc kolejne potwierdzenie powyższej tezy. Mówi się często, iż jakiś zawodnik ma odpowiednie DNA, przez co pasuje do danej drużyny. Zastanawiamy się więc co takiego wyjątkowego w swoim kodzie genetycznym mają zawodnicy The Reds, że gdy wszystko układa się po ich myśli, to nagle zaliczają wpadkę, której zaliczać po prostu nie przystoi. Tu nie może chodzić o umiejętności piłkarskie, przecież w Walii Liverpool wystąpił wystrojony w pierwszy garnitur. Mentalność? To już jest jakiś trop, szczególnie patrząc na Giniego Wijnalduma. Na takich jak Holender mówią „homesick” – niepotrafiących odnaleźć się poza domem. Dzisiaj mieliśmy wrażenie, że to wręcz zaraźliwe.
To żadne zaskoczenie, że podopieczni Jurgena Kloppa mieli znaczną przewagę nad Łabędziami niemal przez cały mecz. Ponad 70% posiadania piłki, 4 razy więcej oddanych strzałów, ale ich skuteczność już nie była taka imponująca. Poza tym przez większość czasu liverpoolczycy grali po prostu zbyt wolno, żeby nie powiedzieć ślamazarnie. Na stojaka można co najwyżej wygrać mecz z piłkarzykami na sprężynkach, a nie w Premier League. Łatwo za to stracić gola jakby przez brak zachowania koncentracji. Tak też stało się w 40. minucie meczu, gdy po rzucie rożnym piłka odbiła się od Federico Fernandeza, a niekryty przez nikogo Mawson, nie namyślając się, wpakował ją do siatki. Potem wystarczyło już tylko – podkreślmy to słowo – bronić.
– Którzy zawodnicy będą największym zagrożeniem dla rywali? Musiałbym nieco zmodyfikować to pytanie. Liverpool może zatrzymać Łukasz Fabiański – prognozował przed meczem Jack Davies, kibic Swansea, w wywiadzie dla LFC.pl. Nie pomylił się ani trochę, bo The Reds rzeczywiście naciskali na Łabędzie w drugiej połowie parę razy nawet wrzucili wyższy bieg, lecz Fabiański zawsze był na posterunku. Polak wyłapywał niemal każde dośrodkowanie gości, a także kilka razy ubiegł rywali – na przykład Salaha – w potencjalnie groźniejszych sytuacjach. Co jak co, ale Polak miał dziś idealny timing.
Trzeba też przyznać, że ekipa Carlos Carvalhala sprawowała się solidnie w defensywie. Formacje ustawiały się blisko siebie, wzajemnie się asekurując, wskutek czego ani Salah, ani Mane, ani Firmino nie mieli gdzie się rozpędzić. Ich największe atuty zostały skutecznie zniwelowane. – Liverpool jest jak bolid z Formuły 1, ale jeśli wrzucisz go w środek londyńskich korków o czwartej popołudniu, to nawet on nie pojedzie zbyt szybko – mówił celnie szkoleniowiec Swansea już po zakończeniu spotkania.
Łabędzie z Walii mają w tym sezonie podcięte skrzydła, a żeby chociaż utrzymać się na wodach Premier League potrzebują jeszcze sporo punktów. Porażkę z The Reds pewnie miały wkalkulowaną w plan na resztę sezonu, więc te trzy punkty tym bardziej mają dla nich ogromne znaczenie w kontekście walki o uniknięcie spadku do Championship.
Liverpool natomiast miał szansę uciec piątemu w lidze Tottenhamowi, który wczoraj zremisował z Southampton, ale nie skorzystał z okazji. My, jako postronni kibice, możemy się tylko cieszyć, bo to zawsze jeszcze więcej emocji. Jurgen Klopp czym prędzej musi jednak czym prędzej znaleźć sposób na to, by jego podopieczni przestali gubić punkty ze znacznie słabszymi rywalami. Co z tego, że potrafią pogonić zespoły z czołówki, skoro potem niweczą wszystko wpadkami takimi jak dzisiejsza?
Swansea – Liverpool 1:0 (1:0)
Mawson 40′